Galaktyczny Klub Odkrywców i Tajemnica Kryształowej Planety

Aurora przekręciła ostatnią śrubkę w srebrzystej obudowie silnika. Gdyby ktoś zajrzał do ich garażu w środowe popołudnie, zobaczyłby tam nie tylko narzędzia i farby, ale też coś niezwykłego: gotowy do lotu statek kosmiczny! Okrągły kadłub błyszczał tysiącem światełek, a na burtach widniał kolorowy napis: "Galaktyczny Klub Odkrywców".
- Gotowe! - powiedziała z dumą.
- Zapasy sprawdzone! - dodał jej brat Leo, trzymając w ręce dwie zapieczętowane skrzynie napojów i batoników energetycznych.
Najstarsza z grupy, Nadia, usiadła na miejscu pilota i założyła słuchawki. Z czułością pogładziła pulpit pełen migających przycisków.
- Wszystko wygląda dobrze! Za dziesięć sekund startujemy! - oznajmiła.
Aurora, Leo, Nadia i najmłodszy członek klubu, Tytus, przybili sobie piątki i rzucili się na miejsca.
Kiedy elektroniczny głos wyliczał sekundy: "Pięć... cztery... trzy... dwa... jeden!", silniki zawyły, a ich statek uniósł się z podłogi garażu. Chwilę później przebili się przez dach (który specjalnie zastąpili ruchomą kopułą z pleksi) i wyskoczyli ponad domami, szybując w stronę rozgwieżdżonego nieba.
- To najpiękniejsze, co kiedykolwiek widziałem! - westchnął Tytus, patrząc na oddalającą się Ziemię.
- Kierunek: planeta Thaloria! - Nadia pociągnęła za dźwignię i nawigacyjny ekran rozbłysnął mapą najbliższej galaktyki.
Przez okno podziwiali wirujące mgławice, mijali asteroidowe pola i wchodzili w tunele świetlne, które rozciągały się jak kolorowe serpentyny.
Po kilku godzinach lotu komputer pokładowy odezwał się niepokojącym tonem:
- Zbliżasz się do nieznanego obszaru. Obiekty wykryte. Zalecana ostrożność.
Nagle na radarze pojawiło się pulsujące światło. Statek lekko zadrżał, jakby coś niewidzialnego przytrzymało go w miejscu. Przed ich oknami zaczęły się pojawiać dziwne kształty – przypominały błyszczące kryształy unoszące się w pustce.
- Czy my... czy my właśnie lądujemy? - zapytał Leo z szeroko otwartymi oczami, bo wskaźniki grawitacji zaczęły się kręcić jak szalone.
Bez udziału rąk pilotów, statek powoli opadał ku fioletowo-niebieskiej planecie. Kiedy dotykali powierzchni, na zewnątrz rozbłysło światło, a wokół lądowiska zaczęły pojawiać się cienie w dziwnych, całkiem nieziemskich kształtach...
Autor zakończenia: