Czy wiesz, że?

Drzwi narysowane kredą


Drzwi narysowane kredą
Burza przesuwała się nad miastem jak wielki, senny wieloryb. Grube krople deszczu uderzały o dachówki kamienicy przy ulicy Gołębiej, a wąskie podwórko wypełniał zapach mokrego pyłu i lipowych kwiatów. Lena stała przy oknie na poddaszu i rysowała palcem kroplę, która ścigała się z inną po szybie. Obok niej Olek trzymał pudełko po butach, a z pudełka wystawał długi, nierówno owinięty rulon papieru. Kot Śrubka, łaciaty jak mapa, kręcił się między ich nogami i od czasu do czasu mówił „mrrr” w sposób, który brzmiał jak pytanie. – Mama mówiła, że możemy poukładać te stare przybory zanim przyjdzie pan Grzegorz – przypomniała Lena, wycierając palcem smugę z szyby na swoje dżinsy. Jej mama była administratorką kamienicy i w każdy wtorek sprawdzała, czy nigdzie nie cieknie rynna i czy ktoś nie zjadł kawy pana Grzegorza przez pomyłkę. – I że niczego nie wyrzucać bez pytania. – A jak znajdziemy coś super? – Olek niecierpliwie potrząsnął pudełkiem. – Coś, co działa? Skrzynie, pudła i skrzynki z poddasza wyglądały jak małe domki z pogniecionego kartonu. Na jednym było napisane „wstążki – nie gryźć!”, na innym „lampki – nie świecą, ale ładne”. Pomiędzy nimi stał wysoki, wąski regał skryty w pajęczynach. Lena zamrugała, bo w świetle błyskawicy zobaczyła na półce coś ożywionego – okazało się, że to tylko kawałek liny, który poruszył się od przeciągu i spadł jak leniwa żmijka. – Patrz na to – Olek przykucnął przy małym drewnianym kuferku. Na wieczku widniał napis: „Kreda Burzowa – rysować wtedy, kiedy słychać grzmoty”. – To chyba jakiś żart – dodał, ale oczy świeciły mu się tak, jak świecą się oczy komuś, kto już wie, że i tak spróbuje. Lena otworzyła kufer. W środku leżały kredy w metalicznych odcieniach: granatowe jak noc, zielone jak mech, srebrne jak woda, kiedy niebo jest mętne. Każda kreda była owinięta cienkim paskiem papieru z mikroskopijnym rysunkiem – wiatraczkiem, kroplą, gwiazdką. Jedna, grubsza, miała na papierze narysowaną klamkę. – Klamka? – Lena dotknęła delikatnie rysunku. – Może to od jakiegoś zestawu do teatru. Albo… – zawiesiła głos, bo w tej samej chwili rozległ się przeciągły grzmot, który potoczył się po dachu i zapadł w ciszę. Śrubka podniósł ogon i zastrzygł uszami. Bum. Bum. Bum. Błyskawica zapaliła na moment wszystkie kurze w powietrzu, jak drobne, złote iskierki. – Rysować wtedy, kiedy słychać grzmoty – powtórzył Olek szeptem. – No to… rysujemy? Poddasze miało jedną ścianę tak gładką i białą, że aż prosiła się o rysunek. Lena ukucnęła przy niej i wzięła do ręki kredę z klamką. Kreska była mięsista, zostawiała za sobą lśniący ślad, jakby ktoś przyklejał do tynku cieniutką blaszkę. Kiedy wyszyła prostokąt, rysunek zaczął niespodziewanie pachnieć. Nie pyłem, nie kredą – tylko mokrym mchem, igliwiem, obietnicą chłodu. – Czujesz? – spytała, nie odrywając wzroku od ściany. – Las – powiedział Olek tak poważnie, jakby właśnie rozpoznał głos dawnego przyjaciela. – Taki po deszczu, kiedy wszystko jest miękkie. Lena dorysowała zawiasy. W tym momencie kreda zadrżała, jakby odległe echo dotknęło jej czubka palca. Śrubka wskoczył na stertę książek i pacnął łapką srebrzystą kreskę. Zarys drzwi zamigotał, a na środku prostokąta pojawiło się coś, czego na pewno nie narysowała – delikatna, owalna wypukłość, jak wizjer. Lena wstrzymała oddech. – To trochę… robi się prawdziwe, prawda? – Olek podrapał się po karku, żeby schować dreszcz. – Trochę – przyznała Lena. – Słyszysz? – dodała po chwili. Z drugiej strony, choć przecież była tylko