Czy wiesz, że?

Latarnia ze szkła


Latarnia ze szkła
Poranek w Srebrnej Zatoce pachniał solą, mokrym piaskiem i żywicą, którą wiatr wyciągał z nadmorskich sosen. Mewy krążyły nad portem jak papierowe samoloty, a fale układały się w równe linie, jakby ktoś przeczesywał morze grzebieniem. Zosia przyjechała z miasta poprzedniego wieczoru, z torbą pełną książek i kieszenią pełną pytań. U dziadka Feliksa — dawnego latarnika i najlepszego opowiadacza burz — miała spędzić całe wakacje. Dom dziadka stał na końcu wąskiej uliczki, tuż przy molo, z którego widać było starą latarnię w czerwono-białe pasy. Nikt już jej nie zapalał. „Teraz to raczej muzeum dla mew” — śmiał się dziadek, czyszcząc latarkę, która wisiała przy drzwiach niczym medalion. Wieczorami opowiadał o czasach, kiedy światło z wieży wycinało z mgły bezpieczny korytarz. O światełkach, które pojawiały się daleko na wodzie, i tych, których nie chciało się widzieć za blisko. Zosia słuchała, wpatrzona w mapy i pamiątki na ścianach: butelki z ziarnkami piasku z różnych plaż, muszle, w których czasem naprawdę dźwięczał wiatr, i stary mosiężny kompas, co nigdy nie osiadał spokojnie. W nocy, gdy przetaczał się sztorm, dom podrygiwał na podmuchach, a szyby dzwoniły cicho, jakby odpowiadały dalekim dzwonom statków. O świcie po tamtej burzy też zadzwoniły. Zosia otworzyła drzwi, wypuszczając do domu świeży chłód, i zobaczyła, że linia brzegu zmieniła się jakby na życzenie morza. „Zmyło wczorajsze ślady” — mruknęła. Z kieszeni wybiegł Leon, starszy o rok kuzyn z wiecznym uśmiechem i rozczochraną grzywką. Miał ze sobą siatkę na bursztyny i manierkę, bo zawsze był przygotowany „na wypadek niezwykłości”. „Chodźmy na plażę, zanim wszystko wyschnie” — zaproponował. Zostawili dziadkowi kartkę na stole („Jesteśmy na brzegu. Mamy kompas i zdrowy rozsądek. Zosia i Leon”), wzięli kalosze i poszli między wydmy. Piasek był chłodny i ubity, pełen wzorków narysowanych wiatrem. Co chwila natykali się na wyrzucone przez fale skarby: kawałek sieci, płaski kamień z dziurką, pióro mewy skręcone jak wstążka. „Patrz!” — Leon przykucnął nagle. Coś pod cienką warstwą piasku zamigotało jak lodowa łuska. Odsunął dłonią mokry piasek i wydobył z niego przedmiot wielkości dłoni, błyszczący i niezwykły: metalowe pióro. Było chłodne, bardzo lekkie i miało na boku wysokie, delikatne nacięcia, jak linie na skrzydle ptaka. Kiedy Zosia przetarła je rękawem, w promieniu słońca mignęły jej literki, cieniutko wrysowane: trzy kropki, dwie kreski, jedna kropka. „Wygląda, jakby było do czegoś… zrobione specjalnie” — powiedziała, a pióro w jej dłoni zadrżało ledwie wyczuwalnie, jakby od oddechu. Parę kroków dalej piasek zsunął się kaskadą, odsłaniając coś jeszcze bardziej niezwykłego. Stopień. Przezroczysty jak szkło, w którym uwięziono morze. Kiedy Zosia dotknęła go ostrożnie czubkiem kalosza, usłyszała ciche brzęknięcie, ciepłe i okrągłe, jak od szkła dotkniętego paznokciem. Odsunęli piasek. Pojawił się drugi stopień. Trzeci. I schody, prowadzące w dół w stronę klifu, który od lat wydawał się zwykłą, ciemną ścianą. „To chyba nie jest coś, na co się wchodzi…” — zaczął Leon, ale już stawali na pierwszym stopniu, jakby schody same ich wołały. Zosia rozejrzała się: nikogo. Tylko mewy, wiatr i rytm fal. Z kieszeni wyjęła małą latarkę, choć