Czy wiesz, że?

Drzwi, których nie było


Drzwi, których nie było
Szkoła Podstawowa nr 27 wyglądała z zewnątrz jak ogromny, czerwony plaster miodu – cegły układały się w heksagony, a nad wejściem wisiał zegar, który lubił się spóźniać o dwie minuty. W środku pachniało świeżo wytartą podłogą, kredą i czymś, co bibliotekarka nazywała „kurzem z historią”. Maja wiedziała, że to określenie pani Kaczmarek jest na pół żartem, ale dziś miało brzmieć wyjątkowo poważnie. Zauważyła je pierwsza tuż po tym, jak oddała w sekretariacie zgodę na wycieczkę do skansenu. Na końcu północnego korytarza, obok gabloty z pucharami, pojawiły się wąskie, ciemnoszare drzwi. W zeszłym tygodniu ich nie było. Maja mogłaby się o to założyć o całą paczkę żelków. Drzwi nie miały szkolnej odrapanej farby, tylko gładką, lekko połyskującą powierzchnię. Z boku zwisała mosiężna, chłodna klamka, a nad nią mała tabliczka z wytłoczonymi literami: „12A”. – Antek! – syknęła, gdy jej przyjaciel właśnie próbował zapakować ogromny piórnik do zdecydowanie za małej kieszeni plecaka. – Patrz. Antek odwrócił się, podniósł brwi i od razu przestał męczyć zamek. – Nie było ich wczoraj – powiedział stanowczo. – Wczoraj tu była korkowa tablica z ogłoszeniem o turnieju szachowym. Nela! Chodź tu, szybko! Nela dobiegła truchtem, przyciskając do piersi swój szkicownik. Zawsze nosiła go ze sobą na wypadek nagłej potrzeby narysowania czegokolwiek, nawet jeża z kilogramem jabłek na grzbiecie. – O rany… – wyszeptała. – To… nowe drzwi? Do czego? Przecież plan ewakuacji ich nie pokazuje. Plan wisiał po drugiej stronie korytarza, oprawiony w krzywą, zieloną ramkę. Maja i Antek, niemal równocześnie, podbiegli i przycisnęli nosy do szkła. Prostokąty klas układały się jak puzzle, korytarze rysowały proste linie, a schody oznaczono małymi, czarnymi trójkącikami. „12A” nie było nigdzie. Pusta przestrzeń, gdzie teraz stały drzwi, na planie wyglądała na fragment ściany. – Może to kupił samorząd? – Antek próbował być rozsądny. – Wiesz, jakiś sekretariat uczniowski albo coś takiego. – Za jeden dzień? – Nela skrzywiła się podejrzliwie. – I dlaczego nikt nie powiesił ogłoszenia? Pani Dyrektor chyba nie instalowałaby czegoś w taj… no, w sekrecie. Maja położyła dłoń na klamce. Była zimna jak łyżka wyjęta prosto z zamrażarki. Kiedy nacisnęła, nic się nie stało. Ani drgnęła. – Zamknięte – mruknęła. – Idziemy do pana Stefana. Woźny, pan Stefan, miał ręce zawsze pachnące cytrynowym płynem i kieszenie pełne śrubek. Znaleźli go pod salą gimnastyczną, gdzie wymieniał żarówki. – Panie Stefanie, a co to za drzwi w północnym korytarzu? – zapytał Antek prosto z mostu. – Wczoraj ich nie było. Woźny podrapał się po czapce z daszkiem i zmrużył jedno oko. – Drzwi jak drzwi. Ja tam nic nowego nie montowałem. Może do magazynku z kredą? – Wzruszył ramionami. – A teraz biegiem na lekcje, bo słyszałem, że pani Kliś łowi spóźnialskich jak takie… no… rybki. Maja, Antek i Nela spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Kiedy pan Stefan nie wiedział, zwykle to znaczyło, że wiedział, ale nie chciał mówić, albo że