Czy wiesz, że?

Drzwi z mapy, które pukają z obu stron


Drzwi z mapy, które pukają z obu stron
Miasto po burzy pachniało mokrą cegłą, liśćmi i świeżością, która sprawia, że nawet zwykły chodnik wygląda jak początek wyprawy. Lena zatrzymała się na szczycie kamiennych schodków prowadzących pod stary, łukowaty most. Woda kapała z poręczy jak z metalowych wąsów, a w najgłębszej kałuży odbijały się dwie latarnie i kawałek nieba, na którym wisiał jasny, dzienny księżyc. – „Biblioteka Pod Mokrym Mostem” – przeczytał półgłosem Olek, który zawsze najpierw czytał, a dopiero potem myślał. – Brzmi jak miejsce, w którym książki noszą kalosze. – Chodź, zanim słońce wysuszy schody – powiedziała Lena. – Deszcz to najlepsza pogoda na odkrycia. Byli sąsiadami i przyjaciółmi, z tych, co potrafią milczeć obok siebie i słyszeć to samo. Lena miała jedenaście lat i kieszenie pełne dziwnych drobiazgów: piórek, guzików, szkiełka po cukierku. Zbierała słowa, notowała zapachy, dotykała wszystkiego, co wydawało dźwięk. Olek miał dziesięć lat i kolekcjonował śrubki (każda miała imię), a w głowie zębatki i plany. Razem układali mapy rzeczy, które normalnie nikt nie mapuje: trasę, jaką wybiera kot listonosza; miejsca, gdzie kałuże najdłużej trzymają niebo; ławki, które skrzypią jak drzwi do zamków. Drzwi biblioteki były niskie i zielone, z dzwonkiem w kształcie kropli. Kiedy Lena je uchylała, dzwonek zadźwięczał, jakby ktoś stuknął o porcelanę łyżeczką. W środku pachniało herbatą, papierem i lekką mgłą. Półki piętrzyły się po sam sufit, ale nie były zwykłe: niektóre miały poręcze jak mosty, inne drabinki, a jeszcze inne – szuflady podpisane pismem tak drobnym, że trzeba było je czytać lupą. Podłoga w kilku miejscach falowała miękko, jakby pod deskami płynęła cicha rzeka. – Witam deszczowych gości – odezwał się ciepły głos. Zza ladki wysunęła się pani o włosach spiętych w wysoki kok, który trzymał się na miejscu dzięki dwóm ołówkom. Miała na imię Pani Tatarak, co pasowało do miejsca tak samo jak kałuża do chodnika. Jej szal w kolorze mchu zakończony był frędzlami udającymi trawę. – W tej bibliotece książki najlepiej się czyta, kiedy pogoda ma ochotę na wodę. Macie mokre buty? Doskonale. – Czy są tu atlasy? – zapytał Olek, ocierając okulary rękawem. – Takie, co pokazują nie tylko drogi, ale też pomysły? – Są – Pani Tatarak skinęła głową. – Ale pamiętajcie o zasadach. Po pierwsze: niczego nie wyrywamy. Po drugie: niczego nie suszymy na kaloryferze. Po trzecie: nie karmimy papierowych ryb. A po czwarte, najważniejsze – pokazała palcem tabliczkę przybitą do lady. Na niej widniało: „Mapy lubią, gdy dotyka je ktoś odważny i uprzejmy”. – Zrozumiano? Lena i Olek kiwnęli głowami poważnie, choć uśmiechy czaiły im się pod skórą. Półka z atlasami stała w niszy, gdzie krople z mostu stukały o kamień miarowym rytmem. Nad półką wisiał zegar z tarczą, na której zamiast dwunastu kresek było trzynaście. Wskazówki poruszały się jak wskazówki, ale cień wskazówek płynął w przeciwną stronę, co Olka zachwyciło. – To by się przydało do naszych map – mruknął. – Cień, który nie prycha jak kot. Lena przeglądała grzbiety ksiąg. Jedna była obita płótnem w kolorze burzowego nieba i miała tytuł „Atlas