Czy wiesz, że?

Dzwon, który słucha


Dzwon, który słucha
Do czasu, gdy nad rynkiem Emberbank zawisły festynowe chorągiewki, stara wieża zegarowa milczała już równo trzy tygodnie. Żadnego bicia w południe. Żadnego miękkiego dzwonu o zachodzie. Tylko kości wieży stojące na tle nieba jak dłoń ze zgiętymi palcami, udająca, że się nie trzęsie. June Reyes stała u podstawy wieży, bruk nagrzewał się przez jej trampki, i trzymała w dłoni wisiorek pozostawiony przez babcię. Był w kształcie klucza, z dziwnymi nacięciami, maleńkim dzwonkiem wyrzeźbionym w uchwycie i żółtą wstążką przewiązaną przy kółeczku. Metal był chłodny w cieniu, a potem cieplejszy, gdy palce June zacisnęły się mocniej, jakby wisiorek zwracał uwagę na jej nastrój. Wokół Emberbank tętniło zwyczajnym przedfestiwalowym ożywieniem. Okna piekarni oddychały wanilią i cynamonem. Nad rzeką rosły stragany, pasiastymi markizami trzepocząc jak wesołe ryby. Ktoś ćwiczył werble na paradę w krótkich, nerwowych seriach, od których serce June podskakiwało w rytm. Sama rzeka sunęła obok miasta tak, jakby nic się nie zmieniło, choć wszyscy mówili o tym, jak cicho zrobiło się bez dzwonu. Nie chodziło o to, że ludzie potrzebowali głosu wieży, by znać czas; od tego były telefony i zegarki. Bardziej o to, że wszystkim oddech rozminął się z rytmem. June czuła to najbardziej po szkole, gdy przechodziła przez rynek i nie czuła w powietrzu miękkiego, stałego pomruku dzwonu. Gdy dzwon żył, potrafił złapać jej uczucia i potrzymać je sekundę, jakby zamykał w dłoniach świetlika. Powiedziała o tym tylko jednej osobie: babci, Licie Almie, która roześmiała się i rzekła: „Dzwon częściej słucha, niż mówi. Słyszy to, czego jeszcze nie umiesz powiedzieć, Juniper.” Ale dłonie Lity Almy nie mieszały już cukru z cynamonem ani nie składały małych papierowych łódeczek, by puszczać je na rzece. Trzy tygodnie temu, jeszcze zanim wieża ucichła, serce babci zatrzymało się we śnie, a serce June biło dalej — głośne, uparte, winne. Nie płakała przy ołtarzyku ze świecami i miską aksamitek. Czuła się pełna i pusta naraz, jak bęben. Na nabożeństwie matka wsunęła jej w dłoń wisiorek. – „Zostawiła to dla ciebie” – wyszeptała. – „Była notatka.” Notatka była prosta, napisana zawijasami babcinego pisma: *Na czas, gdy miasto będzie zbyt głośne albo zbyt ciche. Na czas, gdy twoje serce będzie potrzebować miejsca. Klucz zna drogę.* June przesunęła kciukiem po nacięciu klucza, wsłuchując się w rynek. Jej najlepszy przyjaciel, Malik, przemykał między straganami, niosąc plątaninę kolorowych kabli jak magik z bardzo niesforną chustą. Poślizgnął się na ostatnim stopniu fontanny, zatrzymał w porę i uśmiechnął do June tak, jakby to planował. – **Znowu robisz minę posągu** – powiedział zdyszany. – **Znowu.** – **Nieprawda** – odburknęła June i za późno zdała sobie sprawę, że ma podniesiony podbródek i zaciśnięte usta jak kamienne figury na wieży, które nigdy się nie uśmiechały. – **Spokojnie. Masz dobrą minę posągu. Bardzo tragiczną. Bardzo dramatyczną. Jaki plan?** – Malik wsunął kable do plecaka i nachylił się bliżej. – **Masz to?