naprawdę było coś bardzo dziwnego. Tego dnia lekcje mijały wolniej niż zwykle. Na matematyce liczby rozjeżdżały się Majce przed oczami, a na przyrodzie – chociaż lubiła posłuchać o owadach – nawet fruwające w prezentacji motyle wydawały się ospałe. W przerwach trójka krążyła w okolicach północnego korytarza, udając, że podziwia puchary. Drzwi „12A” stały cicho i obojętnie, jakby były częścią budynku od stu lat. Dopiero po czwartej lekcji wydarzyło się coś, co sprawiło, że włosy na karku Mai uniosły się jak od elektryczności. Dzwonek zadzwonił o 7:19. Oczywiście, nie był to właściwy czas, bo była prawie jedenasta, ale dźwięk był identyczny jak poranny: metaliczny, trochę chrapliwy, jakby szkoła miała własne gardło. Zabrzmiał raz, krótko, i ucichł. Kilkoro pierwszaków zachichotało. Ósmoklasiści przewrócili oczami. Pani Kliś tylko westchnęła: – Instalacja znowu robi psikusy. Uczymy się dalej. Maja nie potrafiła się skupić. Przysięgłaby, że w momencie, gdy dzwonek teoretycznie nie powinien dzwonić, klamka w „12A” drgnęła. A może to było światło, które odbiło się od mosiądzu? A może jej głowa znowu dopisała historię do zwykłej rzeczy? Wolała sprawdzić. Po lekcjach, zamiast biec prosto do domu, skręcili do biblioteki. Pani Kaczmarek układała książki w tak idealnie równych stosikach, że Maja zawsze bała się kichnąć. – Pani Kasiu, ma pani plan szkoły? Taki stary, sprzed remontu? – zapytała Nela, uśmiechając się tym swoim uśmiechem, który potrafił zmiękczyć najbardziej upartych dorosłych. – Mam różne rzeczy – odparła bibliotekarka i zniknęła za regałem. Wróciła z teczką, z której wysunął się zażółcony arkusz. – Proszę ostrożnie. Rozłożyli go na stole. Plan był narysowany odręcznie, tuszem. Maja prowadziła palcem po korytarzach. W miejscu obecnego północnego skrzydła narysowano coś, co mogło być… wnęką? Była tam dziwna, równoległa kreska, tak jakby ktoś chciał coś zaznaczyć, ale się rozmyślił. – Tu – wyszeptała Maja. – Ale nie ma podpisu. – Poczekajcie – pani Kaczmarek sięgnęła do kieszeni i wyjęła cienką kopertę. – Znalazłam to kiedyś w starym atlasie. Kartka z rozkładem dzwonków z 1979 roku. Zobaczcie. Na kartce, pożółkłej i miękkiej jak stary bibułkowy papier, wypisano godziny zajęć. Pierwszy dzwonek – 7:19. Drugi – 8:05. Trzeci – 8:50. Te same, które komputer klasy 5B wyświetlał tego ranka przez chwilę, zanim się „zastanowił” i wrócił do normalnych cyfr. – Ciekawe – mruknął Antek. – Dziś też dzwoniło o 7:19… w środku dnia. – Może to zwykła awaria – pani Kaczmarek wzruszyła ramionami, ale w jej oczach mignęło coś jak ciekawość. – A wy, drogie dzieci, macie cudownie rozbudowane wyobraźnie. I bardzo dobrze. Tylko nie włóczcie się po korytarzach tam, gdzie nie wolno. Obiecali, że nie będą. A potem, kiedy tylko opuścili bibliotekę, spojrzeli na siebie i wszyscy troje wiedzieli, że rano przyjdą wcześniej. Umówili się na 7:05. Szkoła o tej porze była prawie pusta. Portier ziewał i krzyżował w notesie listę dostaw. Światło na północnym korytarzu ledwo mrugało. Chłód wgryzał się w dłonie, chociaż była wiosna. – Plan jest taki – szepnął