ściana, dobiegł ich cichy dźwięk, jak brzęk porcelany albo odległe dzwoneczki schowane w trawie. Potem szept, na tyle delikatny, że równie dobrze mógł to być wiatr przeciągający się po literach „Kreda Burzowa”. – Halo? – Lena z pochyloną głową nachyliła się do narysowanego wizjera. – Jest tam kto? Oboje roześmiali się z własnej powagi. To był ten nerwowy, odważny śmiech, kiedy człowiek robi coś pierwszy raz i udaje, że to nic takiego. – Zaczekaj – Olek podszedł do regału i zaczął przeglądać słoiki z guziczkami. – Jeśli to są drzwi, to potrzebujemy klucza. – Kiedy to powiedział, sam się zdziwił: skąd mu się to wzięło? Jakby ktoś włożył mu do ust odpowiedź. – Tego nie trzeba otwierać kluczem, tylko klamką – Lena pokazała na narysowany, srebrzysty uchwyt, który nagle odsunął od ściany cień, jakby naprawdę wystawał. Ale zanim zdążyła go dotknąć, Śrubka zrobił coś, co koty robią, gdy czują, że ktoś zamierza im czegoś zabronić. Zeskoczył z książek, przebiegł po rulonie papieru, ślizgnął się jak na łyżwach po zakurzonej podłodze i pacnął łapką w sam środek rysunku. Jego łapa… zniknęła. Nie tak całkiem. Po prostu weszła do środka, jakby tynk był miękki jak pudding. Kreski zadrżały i rozsunęły się o milimetr, tworząc chłodną, błyszczącą szczelinę. Śrubka cofnął łapę, wylizał futro i spojrzał na Lenę z miną: „Naprawdę mam wchodzić pierwsza?”. – Nie wolno! – jęknął Olek, ale brzmiał bardziej zaciekawiony niż przestraszony. Lena ostrożnie dotknęła narysowanej klamki. Była chłodna i trochę chropowata, jak kamyk z rzeki. W tej samej chwili przez szczelinę przetoczył się świeży powiew. Na skórze poczuła krople – nie wody z dachu, tylko mgiełki, jakby ktoś machnął gałęzią pokrytą rosą. Gdzieś bardzo blisko, za ścianą, odezwał się ptak, którego nigdy wcześniej nie słyszeli. Jego głos brzmiał jak pękający lód, a zaraz potem jak struna gitary. – Jeżeli to naprawdę są drzwi – powiedziała Lena wolno – to chyba same nas wołają. – A jeśli to tylko rysunek, który pachnie jak las? – Olek próbował być rozsądny, chociaż palce drżały mu jak igły kompasu. Wtedy coś upadło. Nie w ich świecie – w tamtym. Delikatny stukot, jak nożyk spadający na drewnianą podłogę. A potem… trzy krótkie pukanie, wyraźne, zdecydowane. Raz. Dwa. Trzy. Lena i Olek zamarli, każde z dłonią tuż obok narysowanej klamki. Śrubka zwinął się w kłębek i udawał, że go to nie obchodzi, ale ogon mówił co innego. Weissowaty czubek nerwowo raz po raz uderzał w podłogę. – Słyszysz rytm? – Olek pochylił głowę. – To ten stary sygnał, co nim się wołało strażnika na moście w grze, którą zawsze przegrywałem. Pamiętasz? Lena pamiętała. Dwa krótkie, jedno dłuższe. Ale teraz były równe i dokładne. Raz. Dwa. Trzy. Po każdym puknięciu niewidzialne powietrze drgało, jak tafla wody po wrzuconym kamyku. – Może to ktoś, kto też rysuje? – wyrwało się Lenie. – Albo ktoś, kto nie umie wrócić – dodał cicho Olek. Deszcz przyspieszył, jakby niebo postanowiło ćwiczyć na dachu bębnienie palcami. Nad nimi przemknęła kolejna błyskawica i przez sekundę rysunek na ścianie wyglądał tak, jakby miał głębię – prawdziwą, ciemną, z odległym, srebrzystym światłem. Olek spojrzał Lenie w oczy. W tym spojrzeniu było: „Boimy się tak samo, ale idziemy razem”. – Na trzy? – zapytała Lena. – Na trzy – odpowiedział Olek, obejmując wzrokiem drzwi, kredę, koci ogon, cały ten wir. Odliczyli szeptem. Raz. Dwa. Dłoń Leny zacisnęła się na chłodnej, narysowanej klamce. – Trzy. Klamka poruszyła się sama.


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 11
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.