Czy wiesz, że?

Dzwon na poddaszu


Dzwon na poddaszu
Szkoła Podstawowa nr 7 w Brzezince wyglądała jak z ilustracji do starej książki: ceglane mury, wysokie okna i winobluszcz obłażący narożniki niczym zielony szalik. Najbardziej lubiane miejsce znajdowało się na samym szczycie, za wąskimi drzwiami, które zawsze trochę się zacinały. Poddasze pachniało kurzem, drewnem i rozgrzanym latem asfaltem z boiska, a przez małe okienka widać było blaszane dachy okolicznych domów. To właśnie tam, pod skośnymi belkami, działał Radiowęzeł Siódemki. Zbierali się w nim uczniowie, którzy lubili opowiadać, szukać dźwięków i zadawać pytania, na które dorośli często odpowiadali: „To skomplikowane”. Najgłośniejsi bywali tu mikrofon i wyobraźnia. Lena miała jedenaście lat, nosek w piegi i słuch absolutny do wszystkiego, co skrzypi, stuka i szumi. Kolekcjonowała dźwięki w telefonie, nazywając je po swojemu: „mlask kaloryfera”, „świst biegówki na korytarzu”, „westchnięcie starej szafy”. Maks był rok starszy i zbudował sobie własny mikrofon z części zamówionych w internecie, bo – jak mówił – żaden sklep nie sprzedaje mikrofonów „wystarczająco ciekawych”. Kiedy Lena prowadziła rozmowy, on pilnował gałek, kabli i tych wszystkich błyskających kropek na ekranie. Tego wrześniowego popołudnia niebo zasnuły chmury w kolorze ołówka. W salach na dole trwało jeszcze kółko plastyczne i trening koszykówki, więc szkoła nie ucichła zupełnie, ale poddasze było niemal puste. Lena ustawiała stojak do nagrań, a Maks rozplątywał kabelki. W rogu, przykryty płótnem, stał niewielki, zielonkawy dzwon. Nazywano go Dzwonem Ciszy, bo według wyblakłej tabliczki od dziesięcioleci nie brzmiał ani razu. Kiedyś należał do przedsionka, ale po remoncie trafił tutaj: niby pamiątka, niby mebel. — Dzisiaj robimy odcinek o szkolnych hałasach — zdecydowała Lena, zakładając nauszniki. — Pokażemy, że nawet cisza bywa głośna. — I że mój mikrofon słyszy nawet mruganie — odparł Maks z dumą. — To ten nowy filtr szumów, zobacz. Na ekranie laptopa przesuwała się linia, która drgała przy każdym kroku na drewnianej podłodze. Nagle rozległ się przeciągły, głęboki dźwięk, tak czysty, że powietrze jakby zadrżało. Lena poczuła go w brzuchu, a Maksowi podskoczyły słuchawki na uszach. Przez sekundę nic nie trzaskało, nie skrobało i nie szeleściło – tylko ten jeden ton, okrągły jak paczka landrynek. — Słyszałaś? — wyszeptał Maks, jakby mógł wystraszyć dźwięk. — Słyszałam... — odpowiedziała, zdejmując nauszniki. — Ale skąd? Odwrócili się równocześnie. Dzwon pod płótnem daleko nie uciekł. Stał, jak stał, zupełnie nieruchomy, bez sznura, bez serca, tylko z cienką siatką pajęczyn na krawędzi. Przez okienko przemknął cień chmury. Lekki podmuch poruszył zwiniętą mapą stojącą w tubie obok biurka dyr. technicznego. Tuba, którą zwykle nikt się nie interesował, nagle przekrzywiła się i – niewiadomo jak – mapa wysunęła się z miękkim szelestem, rozwijając na podłodze szeroki arkusz. Karton przytrzymał ją za róg, jakby specjalnie, żeby nie zwinęła się z powrotem. — Stara mapa szkoły — mruknął Maks. — Widzisz tę pieczątkę? „SP nr 7, rok 1963”. Ojej, nawet jest rysunek naszej sali od biologii, tylko... jakby w innym miejscu. Lena przykucnęła. Na planie piętra, między salą historyczną a pracownią muzyczną, narysowany był wąski korytarz. Zupełnie niepasujący, bo w rzeczywistości w tamtym miejscu kończyła się ściana z gablotą pełną dyplomów. Korytarz na mapie miał oznaczenie coś jak „K-3A”, zapisane ołówkiem, potem wymazane i znów dorysowane cieńszą kreską. — Nie ma tam żadnego przejścia — stwierdziła Lena, choć brzmiało to bardziej jak pytanie. — Chyba że jest, tylko o nim nie wiemy — odparł Maks. Zawiesił się na moment, patrząc na dzwon. — I że właśnie nas na nie zaproszono? Z dołu dobiegł krótki łomot piłek odbijanych o parkiet, potem cisza. W artystycznej sali ktoś puścił na chwilę radio. Stalowe drabinki na sali gimnastycznej skrzypnęły, jakby powtarzały ten sam dźwięk dzwonu, tylko w niezdarny, metalowy sposób. — Zabieramy mikrofon — zdecydowała Lena. — I latarkę. I może... no wiesz, coś do notatek. Maks już pakował sprzęt do plecaka. Podniósł też rozwijającą się mapę i zwinął ją ostrożnie, jak rulon z ciasta. Kiedy przechodzili obok dzwonu, Lena uniosła płótno i zerknęła pod spód. Brzeg metalu miał gładkie, wytarte ornamenty i niewielki grawerunek liścia dębu z żołędziem. — Jak nasze godło szkoły — powiedziała cicho. — Ten sam liść. — Na godle żołądź jest po prawej, a tu po lewej — odparł automatycznie Maks, który miał oko do detali. — Ale faktycznie, podobny. Na klatce schodowej panowało półmrok, jak wtedy, gdy dzień nie może zdecydować, czy już ma być wieczór. Z sufitu zwisały neonowe świetlówki, które mrugały leniwie, jakby też miały swoje przerwy. Kroki odbijały się echem. Kiedy mijali pierwsze piętro, zajrzeli do biblioteki. Pani Róża akurat zamykała okienka wypożyczeń. — Pani Różo, czy w naszej szkole kiedyś był inny układ korytarzy? — zapytała Lena, starając się brzmieć jak prowadząca poważny wywiad. — Kiedyś wszystko było inne — uśmiechnęła się bibliotekarka. — Ale ten budynek raczej nie zmieniał się spektakularnie. Czemu pytasz? — Bo... bo robimy odcinek o historii szkoły — wtrącił szybko Maks. — I ciekawi nas, co zniknęło, a co zostało. — Zniknęły kraty w stołówce, zniknęły drewniane piórniki z wypożyczalni, zniknęły dziury w podłodze... a zostało to, co powinno — odparła Pani Róża, patrząc na nich spokojnie. — I łokcie przy sobie na schodach, proszę. I żadnych wyścigów. — Jasne — powiedzieli jednocześnie i ruszyli dalej. Trzecie piętro pachniało kredą i farbą do podłóg. Gablotka z dyplomami błyszczała jak zawsze, pełna kolorowych kartek, które pamiętały dawne konkursy recytatorskie i turnieje szachowe. Po lewej drzwi do muzyki, po prawej – do sali historycznej, gdzie na tablicy kredowej ktoś narysował wikinga. Między nimi – ściana. Na mapie był tam korytarz. Tutaj była ściana, gładka, pomalowana na ciepły beż. — No to ładnie — mruknął Maks. — Może mapa to tylko jakiś szkic, który się nie udał. Lena podeszła bliżej. Dotknęła dłonią farby. Zimna, twarda, zwyczajna. A jednak... wybrzuszenie tuż nad listwą przypodłogową było nienaturalne, jakby pod beżem kryło się coś węższego