Czy wiesz, że?

Drzwi 13½


Drzwi 13½
Po burzy kamienica przy ulicy Klonowej pachniała mokrym kurzem i świeżo przetartymi poręczami. Winda jęczała przy każdym piętrze jak stary kontrabas, aż któregoś popołudnia zatrzymała się tam, gdzie nigdy wcześniej nie było żadnych drzwi — na półpiętrze między trzecim a czwartym. Lena pierwsza wysunęła głowę z kabiny. Miała jedenaście lat, piegi rozsiane jak konstelacje i zielony notes z naklejką „Notatnik Wyobrażeń”, do którego zapisywała wszystko, co nie pasowało do zwykłego dnia. Olek, młodszy o rok i z kieszeniami pełnymi sprężynek, gumek, miniaturowych śrub i guzików, stanął obok niej. Twierdził, że potrafi złapać echo w słoik i przechować je na gorszą pogodę. — Tego półpiętra nie było rano — szepnęła Lena, zerkając na wąski korytarzyk, którego ściany lśniły jeszcze od deszczu, choć nie miały żadnego okna. — Może winda się pomyliła — odparł Olek, ale zabrzmiało to tak, jakby bardziej tłumaczył to sobie niż jej. Korytarz kończył się niebieskimi drzwiami. Były wąskie, gładkie, z mosiężną klamką, na której odcisnęły się ślady wielu dłoni. Nad klamką, zamiast zwykłego numeru, ktoś namalował starannie: 13½. Poniżej, kredą, dopisano krzywo: „Wejść tylko z wyobraźnią”. Obok tkwiła maleńka judaszka, a zza niej dobiegał ledwo wyczuwalny szum, jakby ktoś po drugiej stronie przewracał strony w bardzo, bardzo grubej książce. — To jakiś żart — mruknął Olek, ale już wyciągał rękę, żeby zapukać. Lena zatrzymała go palcem. — Posłuchaj. Przyłożyli uszy do drewna. Szum zmienił się w rytmiczne, cichutkie stukanie. Nie jak kroki. Bardziej jak… pióro stukające o blat? — To brzmi, jakby ktoś pisał w środku — powiedziała Lena. — Jeśli to żart, to bardzo dopracowany. Olek wsunął dłonie w kieszenie i wyciągnął swój ulubiony słoik, ten z niebieską zakrętką. — Na wszelki wypadek. Jak coś nas będzie wołać, nagrabię to do środka. — Zgarniemy — poprawiła go Lena z uśmiechem. — A ja wezmę notes. Pobiegli na dół po sprzęty, a kiedy wrócili, korytarzyk jakby się wydłużył. Światło na suficie mrugało, rzucając na ściany wzory przypominające cień ptasich skrzydeł. Olek rozejrzał się niepewnie. — Przysięgam, było krócej. — Albo nasze kroki są dziś dłuższe — odpowiedziała mu Lena i obejrzała klamkę. Była ciepła, jakby drzwi wystawiono na słońce. — Gotów? — Gotów. — Olek wcisnął słoik pod pachę. W drugiej dłoni ściskał latarkę z kolorową folią na szkiełku. — Jakby co, świecę na niebiesko. Niebieski podobno uspokaja. Lena skinęła i delikatnie nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły bez skrzypienia, jakby czekały właśnie na ten dotyk. Za progiem było… powietrze. Powietrze pachnące rozgrzanym papierem, atramentem i skórą starych okładek, ale też czymś cytrusowym, jak letnia lemoniada. Światło nie miało jednego źródła — migotało miękko na krawędziach przedmiotów, których z początku nie potrafili nazwać. Podłogę tworzyły szerokie, kremowe pasy przypominające kartki bez linii, uginające się pod stopami jak twarde materace. Z sufitu, wysokiego i rozległego jak niebo, zwisały lekkie wyspy złożone z notatek, karteczek samoprzylepnych i zakładek, które trzepotały, kiedy poruszył się powiew. Najdziwniejsze były jednak motyle. Przelatywały im przed twarzami niemal bezszelestnie, a na ich skrzydłach zamiast wzorów tańczyły litery. Kiedy siadały, litery układały się w obce słowa i zaraz