Dróg, Których Nikt Nie Zna”. Palce Leny, choć zwykle ciepłe, poczuły nagle chłód, jakby dotknęła lustra wody. – Ten chce iść z nami – powiedziała, a księga, jakby w odpowiedzi, wydała cichutkie chlup. Usiedli przy okrągłym stoliku, którego blat był jak koi w stawie – czerwony, z czarnymi kropkami. Pani Tatarak przyniosła im po kubku naparu: „Deszczowa rumianek”, jak oznajmiła, kładąc łyżeczki, które brzęczały jak komary, ale przyjemnie. – Ja idę po ręczniki do butów – dodała, znikając między półkami. Lena delikatnie rozchyliła ciężką okładkę. Pierwsza strona była czysta, lecz w rogu widniało piórkiem dopisane zdanie: „Czytać tylko przy deszczu”. Na następnej – mapa. Nie była zwyczajna. Linie dróg falowały, jakby ktoś rysował je na powierzchni jeziora. Każdy zakręt miał swój kolor, a nazwy ulic zmieniały barwę w zależności od tego, kto na nie patrzył. Lena przysunęła twarz bliżej. Litery drżały jak krople na parapecie. – Patrz – Olek przyłożył palec obok zakrętu podpisanego „Prawie-Prosto”. – Przecież to nasz most! – Razem rozpoznali Brzegową, Skarpetkową (ktoś kiedyś zgubił tam całe pranie), nawet kawiarenkę, w której serwują pierogi z malinami dla odważnych. Tylko że oprócz znanych miejsc na mapie pojawiały się takie, których nigdy nie widzieli: „Ulica Wte i We Wte”, „Plac Zapomnianych Schodów”, „Skrzynka Pytań” i coś, co wyglądało jak niewielki, mrugający w kółko punkt podpisany drobnym pismem: „Okno w Kałuży”. – Nie widziałeś nigdy takiej ulicy? – spytała Lena, choć wiedziała, że Olek zna ulice jak litery alfabetu. – Nie – Olek przysunął się bliżej. – Ale ten punkt miga. Widzisz? To nie może być zwykła farba. Zerknęli na zegar – cień wskazówek pływał teraz jak ryba, a trzynasta kreska połyskiwała jak mokry kamień. Deszcz za oknami mostu znów przybrał na sile. Gdzieś w dalekiej części biblioteki szeleściły kartki i brzęczał czajnik. – Dotknę – powiedziała Lena, zanim pomyślała, że tak się raczej nie robi. Ale w końcu mapy lubią odważnych i uprzejmych. Przyłożyła palec do mrugającego punktu. Strona była chłodna i jędrna, niby skóra wody. Tam, gdzie dotknęła, atrament rozciągnął się cienko jak bańka mydlana i… nie pękł. Zamiast tego zaczął się wypuklać, aż powstała mała, błyszcząca kopułka. W środku pojawiło się coś na kształt obrazka – miniaturowy most, miniaturowa latarnia, a między nimi – realna kropla, która nie chciała wyschnąć. – To się rusza – wyszeptał Olek. – Lena, patrz! Kopułka urosła, wybrzuszając mapę jak łan wiatru. Na brzeg stołu spłynął cieniutki strumyk wody i zawisł nad podłogą, nie spadając. Ślizgał się po krawędzi jak bezgrawitacyjne ślimaki. Po chwili strumyk zwęził się, zmienił kierunek i, zamiast kropli, z książki wysunął się maleńki papierowy stateczek, z żaglem z liniowanego zeszytu. Zatrzepotał żagielkiem, zjechał po stronie i plusknął prosto w kałużę, która rozlała się pod stołem. – Czy… myślisz, że to… – Olek nie skończył, bo odległy, dźwięczny stukot rozszedł się po sali. Coś zapukało trzy razy. Dźwięk dobiegł ze strony globusa stojącego nieopodal. Był wielki, ciężki, z mosiężną klamrą zatrzaskującą południk. Kiedy spojrzeli, klamra drgnęła. Raz. Drugi. Za trzecim – klik – odskoczyła sama, jakby ktoś od środka nacisnął