** June uniosła wisiorek. Błysnął szybkim mrugnięciem, gdy promień słońca wydostał się zza chmury. – **No to robimy to naprawdę** – powiedział ciszej. June spojrzała na drzwi wieży — wysokie, łukowate, wyrzeźbione w splot winorośli i gwiazd. Były zamknięte od pierwszego dnia ciszy. Na szyldzie widniało: *Konserwacja* w schludnych, poważnych literach. Ale zamknięte drzwi nigdy nie powstrzymywały ciekawości Malika. Miał dar do przedmiotów, cierpliwy i łagodny: sprawiał, że zacięte suwaki się poddawały, a uparte słoiki westchnieniem dawały za wygraną. A June… June miała dar do przestrzeni pomiędzy rzeczami. Do tego, co się czuje, choć nie można dotknąć. – **Tylko zajrzymy** – powiedziała, choć serce już skakało. – **Szybko.** – **Tylko zajrzymy** – powtórzył Malik. – **I może użyjemy twojego magicznego dziedzictwa, jeśli zechce coś odblokować.** – **To nie… to nie magia** – mruknęła June. – **To Lity. To co innego.** – **To i jedno, i drugie** – odpowiedział miękko. Czekali, aż werbliści skręcą za róg, a chorągiewki westchną na podmuchu wiatru. Potem podeszli do drzwi, a wisiorek rozgrzał się w dłoni June, jakby podchwycił sekret. Metal klucza musnął wyrzeźbioną gwiazdę na wysokości oczu. Klik. Nie był to szczęk zamka, ale oddech czegoś, co przestało się powstrzymywać. Tabliczka *Konserwacja* odpadła i zsunęła się po drzwiach, jakby trzymała się na samej nadziei. June i Malik spojrzeli na siebie szeroko i June popchnęła. Wewnątrz było chłodniej, zapach kurzu i słodyczy, cisza niepusta, lecz pełna czekania. Kręcone schody z kamienia, rząd gołębich piór na pierwszych stopniach. Gdzieś wyżej zatrzeszczała deska i ucichła, jakby wieża zmieniała bok we śnie. June weszła, drzwi same się domknęły, a przez moment jedyny dźwięk stanowiło bicie jej serca. Które, gdy się wsłuchała, odpowiadało cichszemu rytmowi, którego nie umiała nazwać. Nie było to tykanie zegara. Raczej pauza przed słowem. – **Wow** – westchnął Malik. Zapalił latarkę i posłał krąg światła po schodach wijących się w górę. – **Czujesz to?** – **Jest… hushowe** – powiedziała June, nim znalazła lepsze słowo. – **Jakby pokój mówił, żeby być delikatnym.** – **To bądźmy delikatni** – odparł Malik i podał jej rękę. Weszli wyżej. Stopnie były wydeptane na środku przez pokolenia stóp. Co jakiś czas mijali małe, łezkowate okna, przez które wlatywały skrawki rynku — falowanie tłumu, rybie latawce, rzeka błyskająca światłu. Na pierwszym półpiętrze mosiężna tabliczka: *Mów prawdę. Stąpaj lekko. Trzymaj rytm serca.* Wisiorek June rozgrzał się nagle. Przyłożyła go do tabliczki; nic się nie poruszyło, ale ciepło zmiękło i ostygło, jakby ktoś powiedział: *tak, dobrze, znalazłaś.* – **Może chce wyżej?** – mruknął Malik. – **To przecież klucz do dzwonu, prawda? Dzwony lubią wysoko.** – **Może to nie klucz do dzwonu** – odparła June. – **Może… do części, która słucha.** Szli dalej. Raz gołąb wybuchł skrzydłami wprost z okna, a June aż zapiszczała i złapała Malika za rękaw. Roześmiali się oboje, a cisza wieży otuliła ich śmiech jak materiał. Na drugim półpiętrze kolejna tabliczka: *Może przyniosłeś więcej niż stopy.* June pomyślała o kamieniu winy, który leżał jej w piersi od tygodni. Malik, nie czytając na głos, zapytał półprzytomnie: – **W porządku?