rozpadały, jakby ktoś jeszcze nie zdecydował, co właściwie mają znaczyć. — Widziałaś? — Olek pociągnął Lenę za rękaw, wskazując na odległy balkon z metalowej kratownicy, przyczepiony do niczego tak, że wisiał w powietrzu. Nad nim przemykał wieloryb. Nie z mięsa i kości — z okien. W jego boku migały framugi i firanki, a kiedy otwierał paszczę, słychać było ciche „klik”, jak przy uchylaniu starego skrzydła. — To miejsce jest… — Lena szukała słowa i nie znalazła jednego, które by pasowało. — Jakby ktoś rozrysował myśl, a potem podał ją światu w czterech wymiarach. Zamknęła za nimi drzwi. Nie zatrzasnęły się, tylko przymknęły miękko, zostawiając wąską szczelinę, przez którą wdzierał się szept korytarza. Na wewnętrznej stronie płyty, tej od strony wnętrza, wisiał napis z pisma maszynowego: „Gościu, zostaw buty tam, gdzie kończą się powtórzenia”. Spojrzeli w dół. Rzeczywiście, po kilku krokach białe pasy podłogi powielały się tak samo, a potem nagle — zmiana: zamiast bieli pojawiły się linie w kolorze morskiej zieleni, jak pajęczyna na płytszym jeziorze. — Buty zostają tu — oznajmiła Lena i zsunęła trampki. Olek zawahał się sekundę, ale na zielonych liniach było cieplej, jakby ktoś rozłożył tam słońce. Został w skarpetkach w paski. Gdzieś bardzo daleko, a może bardzo blisko, coś zadźwięczało, jak uderzenie łyżeczką o filiżankę. Na ścianie — jeśli to była ściana — rozbłysły litery i poskładały się w zdanie: „PRZYGOTOWANIE: weź jedno odważne pytanie, pół kroku do tyłu i trzy szybkie spojrzenia w bok.” — To wygląda jak instrukcja — zauważył Olek, przybliżając latarkę. — Ale czemu „w bok”? — Może dlatego, że to, co ważne, woli nie stać na środku — odpowiedziała Lena z powagą i zapisała w notesie żółtym ołówkiem: „Instrukcja, która prosi o spojrzenia w bok”. Olek odkręcił niebieski słoik i potrzebnie czy nie — złapał do środka trochę powietrza. Zakrętka lekko zawibrowała, jakby słoik przestawił się na odbiór. — Słyszysz? — spytał z nagła. — Ktoś mówi. Głos, cichy jak z sąsiedniego pokoju w śnie, niósł ich imiona. Najpierw nieśmiało, potem wyraźniej, jak dyktowane przez megafon zawinięty w szalik: „Lena. Olek. Lepiej, żebyście przyszli przed falą.” — Jaką falą? — Olek odruchowo odsunął się w stronę drzwi, ale te… nie stały już dokładnie tam, gdzie przed chwilą. Przymknięta szczelina zmieniła się w wąziuteńki cień, a sam prostokąt jakby się cofnął o kilka kroków, choć wcale nie odchodzili od progu. — Chodź — powiedziała Lena. — Jeszcze trzy szybkie spojrzenia w bok, jak kazała instrukcja. Rozejrzała się w prawo. Na granicy widzenia mignęły schody z kartek, które same się składały i rozkładały, jakby uczyły się własnych kształtów. Spojrzała w lewo. Pomiędzy dwiema półkami z wyrazami „Jutro” i „Prawie” zamigotało coś jak ścieżka — niewidzialna, dopóki się na nią nie spojrzy. Spojrzała w prawo raz jeszcze i… już nie zdążyła po raz trzeci. Z głębi sali, zza balkonu na niczym, nadciągało coś, co nie było wodą, a wyglądało jak fala. Tysiące papierowych żurawi, stronic, fiszek i pasków z marginesów podniosło się i pofrunęło razem, tworząc miękki, pękający jak pierze grzbiet. Na jego czele glejt wielkości prześcieradła powiewał jak flaga z napisem: „SPÓŹNILIŚCIE SIĘ O DZIEWIĘĆ MINUT. ZA CHWILĘ KOLEJNA RUNA.” — Runa? — zdziwił się Olek. — Może chodzi o rundę? — Albo o runo, takie z owiec — parsknęła Lena, choć wcale