Czy wiesz, że?

Drzwi w Atlasie


Drzwi w Atlasie
Deszcz stukał o okna Miejskiej Biblioteki Pod Lipami tak uparcie, jakby chciał wybić własny rytm na szybie. W środku pachniało kurzem, klejem introligatorskim i czymś ciepłym, spokojnym, co od zawsze unosiło się nad półkami pełnymi opowieści. Nad wejściem tykał zegar z jasnoniebieską tarczą; wskazówki przeskakiwały z cichym klik, jakby biblioteka miała swoje osobne serce. Lena miała jedenaście lat i kieszeń pełną drobiazgów: zapomniane guziki, miniaturowy kompas, sprężynę od długopisu, która kiedyś być może będzie potrzebna. Maks był o rok starszy i potrafił z niczego złożyć coś, co działa — choć czasem tylko przez pięć minut. Oboje lubili tu przychodzić po lekcjach, szczególnie odkąd pani Gertruda, starsza bibliotekarka o włosach jak siwy obłok i okularach z zielonymi oprawkami, pozwalała im zaglądać na zaplecze. — Tylko do Magazynu Północnego — zastrzegała, podając im pęk kluczy. — I żadnych eksperymentów z lampami naftowymi. Macie zebrać książki z darów i przynieść na wózek. Bazyli was przypilnuje. Bazyli, pręgowany kocur o amberowych oczach, zeskoczył ze stołu i ruszył pierwszy, z gracją przewodnika. Na schodach na dół było chłodniej; kamienne stopnie pamiętały jeszcze czasy, gdy biblioteka była ratuszem. Światło z sufitowych jarzeniówek mrugało, tworząc długie cienie na ścianach. Lena dotknęła chłodnej poręczy i szepnęła do Maksa: — Czujesz? Jakby tu było... cięższe powietrze. — Pewnie przez deszcz. I przez kurz — parsknął Maks, ale rozglądał się z ciekawością. — Albo... przez to. Zatrzymali się przed drzwiami z tabliczką „Magazyn Północny”. Klucz skrzypnął w zamku, a Bazyli przemyknął do środka, ocierając się o pudła z napisem DARY — NIE SORTOWANE. W kącie stał drewniany regał, a na nim długie pudełko owinięte brązowym papierem i przewiązane białym sznurkiem. Na wierzchu ktoś przyczepił karteczkę: „KARTOGRAFIA — UWAGA! DELIKATNE”. — Delikatne? Czyli idealne dla ciebie — zażartował Maks. — Zobaczymy, co to za mapy. Lena, która do delikatnych rzeczy podchodziła z namysłem, sięgnęła po nożyk introligatorski. Równo przecięła sznurek i uniosła wieko. W środku leżał duży, skórzany tom. Okładka była popękana jak wyschnięta ziemia, a pośrodku ktoś wytłoczył tytuł: „Atlas Pękniętych Dróg”. Pod palcami Lena poczuła drobne ziarna złocenia, jeszcze nie do końca wytarte. — Kto pęka drogę? — mruknął Maks. — Dziwne. Obok atlasu, na aksamitnym pasku, spoczywała metalowa zakładka w kształcie cienkiej ramki. Była chłodna, srebrna, a na jej brzegu wygrawerowano malutkie stopnie, jakby ktoś wiercił w niej mikroskopijne schody. Lena ostrożnie uniosła tom. Zatrzeszczały zawiasy grzbietu, gdy otwierała pierwszą kartę. Na wyklejce widniał nieczytelny podpis i kilka słów napisanych krzywym piórem: „Dla Wędrowców, którzy potrafią słuchać map”. Poniżej ktoś dopisał ołówkiem: „Nie cofaj się po śladach, zanim nie zobaczysz, dokąd prowadzą”. — Słuchać map? — prychnął Maks, ale już miał nos nad papierem. — Brzmi jak coś, co powiesz rodzicom, kiedy zgubisz się na obozie. Przekładali kolejne strony. Zamiast zwykłych kontynentów i oceanów, ten atlas przedstawiał miejsca, których nazwy brzmiały jak oddech: „Urwisko Czasu”, „Stacja Pomiędzy”, „Wsteczny Brzeg”. Linie dróg były popękane, jakby zrobiono je z suszonej gliny. Miejscami pęknięcia łączyły się srebrzystymi nićmi narysowanymi innym atramentem, który lekko połyskiwał pod światłem. — Patrz — powiedziała Lena, zatrzymując się na