** – **Będzie** – odparła zbyt szybko, jak obietnica bez gwarancji. Na trzecim półpiętrze czekały drzwi. Węższe, drewniane, poszarzałe od czasu. Na środku dziurka dokładnie w kształcie jej klucza. Wisiorek sam się wychylił na wstążce, jak igła kompasu. June wsunęła go w zamek. Wewnątrz coś się przebudziło. Mechanizm wyrównał koła, powietrze zaszemrało, cisza napięła się jak przed sekretem. Drzwi się uchyliły, chłodny podmuch pogładził im twarze, niosąc zapach żelaza, kurzu i deszczu, który jeszcze nie spadł. Komnata była okrągła. Sufit ginął w cieniu, gdzie spał sam dzwon. Posadzka mozaikowa, z ciemnych płytek układających się w kręgi, które oczy śledziły same. Pośrodku stała drewniana rama z liną koloru burzowej chmury. Nie była zwyczajna; spleciona z czegoś, co błyszczało subtelnie — metal? włosy? nici? June nie wiedziała. Ale wisiorek w jej dłoni zahuczał cicho w odpowiedzi. – **Łał** – szepnął Malik. Jego światło omiatało dziwne urządzenia przy ścianach — dźwignie z rzeźbionymi uchwytami, koła pasowe z przypiętymi piórami, pudełka ze zmieniającymi się kolorami żaluzji. Na półce stała szklana latarnia, bez płomienia, tylko z blaskiem muszli o zmierzchu. June uniosła rękę do liny, ale zatrzymała się. Na ścianie świeciła tabliczka: *Emocje są ciężarami. Podnoś ostrożnie.* – **Ona słucha** – wyszeptała June. – **Naprawdę.** Głos nareszcie zabrzmiał jak jej własny, nie jak kogoś udającego, że jest w porządku. Gardło aż zabolało. Malik podszedł bliżej. – **Może potrzebuje, żebyś do niej mówiła, żeby zrozumiała, jak znowu być sobą?** June myślała o rynku, o festiwalu jutro, o spojrzeniach w stronę wieży. Myślała o dłoniach Lity Almy, o jej śmiechu, o tym, że nie płakała, bo bała się, że się rozpadnie. Objęła linę. Nie była szorstka. Ogrzała jej dłonie, ciepło popłynęło do piersi i rozwinęło się, robiąc miejsce. Lina ustąpiła lekko, jak wdech przed słowem. Latarnia na półce pojaśniała. Mozaika pod stopami jakby się pochyliła ku niej, potem odchyliła. – **June?** – Malik powiedział miękko. Miał jedną rękę wyciągniętą, gotów ją złapać, drugą nad dźwignią z rzeźbionym liściem dębu, jakby chciał być gotowy na więcej niż jedną rzecz. June zamknęła oczy. Pozwoliła, by wynurzyła się jedna rzecz, tylko jedna: pamięć głosu babci mówiącej jej imię w kuchni, *June-June-June*, jak ulubiona piosenka. Pozwoliła, by wezbrała jak rzeka pod mostem. Pociągnęła za linę i cała wieża nabrała oddechu. Powietrze się zmieniło. Latarnia rozbłysła, a drugi blask obudził się w kącie komnaty, jakby coś odpowiedziało: *Tak, słyszę cię.* Gdzieś wyżej metal poruszył się potężnym, czułym dźwiękiem. Serce June zaczęło szukać tego rytmu. I wtedy do pokoju wszedł nowy dźwięk — nie z góry, nie obietnica dzwonu, ale głos, bliski i naglący, z ciemności na szczycie schodów. – **Nie pozwól mu zadzwonić** – powiedział cicho, ostro. – **Jeszcze nie.** Palce June zacisnęły się na linie, gdy cień oderwał się od klatki schodowej i ruszył ku nim, a latarnia rozbłysła tak jasno, że oboje aż podskoczyli z sercem w gardle.


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 21
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Generuj arkusz ćwiczeń

Generuj edukacyjne arkusze ćwiczeń dla tej historii.

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.