Antek. – Czekamy, aż zegar pokaże 7:19. Jeśli… jeśli coś się wydarzy, to najpierw obserwujemy. Nie dotykamy nic bez potrzeby. – Jasne – przytaknęła Nela i wyjęła szkicownik. – Będę rysować to, co zobaczę. Żebyśmy nie pomylili szczegółów. Maja wzięła głęboki oddech. Miała wrażenie, że korytarz wydłużył się o kilka kroków. „12A” stały na swoim miejscu, ale tabliczka jakby przygasła. Albo to tylko wina zbyt wczesnej pory. Usiedli na ławce naprzeciw. Czas pełzł jak ślimak. Ktoś na parterze przeciągał wózek z mopem, metal skrzypiał o próg. Z sali muzycznej dobiegało pojedyncze brzdąknięcie pianina – pewnie nauczyciel stroił instrument na późniejsze próby chóru. W pewnej chwili Maja była pewna, że słyszy coś jeszcze: krótki, ledwo słyszalny dźwięk, jak przesunięcie kartek po drewnie, ale po chwili ucichł. – Siedem… osiemnaście – wyszeptał Antek, patrząc na zegar nad gabinetem pedagoga. – Zaraz. Powietrze zrobiło się jakby cięższe. Maja poczuła delikatny podmuch, chociaż okna były zamknięte. Klamka „12A” błysnęła, jakby ktoś przetarł ją wewnątrz miękką szmatką. Dzwonek zadzwonił dokładnie o 7:19. Nie ten nowy, elektroniczny, tylko stary, metaliczny, z echem, które zamiast rozpłynąć się po korytarzach, wróciło, jakby czekało na własne odbicie. W tej samej sekundzie Maja usłyszała delikatne klik – dźwięk zamka poruszającego się w środku. – Widzieliście? – Antek nie odrywał wzroku od klamki. – Poruszyła się! – Cicho – syknęła Nela. – Ktoś… ktoś tam jest. Pod drzwiami pojawiła się cienka smuga światła, jak pasek mlecznej lampki, choć w środku nie powinno być żadnej. Maja poczuła mrowienie w palcach, jakby ktoś przysypał je iskrzącym śniegiem. Wszystko ucichło aż nienaturalnie. Nie było już słychać wózka, pianina ani nawet oddechu pana portiera. Tylko oni troje i to światło. Klamka drgnęła raz, drugi. Zamek wydał głuchy, zdecydowany odgłos. Drzwi odchyliły się o tyle, że między framugą a futryną pojawiła się wąska szczelina. Z wnętrza powiało zapachem starych papierów i świeżej farby, jakby w jednym pokoju spotkały się dwa różne czasy. – Maja… – wyszeptała Nela, chwytając ją za rękaw. – Nie rób kroku. Ale Maja już podniosła stopę. Nie dlatego, że chciała zignorować plan Antka. Coś jak niewidoczna nitka, cieniutka jak te, którymi babcia wiązała paczki, pociągnęło ją do przodu. Nie ociągając się, nie pędząc – po prostu kazało stanąć bliżej. Za drzwiami coś zaszurało. Delikatnie, jakby ktoś przesuwał krzesło po miękkim dywanie. A potem, tuż nad krawędzią szczeliny, pojawiła się cienka, jasna linia – nie światła, tylko czegoś połyskującego jak srebrna nić. – Słyszycie? – zapytał Antek, prawie bezgłośnie. – To… to jakby… Nie zdążył dokończyć. Klamka opadła do końca, a drzwi, bezszelestnie jak kartka przewracana w wielkiej księdze, uchyliły się szerzej. Coś mignęło w środku – zarys stołów, rząd krzeseł, albo może zupełnie coś innego – i wtedy zza progu dobiegło ich imię. Wyraźnie, czysto, jak dźwięk dzwonka, który się nie myli. – Maja.


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 17
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.