rozkładówce, od której nie mogła oderwać wzroku. — To jest nasz rynek. Rzeczywiście, mapa przedstawiała rynek ich miasteczka. Nawet lipa u schodów biblioteki została odwzorowana piórkiem tak precyzyjnie, że widać było pękniętą korę. Pośrodku rynku, tu gdzie stała fontanna z rybą, ktoś narysował drzwi. Staromodne, z żelazną kołatką w kształcie dłoni. Nad nimi krążyły drobne znaczki, przypominające ślady ptaków. — Kto rysuje drzwi na środku placu? — Maks nachylił się jeszcze bliżej. — Hej... widzisz to? Atrament, z którego zrobiono kołatkę, mienił się tak, jakby pod papierem płynęły krople światła. Lena, nim zdążyła pomyśleć, musnęła czubkiem palca narysowaną kołatkę. Papier był chłodny. Chłód przeszedł jej przez skórę aż po łokieć, ale nie było to nieprzyjemne. Raczej jak pierwszy łyk wody po biegu. Zadrżała, a Bazyli zasyczał i zwinął ogon pod siebie. — Nie dotykaj! — syknął Maks, choć sam wyciągał rękę. — Albo... dotknij jeszcze raz. Lena położyła zakładkę na marginesie i drugi raz dotknęła kołatki. Tym razem linie przy uchwycie drgnęły. Jakby atrament był świeży i miał ochotę zmienić kształt. Srebrna zakładka delikatnie zawibrowała, a po jej brzegu przebiegło blade światło, rozlewając się jak mleko w herbacie. — To nie jest zwykła zakładka — powiedział szeptem Maks. — Zobacz. Podsunął metalową ramkę tak, by objęła rysunek drzwi. Srebrne krawędzie zetknęły się z atramentem i... wsiąkły. Nie tak, jak mokra gąbka, raczej jak lustro, które nagle zgadza się stać wodą. Powietrze zgęstniało. Jarzeniówka nad ich głowami zamrugała szybciej, a gdzieś na górze odezwały się kroki. — Pani Gertruda? — zawołała Lena, ale odpowiedziało jej tylko echo. Kroki brzmiały, jakby ktoś chodził po drewnianej podłodze czytelnianej sali. Potem zamilkły. Bazyli nastawił uszy, ale nie wybiegł. Został przy atlasie, patrząc w stronę rysunku tak uważnie, jak patrzy kot, gdy widzi coś, co dla ludzi jest niewidzialne. Na stronie wśród atramentowych ulic poruszył się pyłek — maleńki jak ziarnko maku. Potem drugi. Lena oparła policzek o brzeg stołu. Pyłki zamieniły się w tętnienie światła, które krążyło po konturach rynku, zatrzymywało się przy drzwiach i znowu biegło dalej. Maks wyciągnął z kieszeni lupę. — One się... ustawiają — wycharczał tak nisko, jak tylko potrafił. — Jakby trzeba było czymś trafić. Jak przy kalibracji. — Kalibracji czego? — Czegoś, co zaraz zrobimy i będziemy tego żałować — odparł, ale w oczach miał błysk. Lena znów spojrzała na zakładkę. Srebrna ramka była teraz lekko ciepła. Na jej brzegu, między mikroskopijnymi schodkami, wyraziściej widać było znak: mała strzałka i litera L, jakby ktoś ją wyrył paznokciem. Obok ktoś dopisał wąziuteńką czcionką: „Ustaw we właściwej stronie”. — Właściwej stronie czego? — Lena odwróciła zakładkę i położyła ją tak, by strzałka pokazywała w górę mapy. W tej samej chwili atramentowy rysunek rynku zadrżał, jakby ktoś potrząsnął stołem. Drzwi na rysunku wypełniły się ciemniejszym odcieniem, jak gdyby za nimi zapaliło się światło... tak mocne, że dało cień. Maks usiadł prosto, aż krzesło zaskrzypiało. — Czujesz ozon? — zapytał. — Jak przed burzą. Pachniało metalem i mokrym kamieniem po deszczu. W zakamarkach magazynu coś się odezwało: skrzypnięcie belek, cichy jęk rur. Lena dotknęła krawędzi ramki. Delikatne mrowienie rozbiegło się po palcach i dłoni. A potem stało się coś, czego nie dało się już zignorować. Pomiędzy ramką a papierem pokazała się szczelina. Najpierw cienka jak włos, potem