dzień był jasny. Światło zjawiło się w szczelinach schodów i zgasło, jakby je ktoś wypił. Na dole czekały drzwi. Wrośnięte w piaskowiec, mleczne, przepuszczające tylko tyle światła, by zobaczyć za nimi miękkie, perliste połyski. Zamiast zwykłej klamki miały zakręconą muszlę, a nad nią — maleńki otwór, kształtem przypominający pióro. Zosia i Leon spojrzeli na siebie. Metalowe pióro w kieszeni Zosi stało się nagle ciepłe, jakby pamiętało to miejsce lepiej niż oni. „Jeśli to jest zamek…” — wyszeptał Leon. Zosia wsunęła pióro w otwór. Pasowało idealnie. Przez sekundę nic się nie działo, tylko w powietrzu rozszedł się zapach mokrych desek i morskiej soli. Potem coś w zamku drgnęło, z cichym westchnieniem otworzył się skryty mechanizm, a drzwi ustąpiły. Nie skrzypnęły. Za progiem pachniało chłodem i… światłem. Weszli do wnętrza, które zdawało się zrobione z samego poranka. Ściany nie były ani kamienne, ani szklane, ale poruszały się lekko, jak tafla wody w dzień bez wiatru. Po spiralnych schodkach z opalizującego szkła unaszał się cienki pył, jarząc się, gdy go przegarniali. Na balustradzie ktoś wyrył drobne rybki, gwiazdy i linie przypominające mapy — tyle że zamiast nazw portów widniały na nich słowa: Pływ, Oddech, Cisza, Poświata. „Latarnia…” — Leon podniósł głowę. Wyżej, za kolejnymi stopniami, połyskiwała soczewka wielka jak okno. Pośrodku sali na niskim postumencie leżała książka w niebieskim płótnie. Wokół niej powietrze mrugało jak powieka. Zosia, trzymając pióro, ostrożnie zbliżyła się do księgi. Dotknęła okładki. Płótno było suche, ale chłodne jak cień. Na pierwszej kartce nie było druku. Tylko lniane włókna i lekki połysk, jakby kartkę ktoś dopiero co wyprasował. Zosia przytrzymała stronę palcem. Coś zadrżało. Kropla wody, która spłynęła z jej mokrego rękawa, spadła na papier i rozpadła się na litery. Litery układały się same. Najpierw niepewnie, jak nogi pisklaka, a potem coraz pewniej, kreska po kresce. „Witaj, Zosiu.” Zosia sapnęła. „Witaj, Leonie” — dopisały się następne słowa. „Jeśli tu jesteście, znaczy, że morze otworzyło schody. To zdarza się rzadko i zwykle z powodu, którego nie da się opisać w jednym wdechu.” Zosia przełknęła ślinę. Leon oparł dłonie o kolana, jak zawsze, gdy robiło się poważnie. Strony przewróciły się same, choć przeciągu nie było. „Latarnia ze szkła nie świeci dla statków. Świeci dla tego, co się nie gubi, tylko czasem zapomina, gdzie ma drogę. Jej światło otwiera, ale i zamyka. Uważajcie, zanim przekręcicie klucz” — pisało się na papierze równym, spokojnym pismem. Z sufitu dobiegł cichy dźwięk. Nie było go słychać normalnie; raczej się go czuło na skórze, jak mrówki, które biegną przez ramię. Zosia i Leon spojrzeli w górę. Soczewka jak wielkie oko zaszła błękitem, a w jej wnętrzu pojawiły się drobne bąbelki, które biegły w górę, a potem znikały, jakby ktoś je zjadał od środka. „Słyszysz?” — Leon ściszył głos. Gdzieś daleko, jakby spod wody, rozległo się delikatne, uporządkowane stukanie. Trzy szybkie, dwie dłuższe, znów trzy szybkie. Zosia poczuła, jak serce przyspiesza, i nie wiedziała, czy to z ciekawości, czy z czegoś, co przypominało cień strachu. „To chyba nie alfabet Morse’a?” — upewnił się Leon, który znał alfabet dźwięków z opowieści dziadka. Pokręcił głową. „Inny rytm.” Księga zapiszczała papierem, jakby