Czy wiesz, że?

Latarnia, która szeptała


Latarnia, która szeptała
W Sztormowie wiatr uczesał wszystkie dachy na jedną stronę, a mewy od lat miały swoje ulubione kominy. Na końcu miasteczka wyrastał Kruczy Cypel, skalisty język lądu wgryziony w morze. Tam stała latarnia: wysoka, pochylona jak stary żeglarz, z wybitymi szybami w cieplarni i zalakowanymi drzwiami. Od pięciu lat była zgaszona po burzy, która przewróciła pół portu. Mówiono, że nikt już jej nie włączy. Lena i Maks mieli po dwanaście lat i byli bliźniakami tylko z daty. Ona miała kieszenie pełne bursztynów i opowieści, on kieszenie pełne narzędzi i pomysłów, jak sprawić, by wszystko znowu działało. Teo, rok młodszy, znał nazwy ptaków, kierunki wiatrów i umiał gwizdać jak rybitwa. Razem krążyli po nabrzeżu od świtu do zmierzchu, jakby morze było ogromną książką, którą trzeba przeczytać od deski do deski. Po nocnym sztormie plaża wyglądała jak strona pełna dopisków: gałęzie, części skrzynek, siatki, kawałki kolorowych lin. Lena pierwsza zobaczyła butelkę — zielone szkło, grube, z zatopioną w szyjce resztką czerwonej pieczęci. Przetarła ją rękawem bluzy. W środku coś się srebrzyło. — Albo jest w niej dżin, albo stary rachunek za śledzie — zachichotała i podała butelkę Maksowi. Maks podważył korek nożykiem. Powietrze wyszło krótkim westchnieniem. Ostrożnie wysunęli zwinięty papier. Był wilgotny, ale litery i kreski zachowały się zadziwiająco wyraźnie. Na szkicu ktoś narysował z góry cypel i latarnię, poprowadził grubą kreskę przez porośniętą sitowiem ścieżkę i zaznaczył krzyżykiem miejsce pod samą latarnią. Na marginesie widniał znak: trzy fale i nad nimi kropka. A obok, pochyłym pismem, zdanie: „Kiedy wiatr zasypia, światło mówi”. Teo przygryzł wargę. — Zasypia? Czyli… nocą? — Albo w ciszy — dodała Lena. — Dzisiaj o zmierzchu jest święto Światełek. Wszyscy pójdą na plac, będzie głośno, ale nad cyplem… Maks palcem prześledził narysowaną trasę. — Nieważne kiedy. Grunt, że ktoś coś chciał zostawić dokładnie pod latarnią. Tego samego popołudnia, gdy tłum zbierał się już na rynku, a lampiony kołysały się nad uliczkami, trójka przyjaciół siedziała jeszcze na pomoście. Woda mlaskała leniwie pod deskami. Maks bawił się starą śrubą i zauważył, że jedna z desek krzywo leży. Podważył ją. Coś metalicznie zadźwięczało. Pod deską, w gnieździe z trocin i rdzy, leżał mosiężny klucz. Na okrągłej główce miał wyryty ten sam znak: trzy fale i kropka. — Przypadek? — Teo prawie nie oddychał. — W Sztormowie przypadkiem nazywamy tylko to, co jeszcze nie ma nazwy — mruknęła Lena, ale oczy miała wielkie jak pełnie. Schowali klucz do plecaka Leny. Potem, jakby nic się nie stało, dołączyli do reszty. Na rynku rozbłysły lampiony, dzieci puszczały w górę papierowe ryby, a kapela grała o wiosłach, co nigdy się nie męczą. Burmistrz, w kapeluszu z piórem, opowiadał o dawnych rejsach. Morze, jakby obrażone, mruczało z daleka. Gdy zapadł zmierzch i pierwsze gwiazdy usiadły nieśmiało nad zatoką, z Kruczego Cypla dobiegł ich krótki błysk. Jeden. Potem drugi. Potem seria trzech, krótkich i ostrych. Latarnia, ta sama, która miała być martwa, cukrowała ciemność przerywanym światłem. — Widziałaś to? — Maks aż szturchnął Lenę. — Chyba każdy to zobaczył — Teo nie odrywał wzroku od cypla. — Ale… to nie świeci jak normalnie. Zobacz ten rytm. Przez moment nic poza muzyką i śmiechami nie docierało do nich. Potem powtórzyło się: krótkie, krótkie, długie; przerwa; długie, krótkie, krótkie, krótkie. Teo wyprostował się jak struna. — To alfabet Morse’a! — syknął. — Dziadek uczył mnie przy sygnalizatorze w klubie żeglarskim. Jakby… jakby latarnia coś pisała. Czekaj… C-H-O… D-Ź… C-I-E. „CHODŹCIE”. Lena patrzyła na twarze ludzi. Nikt inny jakby nie łączył kropek. Dorośli wzruszali ramionami: „Stary kabel”, „Zwarcie”, „Fajerwerki”. Miała serce pod gardłem, kiedy spojrzała na brata i na Teo. Nie musieli nic mówić. Już wiedzieli, gdzie będą za dziesięć minut. Ścieżka na Kruczy Cypel była wąska i pachniała solą oraz ziołami, które pani Gertruda sadziła co roku, żeby “morze nabrało manier”. Lampiony z rynku zostali za plecami; tutaj światło było obce: to od latarni, które pojawiało się i znikało, bielejąc mgłę. Fale uderzały o skały z tym samym uporem, z jakim robią to od tysięcy lat. — Nienawidzę mgły — mruknął Maks. — Człowiek czuje się jak mucha w mleku. — Cicho — szepnęła Lena. — Słyszycie? Początkowo myśleli, że to tylko wiatr, ale dźwięk był wyraźniejszy, jakby ktoś gwizdał bez ust, jakby kamienie oddychały. Delikatny, niepokojąco równy szept wydobywający się z samego muru latarni. Nie układał się w słowa, a jednak miał brzmienie kogoś, kto czegoś chce. — Włączę dyktafon — Teo wyciągnął telefon, ale ekran pozostał czarny. — Co jest…? Ma baterię. — Mój też głupieje — burknął Maks, patrząc na migającą ikonę. — Pewnie sól weszła. Nieważne. Jesteśmy prawie na miejscu. Dotarli pod drzwi. Były ciężkie, drewniane, obite blachą. Przez środek biegł łańcuch, a na nim wisiała kłódka tak duża, jakby miała strzec czegoś, czego nie wolno tknąć. Na kłódce znajomy znak: trzy fale i kropka. — Chyba ktoś próbuje nam coś powiedzieć w bardzo, bardzo konkretnej formie — wyszeptała Lena i wyciągnęła klucz. Niebo tuż nad nimi było mleczne, bez gwiazd. Snop światła z latarni zamigotał, przyspieszył, zwolnił, zamigotał znowu. Teo mrużył oczy, liczył w myślach, szeptał litery, ale rytm nagle się zmienił, jakby nadawca zorientował się, że widzowie się zmienili. Teraz światło po prostu zawisło tuż nad drzwiami, świecąc prosto w dół. Lena poczuła na skórze chłodną plamę cienia, jakby coś bardzo wysokiego stanęło za nią. Odwróciła się szybko. Nic. Tylko mgła i zarys poręczy. — Daj — Maks przysunął się do kłódki. — Sprawdźmy, czy to pasuje, zanim zamarznę z ciekawości. Klucz był ciężki i chłodny. Lena wsunęła go w zamek. Przez ułamek sekundy przyszło jej do głowy, że jeśli przekręci, coś nieodwołalnie się zacznie, nawet jeśli chodzi tylko o kurz i pająki. Odetchnęła, zacisnęła palce. Teo uniósł latarkę, ale ta tylko raz błyśnie i zgasła. — Trzy, dwa… — wyszeptał Maks. — Teraz. Klucz obrócił się z oporem. W środku kłódki coś zazgrzytało, jakby obudził się metalowy ślimak. Łańcuch drgnął. W tej samej chwili latarnia uderzyła bielą; snop światła zatrzymał się i po raz pierwszy od wieczora nie zamrugał, tylko przywarł do drzwi jak nieruchome oko. Teo przełknął ślinę. — Słyszycie to? — wydusił. Pod deskami pomostu, po lewej stronie, ktoś ostrożnie stąpnął po żwirze. Jeden krok. Drugi. Trzeci. To nie był wiatr ani echo. To był rytm czyichś, zupełnie realnych kroków, które nie należały do Leny, Maksa ani Teo. Kroki zatrzymały się tuż za nimi, tak blisko, że Lena poczuła na karku czyjś chłodny oddech. Nie zdążyli się odwrócić.


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 18
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.