Czy wiesz, że?

Atlas, który oddychał


Atlas, który oddychał
Antykwariat Wuja Tymona mieścił się na rogu ulicy Słonecznej i Pachnącej, tam gdzie kamienice robiły się niższe, a latarnie lubiły zapalać się odrobinę wcześniej niż należało. Nad witryną zwisał żeliwny szyld z napisem „Pod Zegarem Bez Wskazówek”, a w oknie stał prawdziwy zegar bez wskazówek, który jednak tykał tak, jakby wiedział, co robi. W środku pachniało papierem, kurzem i pieczonym chlebem z piekarni po sąsiedzku. Pomiędzy regałami błąkała się smużka światła, jakby szukała ulubionej półki. Nina miała jedenaście lat, włosy zebrane w niebieską chustkę i notes, w którym rysowała wszystko, co ją zaciekawiło. Olek miał dziewięć, kieszenie pełne sznurków i guzików oraz pytania, których nigdy nie kończyły się znaki zapytania. Kminek, pręgowany kot o oczach jak rozlane kakao, był ich przewodnikiem po sprawach sklepu. Wuj Tymon twierdził, że Kminek zna tu każdy grzbiet i każdy zakamarek. — Tylko niczego nie przestawiać — ostrzegł Wuj, polerując lampkę w kształcie latającej ryby. — Niektóre książki obrażają się za byle co. — A niektóre? — dopytał Olek. — A niektóre po prostu mówią „proszę”. Ale to rzadko — uśmiechnął się Wuj i zniknął za ladą, gdzie właśnie zadzwonił dzwoneczek. Nina i Olek ruszyli między regały, a Kminek dreptał obok, gładząc bokiem drewniane nogi szafek. Zatrzymali się przy półce z szyldem „Podróże Prawie Prawdziwe”. Ktoś wcisnął w rząd cienkich tomików gruby wolumin z mosiężnymi okuciami. Na grzbiecie srebrzył się tytuł: „Atlas Wyobraźni Domowej”. Kminek wskoczył na półkę i trącił okładkę łapą. Coś cichutko westchnęło. — To atlas, który wzdycha — szepnął Olek z zachwytem. Nina ostrożnie wysunęła książkę. Skóra okładki była chropowata i dziwnie ciepła, jak kamień nagrzany słońcem. Na brzegu okucia wytłoczono maleńkie liście i gwiazdy. Zameczek nie miał klucza, tylko nacięcie w kształcie wiru. Kiedy palec Niny dotknął tego miejsca, zamek rozsunął się sam, jakby czekał właśnie na ten ruch. Po otwarciu z wnętrza buchnął zapach deszczu nad jeziorem. Pierwsza strona była pusta, tylko w rogu siedział rysunkowy ptak, który niespodziewanie poruszył skrzydłem i czarnym atramentem napisał: „Dzień dobry”. Druga strona lśniła delikatnie, jakby ktoś wsypał w papier odrobinę księżycowego pyłu. Na górze widniał nagłówek: „Mapa miejsc, do których można dotrzeć, nie ruszając się z dywanu”. Poniżej kręciła się różowa róża wiatrów, a igła kompasu nieustannie zmieniała zdanie. — Popatrz — Nina pochyliła się niżej. — To wygląda jak… nasz pokój. Rzeczywiście. Na rozkładówce rysowało się wnętrze antykwariatu: długa lada z rozsypanymi zakładkami, rzędy regałów, pęk stalowych kluczy na gwoździu i nawet ten krzywo powieszony obraz z płonącym balonem. Na dywanie narysowano pręgowanego kota, który przeciągnął się… i prawdziwy Kminek, jakby dla potwierdzenia, przeciągnął się identycznie obok książki. — Niemożliwe — westchnął Olek i dotknął palcem niewielkiego prostokąta w rogu mapy, gdzie drżącym pismem zapisano: „Uwaga: ta mapa lubi być dotykana czystymi rękami”. Atrament zaszemrał. Igła kompasu zatrzymała się i wskazała miejsce podpisane „Tu i Teraz”. W tym samym momencie na brzegu okładki rozchyliła się wąska kieszonka, a z niej wysunęła się kreda, biała i trochę błyszcząca. — O! — Olek obrócił kredę w palcach. — Podpisuje się sama? — Wydaje mi się, że ona czegoś od nas chce — powiedziała Nina. — Spójrz, tu jest instrukcja. Wzdłuż marginesu, drobnym pismem, pojawiły się słowa: „Aby zacząć, narysuj pierwszy krok”. — Pierwszy krok to… — Olek rozejrzał się. — Tu? — Na dywanie — zdecydowała Nina, czując, jak serce robi jej się lekkie i jednocześnie ciężkie. Pochyliła się i wielką ostrożnością narysowała kredą na dywanie małą kreskę, dokładnie tam, gdzie na mapie zaczynała się jasna ścieżka. Stało się coś, czego żadne z nich nie spodziewało. Kreska nie zniknęła w miękkim włosiu dywanu. Kreska rozrosła się, zakrzywiła i uniosła, jakby ktoś chwycił jej koniec i pociągnął w górę. W ciągu kilku sekund nad dywanem zawisł pierwszy, twardy stopień, mlecznobiały jak miazga z kredy, ale gładki i sprężysty jak trampolina. — Schody! — wyszeptał Olek. Kminek nie czekał na zachęty. Jednym skokiem wylądował na stopniu, zrobił piruet i mrugnął do nich złotym okiem. Igła kompasu w atlasie zakolała się, a po krawędzi strony przetoczył się cienki śmiech, jak brzęk łyżeczki o szklankę. — Wuj powiedział, żeby niczego nie przestawiać — przypomniała Nina, ale jej głos brzmiał, jakby prosił o namowę. — Schody to nie przestawianie, to… dorastanie pokoju — uznał Olek poważnie. — I tak, ktoś musi sprawdzić, czy nie skrzypią. Nina ostrożnie stanęła na pierwszym stopniu. Ugiął się miękko, ale nie groźnie. Olek dołączył, a Kminek przeskoczył na kolejny. Z dna sklepu dobiegały przytłumione głosy Wuja i klienta. Pachniało odrobiną cynamonu i farbą drukarską. Z góry, choć sufit był gładki jak zawsze, wiał delikatny, ciepły podmuch. Atlas przewrócił strony sam z siebie. Na nowej rozkładówce pojawiły się kredowe schody identyczne jak te, po których stąpali, a na marginesie dopisało się: „Uwaga: schody lubią śmiech”. Olek niepewnie zachichotał. Stopień pod nim otulił się światłem, jakby mu dziękował. Wspinali się powoli. Każdy kolejny stopień wyrastał przed nimi w samą porę, nie za szybko i nie za wolno. Regały pod nimi oddalały się i koronkowały, jak miasta na mapie. Po drodze minęli półkę, której nigdy wcześniej nie zauważyli: cienkie książeczki w skórzanych etui mrugały do nich tytułami i cicho szumiały. — Patrz! — Nina wskazała sufit. — Zawsze był gładki, prawda? Teraz jednak sufit lekko falował, jak powierzchnia stawu, kiedy ktoś dmuchnie na wodę. Pośrodku, tam gdzie powinna być zwykła biała gładź, wyrysowała się prostokątna klapka z mosiężnym uchwytem w kształcie liścia. Na uchwycie drobnymi literami wykaligrafowano: „Nie otwieraj przy przeciągu”. — A mamy przeciąg? — zapytał szeptem Olek. Nina nie czuła chłodu. Wręcz przeciwnie, od klapki biło przyjemne ciepło, a spod krawędzi wysypywały się odrobinę błyszczące okruszki, jak rozsypany brokat. Kminek usiadł przy klapce i patrzył w górę, jakby czekał na sygnał. W sklepie zegar bez wskazówek tykał pewniej niż zwykle, a w atlasie igła kompasu drgnęła i wskazała słowo „Proszę” wypisane między liniami. — Może to tylko schowek na… znaki drogowe? — podsunął Olek, choć w sklepie raczej nie przechowywano znaków drogowych. — W suficie? — Nina roześmiała się krótko, a potem poczuła, że śmiech sprawił, iż stopień pod nią stał się jeszcze bardziej pewny. — Dobra — powiedział Olek. — Policzę do trzech. — Poczekaj. To nie zabawa, tylko… — Nina szukała słowa. — …zaproszenie. — To policzę do trzech bardzo uprzejmie — odparł Olek i skinął poważnie głową do klapki. — Raz… dwa… Zanim powiedział „trzy”, uchwyt drgnął. Zupełnie sam. Metal wydał cichy, dzwoniący odgłos. Kminek nastroszył wąsy, ale nie uciekł. Z dołu przytłumione głosy ucichły na moment, jakby ktoś w antykwariacie wstrzymał oddech. — Wuj? — zawołała Nina, ale odpowiedział jej tylko łagodny szum z góry, jak przewracane kartki w gigantycznej książce. Lato przeszło przez skórę Niny dreszczem. Palce spociły się jej na mosiężnym liściu, który był chłodny jak poranna rosa. Olek położył dłoń na jej dłoni. Spojrzeli sobie w oczy. To spojrzenie mówiło: „Idziemy razem”. — Trzy — szepnął Olek. Pchnęli równocześnie, ale klapka nie ustąpiła od razu. Zawibrowała, jak struna, której ktoś dotknął. W atlasie strona przewinęła się sama i w rogu pojawiło się maleńkie zdanie: „Puknij, jeśli chcesz, żeby ktoś odpowiedział”. — Puknij — poprosił Olek, a w jego głosie pierwszy raz zabrzmiało coś poważnego. Nina uniosła palce. Zamiast stuknąć, ledwie dotknęła krawędzi. Kropla światła spłynęła ze szczeliny i zgasła na koniuszku jej paznokcia. Potem, od środka, rozległo się wyraźne: puk. Zamarli. Kminek przysiadł, ogon owinął mu się wokół łap. Igła kompasu w atlasie obróciła się jeszcze raz, jak dzieciak kręcący się w miejscu, i znów wskazała „Proszę”. — Słyszysz? — Olek wypowiedział półgłosem, by nie spłoszyć dźwięku. Puk. Tym razem mocniej. A potem trzeci, zdecydowany: PUK. Uchwyt drgnął, a z cienkiej szczeliny buchnęło ciepłe światło, które zakrzywiło powietrze jak przezroczysta fala. Klapka zadrżała, zawiasy zapiszczały najcichszą z możliwych piosenek, a coś od środka zaczęło powoli, bardzo powoli odsuwać zasuwę.


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 4
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.