niż cegła. Przy podłodze, w rogu, drewno miało wycięty maleńki kształt. Aż zamarła. — Patrz — powiedziała. — Żołądź. W rogu listwy ktoś wyrzeźbił drobny żołądź z liściem. Był tak cienko zrobiony, że musiał umknąć większości oczu. Ale kiedy się już go dostrzegło, nie sposób było go nie widzieć. — Nie dotykaj — szepnął Maks. — Jeszcze włączy alarm albo coś. — Jaki alarm? Przecież to tylko rzeźbienie. Popchnęła paznokciem mały żołądź. Z zestawem kabli zwisających z ramienia wyglądało to poważnie, choć tak naprawdę serce podskoczyło jej do gardła. Nic się nie stało. Żadnych syren, żadnych świateł. Jedynie z wnętrza ściany dobiegł ich jakby cichy, głęboki oddech. Draśnięcie, klik. — Słyszałeś? — zapytała, a Maks tylko skinął głową. Zbliżył ucho do ściany. Dotknął listwy. Przesunął palcami wzdłuż wybrzuszenia. W pewnym miejscu dłoń zadrżała, jakby w dotyku poczuł przerwę. — Tu — powiedział. — Tu jest szczelina. Lena wyjęła z kieszeni cienki ołówek i wsunęła go w szparę. Weszło. Beżowa farba naprężyła się. Coś cichutko chrupnęło, jak gdyby odklejała się taśma, której nikt nie powinien był dotykać. Z sufitu opadł pyłek kurzu. Ciepły przeciąg musnął im kostki. — Nie mamy zezwolenia — zauważył rozsądnie Maks, ale w głosie drżało mu zafascynowanie. — Możemy oberwać. — Możemy też nagrać coś, czego nikt wcześniej nie usłyszał — odpowiedziała Lena, włączając mikrofon. Zielona dioda zaświeciła się jak oko kotka w mroku. Świetlówka nad gablotą zamigotała trzy razy. Cisza wzięła głęboki wdech, a potem – jeszcze zanim zdążyli ją nazwać – zza ściany dobiegło delikatne stukanie. Nie jak uderzenie w mur. Raczej jak palce pytająco pukające w stół. Raz, dwa, trzy. Krótka pauza. Raz, dwa. — To jest jakiś szyfr? — wymamrotał Maks. — Albo echo, albo... — urwała Lena, bo w tym momencie szczelina przy listwie poszerzyła się o milimetr i między beżem a cieniem mignęło coś jasnego. Nie światło lampy. Bardziej promyk, który nie miał prawa wydostawać się stamtąd, gdzie powinna być tylko cegła. Gdzieś daleko odzywał się trener z sali: gwizdek, okrzyk, brzęk obręczy. Tu, na piętrze, świat przyciszył się do szeptu. Lena poczuła, jak włoski na jej ramionach nastroszyły się jak u kota, który nasłuchuje. Maks ścisnął ramiączka plecaka tak mocno, że pobielały mu knykcie. — Jeszcze milimetr — wysapał. — Jeszcze ciut i... słyszysz? Z drugiej strony ściany zaskrzypiała podłoga. Ktoś – albo coś, co umiało chodzić – przesunęło się powoli, zatrzymało tuż obok niewidzialnych drzwi i, niemal zupełnie bezgłośnie, trąciło odpowiedź: dwa krótsze puknięcia, jak gdyby liczyło razem z nimi. Lena uniosła dłoń do żołędzia na listwie. Serce waliło jej tak, że bała się, że nagranie zniszczy się od tego rytmu. Popatrzyli na siebie. Żadne nie mrugnęło. Przeciąg z wnętrza ściany znów smagnął im kostki, tym razem cieplejszy, jak od drzwi, które chętnie się uchylają. — Gotowy? — szepnęła. — Trzy... dwa... — odpowiedział Maks i położył palce na brzegach, gdzie beż przechodził w cień. — Jeden...


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 16
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.