Dzwonek, który zadzwonił trzynaście razy

Szkoła Podstawowa nr 7 była z czerwonej cegły i miała wieżyczkę, którą każdy uczeń widział, ale mało kto już zauważał. Kiedyś zegar w tej wieżyczce wybijał godziny nad całym osiedlem, teraz stał ponoć na zawsze przyklejony do bezpiecznej dwunastki. W ciepłe dni pachniało tu kredą, gumką do ścierania i rozgrzaną, skrzypiącą podłogą sali gimnastycznej.
W poniedziałek Maja zjawiła się wcześniej. Uwielbiała ten moment, kiedy szkoła dopiero się budzi: skrzypienie drzwi, echo kroków na długim korytarzu i miękki pomruk rozmów w szatni. Igor dołączył do niej, trzymając pod pachą teczkę z rysunkami maszyn. Oboje musieli dokończyć plakat na przyrodę o wynalazkach, które zmieniły świat.
– Zgadnij, co dziś źle narysowałem – mruknął Igor, wyciągając z teczki kartkę. – Koło zębate. Znowu. Wiesz, że one aż proszą się o idealne proporcje, a ja z uporem robię je za małe?
– Koła zębate proszą o śniadanie – roześmiała się Maja i machnęła pędzelkiem, żeby domalować cień pod ich zabytkowym młynem na obrazku.
Zanim rozległ się zwyczajny dzwonek elektroniczny, w szkole stało się coś, co oboje zapamiętali na długo. Najpierw drgnął metalowy szkielet budynku, jakby ktoś nim lekko potrząsnął. Potem – klarowny, głęboki ton uderzył w powietrze.
Raz.
– Słyszysz? – Maja odłożyła pędzel.
Dwa, trzy, cztery, pięć… Dźwięk był okrągły, stary, zupełnie inny niż brzęczyk z sekretariatu. Stał się jakby cięższy przy siódmym uderzeniu, a jednak nie przestał.
Sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć… Igor zaczął liczyć na palcach, potem w myślach, a na koniec, bezwiednie, szeptem.
– Jedenaście… dwanaście… trzynaście?
Przez ułamek sekundy panowała cisza, po czym rozległ się normalny szkolny dzwonek. Korytarz wybuchł stukotem butów, drzwi się otwierały, ktoś wołał do kolegi z naprzeciwka, ktoś inny śmiał się głośno. Maja i Igor patrzyli na siebie, jakby właśnie usłyszeli coś, co nie powinno było dać się usłyszeć.
– Przecież on nie działa od stu lat – powiedział Igor, bardziej do siebie niż do Maji.
– To by tłumaczyło, dlaczego bije trzynaście – odpowiedziała Maja z poważną miną, chociaż w oczach aż jej tańczyło. – Bo nie wie, kiedy przestać.
Na pierwszej przerwie poszli do pana Henia, woźnego. Znali go wszyscy: zawsze miał przy pasku pęk kluczy tak duży, że dźwięczał jak mała orkiestra.
– Panie Henio, zegar w wieżyczce… – zaczęła Maja.
– Jaki zegar? – Pan Henio spojrzał znad kubka herbaty. – Ten w wieży? A dajcie spokój. Nie chodzi od lat. Może wam się dzwonek z sali fizyki przestawił.
– To nie był dzwonek z sali – nie ustępował Igor. – Tamten jest wysoki i piszczący. A to brzmiało jak… no, jak coś, co może ważyć tonę.
Woźny wzruszył ramionami, ale zerknął kątem oka na koniec korytarza. Tam, za czerwoną taśmą „Nie wchodzić”, stała wysoka drabina oparta o sufit, a na suficie widać było kwadratową klapę – jedyną w całym budynku.
– Remont – wyjaśnił. – Malują przy bibliotece. I zabezpieczamy sufit, bo się sypie. Nic dla was. I pamiętajcie: tam nie wolno.
Maja i Igor wymienili porozumiewawcze spojrzenie. „Nic dla was” brzmiało jak „sprawdźcie to natychmiast”. Ale nie od razu. Najpierw lekcje, potem plan.