sprężynę. – Pani Tatarak? – zawołała Lena, ale odpowiedziało jej tylko ciche pluskanie pod deskami. Globus uchylił się odrobinę, tyle, że w środku zamigotało coś jak błyskawica uwięziona w szklanej kuli. Jednocześnie strona atlasu pulchniała dalej, a błyszcząca kopułka rozwinęła się w łuk – bramę z papieru, mokrą jak parapet po ulewie. Na jej powierzchni widać było drobne włókna i pismo – nazwy ulic, strzałki, nawiasy – które układały się w drzwi. W samym środku wyrastała rączka-drążek, papierowa, ale twarda, jakby sklejona kroplami. – To wyglądają jak prawdziwe drzwi – stwierdził Olek i ostrożnie dmuchnął. Litery zadrgały, a żagiel papierowego stateczku zafalował. – Są prawdziwe – powiedziała Pani Tatarak cicho, nagle tuż obok, jakby wyrosła z mgły. Miała w dłoniach dwa ręczniki i słodko pachnącą parę. Jej oczy błyszczały, ale w głosie było coś surowego. – Nie każda mapa prowadzi do spisu ulic. Niektóre prowadzą do drzwi. A drzwi… cóż, drzwi lubią, gdy ktoś puka z obu stron na raz. – Czy wolno nam tam zajrzeć? – zapytał Olek, który choć odważny, był też do bólu grzeczny. – Są trzy zasady – odparła Pani Tatarak, odkładając ręczniki. – Po pierwsze: nie zostawiajcie po sobie śladów z gumki do mazania. Po drugie: jeśli spotkacie na ścieżce pytanie, odpowiedzcie innym pytaniem. Po trzecie: wracajcie, zanim wyschnie ślad po waszych butach. – Uśmiechnęła się, ale jej uśmiech był cienki jak kartka. – A teraz muszę pilnować czajnika, bo lubi się obrażać, gdy kipieć mu się nie pozwala. Zostawiła ich z atlasem, globusem, który poruszał się ledwie wyczuwalnie, i kałużą, która przepoczwarzała się w lśniące jezioro wielkości talerza. Papierowy stateczek zatoczył krąg i leniwie podpłynął do buta Leny, szturchając go jak pies, który domaga się wyjścia. Z zegara nad półką spłynął długi, srebrny cień i owinął się wokół bramy. – Ja… ja mogę pójść pierwszy – zaproponował Olek, ale Lena pokręciła głową. – Jeśli ktoś zawoła moje imię, to chyba ja powinnam odpowiedzieć – odparła równie cicho, choć nawet ona nie była do końca pewna, czy imię usłyszała naprawdę, czy tylko wymyśliła, bo bardzo chciała je usłyszeć. Dłoń Leny zawisła nad papierową rączką, a druga ściskała Kubek Rumianku tak mocno, że herbata szepnęła jej w palce. Serce dudniło jej w klatce piersiowej jak parasol o barierkę. Olek stał tuż obok, gotów ją złapać, gdyby cokolwiek zaczęło się chwiać. Woda w kałuży przy stole poruszyła się i w jej tafli, oprócz latarni i księżyca, odbiły się dwie dziecięce twarze, globus i napis nad półką: „Przewodniki po miejscach, których jeszcze nie ma”. – Posłuchaj – szepnął Olek. – Słyszysz? Zza papierowych drzwi, tym razem wyraźniej, dobiegło krótkie, miękkie pukanie. Raz. Dwa. Trzy. Potem cisza, po której w powietrzu zawisło jedno słowo, jakby ktoś ułożył je z pary nad herbatą: – Lena… Rączka-drzwi zamigotała, mosiężna klamra globusa błysnęła jak oko, a kałużne jezioro pod stołem drgnęło, robiąc się na moment głębsze, jakby ktoś po tamtej stronie zrobił krok. Lena nabrała powietrza, uniosła dłoń i dotknęła palcami chłodnego papieru, kiedy nagle tuż obok jej ucha...


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 9
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.