coś ją drażniło. „Nie zapalajcie latarni, jeśli morze oddycha podwójnie” — pojawiło się na nowej stronie. Zosia przyłożyła dłoń do chłodnej poręczy. Od strony wejścia, tam, gdzie zostały szklane schody, dobiegł ich miękki, zniekształcony szum fal. Raz mocniej, raz ciszej, jakby morze naprawdę brało podwójny wdech. „Cokolwiek to znaczy, chyba właśnie to robi” — szepnęła. W tej samej chwili soczewka zamrugała i trzepnęła światłem tak delikatnym, że nie było pewności, czy to światło, czy tylko zmiana w powietrzu. Stukanie wróciło. Teraz ułożyło się w coś, co Zosia rozpoznawała bardziej sercem niż uchem: Zo-si-a. Imię rozpadające się na dźwięki i znów składające. „Ktoś tam jest?” — Leon odruchowo zrobił krok do tyłu, ale nie uciekł. Jego palce zacisnęły się na pasku manierki. „Nie ktoś… coś?” — odpowiedziała Zosia i odsunęła włosy z czoła. Światło ze sproszkowanego szkła tańczyło jej na policzkach. Księga przewróciła stronę i postawiła kleks, jakby wahała się, co napisać. „Jeśli usłyszysz swoje imię, pamiętaj: najpierw sprawdź, kto je woła” — wypłynęło wreszcie na papierze. Inkaust był jaśniejszy, jakby rozcieńczony wodą. Podłoga pod stopami znów lekko drgnęła. Z daleka, z samego brzucha klifu, przywędrował głuchy dzwon. Raz. Drugi. Trzeci. Zosia spojrzała na Leona. Niebo za mlecznymi ścianami przybladło, jakby słońce weszło do chmury. W przejściu po lewej, którego wcześniej nie zauważyli, połyskiwały drzwi inne niż te na zewnątrz: wąskie, z perłową klamką i gładkim, czarnym zamkiem bez otworu. Pachniało od nich dalekim deszczem i czymś, co mogło być chłodem z dna. „Tamten dźwięk… chyba stamtąd” — wyszeptał Leon, a na jego rękach stanęła gęsia skórka. Zosia obejrzała się za siebie. Przez mleczne szkło widać było tylko ułożony przez morze blask. Schody na zewnątrz — czuła to w kościach — zaczynały znikać pod przypływem. Księga drgnęła i zamigotała. „Nie otwieraj, kiedy mors…” — linijki zatrzymały się, jakby brakło tchu. Plama inkaustu rozlała się w kształt, który mógł być falą albo dłonią przykładającą palec do ust. Stukanie za drzwiami przeszło w rytm, którego nie dało się zignorować. Teraz brzmiało jak dwa szybkie pukanie, pauza, trzy cięższe uderzenia. Po klamce perłowych drzwi przebiegł cieniutki błękit. Metalowe pióro w dłoni Zosi ogrzało się niemal do ciepła dłoni. Powietrze zgęstniało, jakby latarnia wstrzymała oddech wraz z nimi. Leon wziął oddech i wypuścił go bardzo powoli. „Jeśli ktoś tę latarnię zbudował, to po coś” — powiedział półgłosem, choć nikt poza nimi nie mógł tego usłyszeć. Zosia skinęła niepewnie. Serce dudniło jej w uszach tak głośno, że prawie zagłuszało morze. Wtedy perłowa klamka się poruszyła. Najpierw odrobinę, nieśmiało. Potem wyraźniej, jakby ktoś po drugiej stronie położył na niej dłoń. Zamek zahuczał cichutko, jak rura napełniana wodą. Księga szarpnęła stroną i zatrzymała się rozdziawiona na pół zdania. Dookoła soczewki, w grubości szkła, popłynęły cienie, jak uśpione ryby zbudzone nagle światłem. Zosia zacisnęła palce na piórze-kluczu i zrobiła pół kroku naprzód, czując na twarzy chłód, który nie był wiatrem. Po drugiej stronie drzwi, wyraźnie, zdecydowanie, ktoś właśnie przekręcał zamek od środka.


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 4
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.