Na polskim pani Łucja mówiła o opowiadaniach, które zaczynają się od rzeczy niemożliwych. Na matematyce rysowali kąt prosty, a Maja miała wrażenie, że ten kąt prowadzi ich prosto do klapy przy bibliotece. Na przyrodzie pani Wolańska opowiadała o ciśnieniu, a Igor pomyślał, że gdyby z wieżyczki spadła kropla dźwięku, ciśnienie na pewno byłoby inne.
Na długiej przerwie skręcili do biblioteki. Było tu półciemno i cicho, jak w kościele dla liter. Pani Kalina, bibliotekarka, właśnie układała nowości na wózku.
– Dzień dobry. Szukamy… starych zdjęć szkoły – powiedziała Maja możliwie najnaturalniej.
– Stare zdjęcia? – Pani Kalina uśmiechnęła się, jakby czekała na to pytanie całe życie. – O, to dobrze trafiliście. Mamy kronikę szkolną od 1924 roku. Tylko ostrożnie.
Kronika była gruba, oprawiona w płótno i pachniała kurzem, który nie chciał opuścić tej sali. Maja gładziła ostrożnie strony, Igor czytał podpisy.
– Patrz – powiedział nagle. – „Rok 1931. Uroczystość szkolna. Zegar w wieży naprawiony.”
Na zdjęciu uczniowie w krótkich spodenkach stali w równych rządkach. Za nimi wieżyczka wyglądała świeżo, jak po solidnym szorowaniu. Maja odwróciła stronę i z książki wysunął się płaski, metaliczny przedmiot. Uderzył o blat cicho, ale tak, żeby oboje od razu zamarli.
– Klucz? – wyszeptała.
To był klucz, stary, z ozdobnym łukiem i lekko starte zęby. Do niego przywiązana była papierowa zawieszka z napisem starannym pismem: „XIII – wieża”.
– On tak po prostu wypadł? – Pani Kalina uniosła brwi, kiedy Maja pokazała jej znalezisko. – Niesamowite. Widocznie ktoś kiedyś schował go w kronice. Pewnie opiekun strychu. Trzeba to odłożyć w bezpieczne miejsce…
– Moglibyśmy zrobić zdjęcie tej strony i klucza? – spytał szybko Igor.
– Zdjęcie tak, klucz – odkładam do szuflady. Po lekcjach możecie mi pomóc go opisać – zdecydowała bibliotekarka i poszła do kantorka po foliowe koszulki.
Kiedy zniknęła za drzwiami, Maja i Igor pochylili się nad stolikiem. Klucz leżał dokładnie między nimi, jakby dawno na nich czekał.
– XIII – powtórzyła Maja półgłosem. – Więc nie zwariowaliśmy.
– Strych, wieża, klapa – wymienił Igor. – I ten dźwięk.
Usłyszeli skrzypnięcie w kantorku. Pani Kalina wracała. Maja wzięła głęboki wdech.
– Pani Kalino? – zawołała. – Czy w bibliotece jest może jakaś mapa szkoły? Albo plan ewakuacyjny sprzed remontu?
– Na ścianie przy oknie wisi stary plan – odpowiedziała bibliotekarka, odkładając koszulki. – Tylko nie zdejmujcie. On się trzyma na dwóch gwoździkach, a trzeci lubi wypadać.
Plan był pożółkły i pełen drobniutkich literek. Maja przesunęła palcem po korytarzach jak po rzekach na mapie. Zauważyła, że obok napisu „Biblioteka” kiedyś istniały schody oznaczone cienką kreską. Schody prowadziły w górę, wprost pod dach.
– Są – szepnęła. – Tylko… na planie widać drzwi za regałem z mapami.
Rzut oka w stronę regału wystarczył. Na końcu sali wisiała wielka mapa powiatu, ciężka, na drewnianej listwie. Pod nią stał regał, a za nim – nic. A może właśnie coś.