jej nie było do śmiechu. Fala żurawi przyspieszyła. Na moment utworzyła łuk, jak brama, a pod nim błysnęło coś jak rzeka. Nie woda — ciąg zdań, pisany na żywo, który płynął, zmieniał się i połyskiwał literami. — Jeśli to rzeka zdań, to pewnie można po niej płynąć — szepnął Olek, zaciskając palce na słoiku. — Ale najpierw… — Najpierw pytanie — dokończyła Lena, przypominając sobie „jedno odważne”. Czuła, jak jej myśli ustawiają się w kolejce, każda z nimi niecierpliwa, każda chce być tą najbardziej potrzebną. — Kim jest ktoś, kto wymyśla miejsca dla wymyślonych rzeczy? Głos, ten spod głębokiej kołdry, odezwał się ponownie, tym razem bliżej: — Dobre pytanie. Odpowiedź pozna się po śladach. Z półek „Jutro” i „Prawie” spadły na podłogę dwa tomy, otwierając się równo na środku. Strony zamigotały jak lustra w słońcu, a z ich wnętrza wydostał się chłód i zapach lasu po deszczu. „Ślady” — zrozumiała Lena. — „Trzeba iść za śladami”. Tyle że ślady były wszędzie: odcisk krawędzi notesu na blacie, świszczenie po taśmie klejącej, świetliste smugi po ruchu motylich skrzydeł. Olek nacisnął latarkę. Niebieskie światło zamieniło zawieszone w powietrzu drobinki kurzu w gwiazdozbiór. Wieloryb z okien zakręcił w górze i wypuścił z paszczy chmurkę pary, która ułożyła się w pytanie bez znaku zapytania — niepewne, jeszcze niegotowe. — To nas prowadzi — stwierdziła Lena i ruszyła w stronę łuku z papieru. Każdy krok po zielonych liniach brzmiał miękko, jakby stąpali po słowach, które właśnie powstają. Zza pleców dobiegł ich cichy, metaliczny zgrzyt. Odwrócili się jednocześnie. Drzwi 13½ kurczyły się, powoli i uparcie, jakby ktoś zwijał je w rulon. Wkrótce zostało z nich zaledwie niebieskie pudełko wielkości piórnika, które wessał jakiś niewidzialny sznureczek w głąb ściany. — Wracamy też jakoś inaczej — powiedziała Lena z suchym gardłem. Nie jak pytanie, raczej jak notatka do przyszłej siebie. — O ile wracamy. Papierowa fala była już tak blisko, że czuć było jej lekki cień na twarzach. Motyle z literami zaczęły przysiadać na ich ramionach, jakby chciały powiedzieć: „Słowa się przydadzą”. Słoik Olka zawrzał cichym drżeniem. Zakrętka sama odkręciła się o pół obrotu, a z wnętrza uciekł szmer, który, wypuszczony na wolność, złożył się w krótką sentencję: — Nie wszystko naraz. Krok i oddech. — Jeden krok — powtórzyła Lena. — I oddech. Ujęli się za dłonie. Nad ich głowami wieloryb szeptnął czymś, co zabrzmiało jak „klik”. Pod stopami linie podłogi połączyły się, tworząc na moment wyraźny most nad rzeką zdań. Z lewej strony, z półki „Prawie”, wysunęła się dłoń złożona z zakładek i wskazała na łuk. Z prawej, między notatkami, coś ciężkiego i szerokiego poderwało się do ruchu, rozsuwając powietrze jak zasłony. — Teraz! — krzyknął Olek i uniósł słoik, jakby to był kompas. Fala papierowych ptaków runęła ku nim, rozpościerając skrzydła tak szeroko, że przez ułamek sekundy świat skurczył się do białego szumu i migotania liter. Lena zacisnęła palce na ołówku, gotowa zapisać pierwszą rzecz, którą zobaczy po drugiej stronie łuku, kiedy nagle zza balkonu na niczym wyłoniła się postać — wysoka jak regał, z głową złożoną z map i ramionami utkanymi z linijek — i jednym krokiem stanęła dokładnie przed nimi, ocieniając most...


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 18
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.