grubsza. Zaledwie milimetr, a w środku — głębia. Nie czarna, nie biała. Po prostu odległa. Z nosa Leny uciekł szybki oddech. W szczelinie zamigotał kolor nieba, którego nigdy nie widziała: fiolet z domieszką bursztynu, jakby zachód słońca został pomalowany na odwrocie powiek. — To jest... — Maks okrążył stół. — Nie, to nie jest to, co myślę, że to jest. — Uspokój się — wyszeptała Lena, choć sama nie była spokojna. — Ja tylko... ja spróbuję. Przysunęła krzesło. Bazyli cicho zamruczał ostrzegawczo. Lena przyłożyła paznokieć do szczeliny. To nie był papier. To nie było drewno stołu. To było coś miękkiego jak powierzchnia wody i twardego jak metal, jednocześnie. Jej paznokieć zanurzył się na szerokość włosa. Z przeciwnej strony dało się słyszeć dźwięk — stukot. Wzór stuków: trzy szybkie, przerwa, dwa wolniejsze. Serce Leny odpowiedziało tym samym rytmem, jakby ktoś w środku wiosłował. — Słyszysz? — spytała Maksa, ale on już kiwał głową. — To jak sygnał. — Sygnał... dla nas? — Ledwo to powiedział, a światło w magazynie zgasło. Wszystko oprócz atlasu i zakładki. Srebrna ramka rozbłysła równo, a szczelina poszerzyła się tak, że zmieściłaby się w niej cienka dłoń. Wiatr, choć okno było zamknięte, przewrócił kartkę z dedykacją. Gdzieś powyżej zaskrzypiał znak „CISZA”. Lena spojrzała przez rysunek. Po drugiej stronie naprawdę był ich rynek. Ta sama posadzka z jasnych płyt, ta sama fontanna z rybą, tylko przecinały ją pasma światła, jak wstążki porannej mgły. Lipy przy schodach biblioteki miały liście jak lustra. W oddali stał chłopiec, może ich rówieśnik, ubrany w bluzę z naszywką szkolną taką jak u Maksa. Machał do nich energicznie zwiniętym arkuszem papieru. Usta poruszały się szybko. Lena po chwili zrozumiała, co mówi — bez dźwięku, tylko po ruchu warg: „Nie zamykaj”. — Nie zamykaj czego? — mruknął Maks, ale wziął Lenę za rękę. — Jeżeli to się zatrzaśnie... — To najpierw musimy wiedzieć, co jest po drugiej stronie — odpowiedziała Lena, powtarzając słowa z wyklejki w atlasie, chociaż nie była pewna, czy mówi do Maksa, czy do samej siebie. Szczelina znów się poruszyła. Tym razem nie do góry, nie na boki, lecz w ich stronę. Jakby ktoś od wewnątrz pociągnął za niewidzialną kołatkę. Srebrna ramka rozszerzyła się, jej schodki wydłużyły i spłynęły na papier, tworząc cienki mostek z mikroskopijnych stopni, prowadzący do środka. Z magazynu uciekło ciepło. Wszystko stało się ostrzejsze: kropelki wody na szybie, kurz zawieszony w powietrzu, nawet cichy szept, którego nie umieli rozpoznać, a który układał się w ich imiona. — Lena... Maks... Nie był to głos pani Gertrudy. Nie był to głos mamy przez telefon, ani pana od przyrody, ani nikogo, kogo znali. Brzmiał jak rozmowa deszczu z blachą dachów — miękko, ale nieprosząco. Bazyli zawarczał i przysiadł, gotów skoczyć. Lena i Maks spojrzeli na siebie. — Na trzy? — zapytał Maks, ściskając mocniej jej dłoń. — Na trzy — potwierdziła. Policzyli w myślach. Jeden. Dwa. Drzwi w atlasie rozjarzyły się mocniej, jakby odpowiadały na ich rytm. Z drugiej strony chłopiec w bluzie z naszywką uniósł rękę i wskazał coś za siebie — cień sunął po placu, szybko, bez odgłosu. — Trzy — szepnęła Lena i uniosła stopę nad mikroskopijnymi schodkami, kiedy powietrze w magazynie nagle zmieniło kierunek, jakby cały pokój wziął głęboki wdech, a srebrne krawędzie ramki rozszerzyły się tak, że...


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 16
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.