– Po lekcjach – powiedział Igor. – Bez plecaków, bez hałasu.
Dzień ciągnął się jak guma, o którą trzeba prosić dziesięć razy. Kiedy w końcu rozeszły się ostatnie dzieci, a szkolny gwar opadł, Maja i Igor wrócili do biblioteki. Pani Kalina akurat wynosiła pudło z makulaturą.
– Zamykam na kwadrans – oznajmiła. – Idę do sekretariatu. Bądźcie grzeczni i nie dotykajcie drabiny malarzy.
„Bądźcie grzeczni” potrafiło znaczyć bardzo wiele rzeczy. Zostało im piętnaście minut. Maja i Igor czym prędzej przesunęli regał o dwa centymetry – tyle wystarczyło, żeby mapa lekko się poruszyła. Za listwą z prawej strony była wąska szpara. Igor wsunął tam linijkę, podważył, a Maja pociągnęła mapę i uniosła ją jak zasłonę.
Za nią znajdowały się niskie drzwi z ciemnego drewna. Nie były duże ani ozdobne, ale miały w sobie coś, co sprawiało, że wyglądały na bardzo stare. Zamek z brązu wciąż tkwił na swoim miejscu. Nad klamką ktoś dawno temu wyrył pionową kreskę i obok dwanaście krótszych – jakby zaznaczając dni, uderzenia, może kroki.
– Bez klucza nie wejdziemy – stwierdził Igor.
– Chyba że… – Maja spojrzała w stronę biurka. Pusta kronika leżała tam, gdzie ją zostawili. Ale klucza już nie było. Pani Kalina schowała go do szuflady w kantorku. – Albo poczekamy do jutra.
Cisza w bibliotece była jak woda w wysokiej szklance: wystarczyło stuknąć paznokciem, by drgnęła. Maja wyjęła z kieszeni małą latarkę – na wszelki wypadek. Igor słuchał. I wtedy usłyszeli coś, co zmroziło powietrze tuż nad podłogą.
Daleko, zupełnie jak zza grubej ściany, rozległ się cichy, metaliczny szept: tik… tik… tik…
– Zegar? – Igor nie musiał kończyć pytania.
Tiknięcia nie były równe. Co któreś przeciągało się, jakby coś je zatrzymywało, a potem puszczało z wysiłkiem. Maja poczuła, jak włosy na karku stają jej dęba. Podniosła latarkę i oświetliła zamek. Klucz, który widzieli rano, miał zawieszkę z napisem „XIII”. Jakby po to, żeby go tu włożyć.
Nie zdążyli wrócić po klucz. Drzwi od kantorka trzasnęły, gdzieś ktoś przesunął krzesło, a na korytarzu zahuczał wózek woźnego. Maja cofnęła rękę. W tej samej chwili na górze, nad ich głowami, coś ledwie słyszalnie stuknęło. Jak kroki? Jak moneta spadająca na podłogę?
– Jutro – wysapał Igor. – Jutro, pierwsza przerwa. Poprosimy panią Kalinę, żeby pokazała nam klucz jeszcze raz. I poprosimy o pozwolenie.
– Albo… – Maja spojrzała w stronę okna, gdzie cieniem przesunęła się gałąź kasztanowca, i w stronę regału, który teraz już znał ich zamiary. – Zrobimy to bardzo ostrożnie.
Nie wiedzieli jeszcze, że „jutro” przyjdzie szybciej, niż myśleli. Bo dokładnie o dwunastej na całe piętro spadł dźwięk, tak gęsty, że książki na półkach zadrżały.
Raz, dwa, trzy…
Maja i Igor zamarli, licząc, jakby od tego zależał oddech. Gdy wybrzmiał trzynasty ton, w zamku starych drzwi coś kliknęło. Zgrzytnęła sprężyna, zamek puścił, a z ciemności za progiem dobiegł ich przeciąg – i ruch, delikatny, ale nie do pomylenia. Jakby ktoś, albo coś, właśnie odsunęło się w głąb.
Autor zakończenia: