Czy wiesz, że?

Latarnia Słów i mapa, która śpiewa


Latarnia Słów i mapa, która śpiewa
Latarnia Słów stała na skraju Srebrnej Zatoki, jak ołówek wetknięty w sam brzeg nieba. Dawniej prowadziła statki do portu, a dziś prowadziła ludzi do książek. Na szczycie, w okrągłej czytelni z oknami dookoła świata, pachniało papierem, solą i cytrynowym ciastem pani Pelagii. Tego popołudnia morze było płaskie jak tafla szkła, ale chmury miały wyraźne krawędzie, jakby ktoś narysował je miękką kredą. Lila, jedenaście lat i skórzana opaska na włosach, układała na parapecie niewielkie notesy, w których zapisywała dźwięki, które lubiła: szelest stron, ciche tykanie starego zegara, przeciągnięty dźwięk fali cofającej kamyczki. Tymek, jej o rok starszy brat, konstruował z gumek recepturek i patyczków maleńkiego latawca, próbując, czy uda mu się zmieścić go w kieszeni, nie niszcząc żagli. Pod ich krzesłem włóczył się Pączek, biblioteczny kot w łatki, którego ogon miał kształt wykrzyknika i drżał, gdy tylko w pobliżu wydarzało się coś ciekawego. Pani Pelagia zeszła niżej po herbatę dla czytelników i ciasto na spodeczkach, zostawiając rodzeństwo z drewnianą skrzynią, która właśnie przyjechała razem z darami dla biblioteki. – Powiedziała, żebyśmy nie wkładali palców między deski – przypomniał Tymek, pukając w skrzynię. Brzmiała jak morze w słoiku. – A mi każe zawsze wyklejać nowe exlibrisy. – Lila uniosła wieko. W środku leżał stos książek ubranych w poplamione, lniane okładki, garść zakładek wyciętych z biletów i butelka z grubego szkła, zatopiona do połowy w wiórach. Butelka była zakorkowana czerwonym woskiem, a w środku coś delikatnie drżało, jak listek na wodzie. – Czujesz? – Lila pochyliła się. – Skądś dobywa się dźwięk. To nie było zwykłe brzęczenie szkła, ani gwizd wiatru. To był pojedynczy ton, cieniutki, jak niteczka harfy przeciągnięta przez powietrze. Gdy Lila ostrożnie przechyliła butelkę, dźwięk zmienił wysokość, jakby coś wewnątrz stroiło się do ich ruchów. – W butelce? – Tymek zmarszczył brwi. – Nie wkładaj palców między... dobra, między wosk a szkło też lepiej nie. Lila spojrzała na swoje notesy, potem na Pączka, który wpatrywał się w butelkę z szeroko otwartymi oczami, jak w emocjonującą książkę. – Zapamiętam ten dźwięk – mruknęła. – Ale chyba wolałabym go usłyszeć na wolności. Korkiem zajęła się igła, którą Lila nosiła, żeby wyjmować z książek najcieńsze spinacze. Delikatnie podważyła wosk, a Tymek trzymał butelkę, jakby była wypełniona latem i mogła się rozlać. Wosk zsunął się miękko, korek westchnął, a powietrze w czytelni zrobiło się jakby bardziej przezroczyste. Z wnętrza butelki wysunął się rulon pergaminu, stary, ale miękki. Gdy go rozwinęli, dźwięk urósł, składając się z kilku nut, które przetaczały się jak małe fale. Na pergaminie zamiast atramentu migotały drobne kropki i kreski, jakby ktoś nasypał srebrnego piasku i poukładał go w linie, zatoki i szlaki. Była to mapa, ale nie taka, jaką widzieli w atlasach. Zamiast „północ” widniało „miejsce, gdzie wiatr nabiera odwagi”, zamiast skali – „Odległości mierzone w śpiewie”. – To chyba żarty – wymamrotał Tymek, ale jego głos miał w sobie ten rodzaj ostrożnej radości, jaką miewa się, kiedy pierwszy raz w życiu patrzy się przez lunetę. Światło wpadające przez wielką soczewkę latarni załamało się na pergaminie i rozprysło po ścianach. Czytelnia rozkwitła drobnymi gwiazdami, które nie były gwiazdami, raczej nutami: zawisały tuż nad ich głowami, przysiadały na grzbietach książek i przesuwały się, gdy Lila zmieniała położenie mapy. Zegar na ścianie wybił pełną godzinę – raz – i na moment wszystkie kropeczki zadrżały zgodnie, jak stado wróbelków podrywających się do lotu. – Patrz – Lila dotknęła jednego z drobnych napisów, który z pozoru był tylko zakrętą linii. Napis układał się w słowa, nieco pochyłe, jak kaligrafia kogoś, kto pisał na kołyszącym się pokładzie: „Północna Brama: otwierana światłem i śpiewem”. – Brama do czego? – Tymek przechylił głowę. Igła kompasu, który zawsze nosił w kieszeni, zamigotała i zamiast wskazywać północ, wskazała mapę. – Hej! – Tymek uniósł kompas bliżej pergaminu. Igła kręciła się i zatrzymała prosto na miejscu, gdzie linia mapy robiła pętlę. Tam lśniła maleńka gwiazdka. – Ona... słucha. Pączek wskoczył na parapet, jak zwykle, gdy coś brzmiało interesująco. Usiadł przy samej soczewce, patrząc, jak świetlne punkty tańczą mu na łapach. Soczewka westchnęła jak śpiąca balia i poruszyła się o milimetr, chociaż nikt nie kręcił mechanizmem. Światło zawinęło się w wąski pas, węższy niż linijka, i zatrzymało na pergaminie, dokładnie na słowach „Północna Brama”. – Nie dotykaj – szepnął Tymek, bo więcej już nie mógł zrobić. Lila już trzymała mapę w takim kącie, że światło uniosło się z pergaminu, jakby wyrywało się z kartki, i zawisło między nimi a oknem. Rodzeństwo stało bardzo prosto, a ich odbicia w szybach wyglądały, jakby wstrzymywały oddech. Światło zaczęło gęstnieć. To było dziwne słowo, ale dokładnie to się działo: z blasku stało się czymś, co można było niemal dotknąć. W powietrzu, tuż obok parapetu, utworzyła się jasna linia, potem druga, trzecia, aż powstał zarys prostokąta, większego od drzwi do czytelni. Na lewej krawędzi rozbłysła klamka z plecionki światła, a po prawej pojawił się subtelny symbol fali i gwiazdy – identyczny z tym, który zdobił jeden z wyższych stopni prowadzących na zewnętrzny taras latarni. – Pani Pelagia mówiła kiedyś, że ta latarnia pamięta więcej rzeczy, niż wszyscy w mieście razem wzięci – szepnęła Lila. – Chyba pamięta też, jak się otwiera przejścia. – A ja mówię, że jak zaraz nie zamkniemy tej... – Tymek urwał. Pączek wyciągnął łapę i dotknął jasnej krawędzi. Blask drgnął, jak woda, gdy wrzuci się kamyk. Łapa kota zniknęła, całkiem, po nadgarstek, a dzwoneczek na jego obroży zadźwięczał nie tutaj, tylko jakby z miejsca, które było o pół kroku dalej niż świat. – Pączek! – Lila zamarła. Kot spojrzał na nich spokojnie, jak koty patrzą, kiedy wiedzą coś, czego ludzie jeszcze nie zauważyli, i poruszył wąsami. Druga łapa zanurzyła się w blasku bez oporu. – Pączku, wracaj! – Tymek pochylił się, ale nie odważył się chwycić kota; światło wyglądało miękko, a jednocześnie nie dawało się pojąć. Dźwięk mapy przyspieszył. Nut było więcej, układały się w krótki motyw, który Lila próbowała zapisać w pamięci, ale dźwięki już zmieniały się, gęstniały i spadały, jak krople deszczu, które wiedzą, że zaraz spadną wszystkie naraz. Soczewka latarni zadrżała. Książki na półkach poruszyły się, jakby powietrze zrobiło się cięższe i lżejsze jednocześnie. – Jeśli to są drzwi... – powiedziała Lila. – To może po drugiej stronie jest... – urwała, bo przypomniała sobie, że nie wszystko da się nazwać zanim się przejdzie. – Może pani Pelagia powinna to zobaczyć – zasugerował Tymek, ale sam nie odrywał wzroku od klamki z plecionki światła. Igła kompasu histerycznie drżała, po czym stanęła. Wskazywała nie północ, nie południe, tylko dokładnie w środek tej jasnej ramy. Na zewnątrz przeleciała mewa i zawisła na chwilę przed oknem, rozpięta na wietrze jak latawiec. Za nią przesuwały się chmury, lecz jedna z nich, najbliżej latarni, miała dziwną fakturę – wyglądała jak wyspa z zatokami i urwiskami, rzeźbiona w parze i cieniu. Przez moment Lila była pewna, że widzi na tej chmurze coś, co wygląda jak ścieżka, wąska i jasna, prosto do drzwi ze światła. – Słyszysz? – szepnęła. Muzyka wyraźnie do nich mówiła; nie słowami, ale rytmem. Krótkie, krótkie, długie. Krótkie, długie, długie. Jakby ktoś wystukiwał zaproszenie palcami na blacie stołu. Pączek wsunął się głębiej. Zniknęła jego sierść w łatki, potem brzuch, aż został tylko ogon – wykrzyknik i pytajnik naraz – i dzwoneczek, który brzmiał teraz z dwóch stron: tutaj i daleko. Blask lekko przygasł, jak płomień świecy, kiedy szyba okienna przepuszcza mniej wiatru. – Jeśli nie wejdziemy teraz, może to się zamknie – powiedziała Lila, a w brzmieniu jej głosu Tymek usłyszał to samo, co czasem słyszał, gdy siostra robiła coś po raz pierwszy i wiedziała, że zapamięta ten moment na całe życie. – A jeśli wejdziemy... – Tymek spojrzał na mapę. Srebrne punkty wirowały i układały się w kształty, których nie potrafił nazwać, ale rozumiał je, jak rozumie się kierunek wiatru, zanim jeszcze zapyta się kompasu. – ...to będziemy musieli pamiętać drogę powrotną. – Właśnie po to są mapy – Lila ścisnęła rulon w dłoni. – I śpiew. Powietrze zgęstniało raz jeszcze. Ruch kurtki Tymka zarysował w blasku cień, który po drugiej stronie zaświecił się jak odwrócone lustro. Klamka wyglądała na ciepłą, choć była zrobiona z czystego światła. Dźwięk mapy osiągnął najwyższą nutę i zawisł, czekając. Lila i Tymek spojrzeli sobie w oczy, a potem, jak to czasem bywa między rodzeństwem, które wychowało się w miejscu, gdzie książki potrafią świecić, a koty mają odwagę pierwszego kroku, jednocześnie wyciągnęli ręce. Ich palce dotknęły świetlnej klamki. W tej samej chwili soczewka latarni zamigotała, jakby ktoś mrugnął całym morzem. Blask w drzwiach poruszył się głębiej, ukazując przez ułamek sekundy zarys czegoś, co nie było ani pokojem, ani podwórzem, ani zwykłym niebem. Pączkowy dzwoneczek zadźwięczał donośniej, a nuta z mapy na moment zamilkła – jakby ktoś po drugiej stronie też położył dłoń na klamce.


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 14
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.