Czy wiesz, że?

Mapa, która szeptała


Mapa, która szeptała
W wąskiej uliczce tuż za rynkiem, między szewcem a kawiarnią pachnącą cynamonem, stał sklepik Pani Haliny. Szyld z mosiądzu głosił: Igła Północy — Mapy i Globusy. W środku pachniało papierem, atramentem i suszoną skórką pomarańczy, a zegar z wahadłem odliczał minuty jakby były kroplami deszczu. Zosia, jedenastoletnia wnuczka Pani Haliny, znała każdy regał w tym miejscu lepiej niż własny piórnik. Zawsze mówiła, że mapy to nie rysunki, tylko posłusznie złożone opowieści. Jej starszy o rok kuzyn, Tymek, podzielał tę opinię, choć dodawał do niej kompas, latarkę i pudełko zapałek „na wszelki wypadek”. — Słyszysz? — szepnęła Zosia, kiedy deszcz przyśpieszył, a szyby zaczęły bębnić jak palcami pianisty. — Tylko deszcz — mruknął Tymek, podnosząc z podłogi rulon mapy zebranej z drogi bursztynowej. — Albo coś spadło na strychu. Pani Halina uniosła wzrok znad stosu rachunków. — Na strych wchodzić nie wolno, kochani — powiedziała spokojnie. — Belki skrzypią jak kapryśne myśli. Zresztą… — Uśmiechnęła się tak, jak uśmiecha się ktoś, kto zna więcej historii, niż zdąży opowiedzieć. — Dziś i tak jest wieczór na odkrycia w parterze. Zosia i Tymek spojrzeli po sobie. Kiedy babcia mówiła w ten sposób, zwykle znaczyło to, że gdzieś w sklepie czai się coś, co chce zostać znalezione. Zegara wahadło uderzyło sześć razy. W tej samej chwili z regału map morskich spłynął cichy dźwięk, jakby ktoś przeciągnął palcem po brzegu kieliszka. Nitka, sklepowy kot o oczach koloru herbaty z miodem, zjeżyła ogon i skoczyła na ladę. — Dźwięk przyszedł stamtąd — wskazała Zosia na wąską szafkę z oznaczeniem „Atlasy rodzinne i niezupełnie znane”. W jej trzeciej szufladzie leżał atlas, jakiego nie widzieli wcześniej: oprawiony w granatowe płótno z wyszywanymi srebrną nicią gwiazdami. Na grzbiecie nie było tytułu, tylko mały, metalowy księżyc — zapięcie. — Czy możemy? — zapytał Tymek, choć ręce już samoistnie sięgały do klamry. — Delikatnie — powiedziała Pani Halina. — I pamiętajcie, że niektóre mapy prowadzą nie tylko tam, dokąd chcemy iść, ale także tam, gdzie jesteśmy potrzebni. Zosia otworzyła atlas. Strona pachniała nocą po deszczu, a tusz połyskiwał jak mokry asfalt. Pierwsza mapa przedstawiała ich miasteczko — każdy zaułek, każdy komin. Była tak dokładna, że Zosia rozpoznała nawet plamę farby na murze obok szewca. Ale tuż obok rynku znajdowała się wąska, prosta uliczka, której nie było w prawdziwym świecie. Podpisano ją drobnymi literami: Ulica Bez Cienia. — Nigdy o niej nie słyszałem — szepnął Tymek. — Ja też nie — odpowiedziała Zosia, a Nitka zamiauczała, jakby chciała dodać: „A jednak”. Między stronami atlasu znajdował się mały kompas. Nie był zwykły: okolony mosiężnym wieńcem, z rysą na szkle w kształcie błyskawicy. Igła drżała lekko, jakby nie mogła się zdecydować. Kiedy Zosia położyła palec na krawędzi, igła przestała wskazywać północ i ruszyła prosto na narysowaną Ul. Bez Cienia — tyle że w ich własnym pokoju map. — To niemożliwe — zaczęła Zosia, ale Nitka zeskoczyła z lady prosto na dywan, a igła, jak zaczarowana, wykonała za nią ten sam ruch na papierze. — To jest jak gra… — Tymek przełknął ślinę. — Tylko prawdziwa. W prawym dolnym rogu mapy błyszczał mikroskopijny napis: „Zejdź, gdy milkną dzwony”. Zegara wahadło zatrzymało się na chwilę, jakby słuchało wraz z nimi. Z zewnątrz dobiegł dźwięk kościelnych dzwonów bijących szóstą. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć. Potem cisza — gęsta, jakby świat wziął głęboki wdech. — To teraz — powiedziała Zosia. — Tylko na chwilę, babciu. Obiecujemy, że nie będziemy biegać po strychu. Pani Halina spojrzała na nich z namysłem. W jej oczach było ciepło i coś jeszcze — jakby pamięć o własnych wyprawach, o których nigdy nie opowiadała do końca. — Weźcie latarkę, ciepłe bluzy i notes. I zostawcie mi karteczkę, dokąd zamierzacie iść. Od map najlepiej zacząć i na mapach kończyć — uśmiechnęła się. — A Nitka niech idzie z wami. Ma nos lepszy niż kompas. Ulica za sklepikiem błyszczała, umyta świeżym deszczem. Niebo powoli przecierało się z chmur. Zosia trzymała atlas, Tymek kompas, a Nitka szła przodem, ruchem ogona odmierzając kroki. Kiedy minęli kawiarenkę, igła kompasu skręciła, drgnęła, zadrżała — i zamiast północy zaczęła śledzić kotkę. — Ul. Bez Cienia powinna być tu — mruknął Tymek, zatrzymując się przed ścianą starego teatru. — Ale nie ma. Zosia przyłożyła atlas do muru. Na mapie tu, gdzie w rzeczywistości była ściana, płynęła cienka, niebieska kreska — jak strumień pod kamieniami. — Posłuchaj — powiedziała. Przyłożyli uszy do cegieł. Z głębi dobiegł cichy szmer, zbyt równy, by był wiatrem, zbyt wodny, by był ruchem myszy. Nitka już znalazła coś przy ziemi: wąską kratkę odpływową, przy której mech układał się w kształt strzałki. Tymek wsunął palce pod krawędź. Kratka poddała się z jękiem, jakby długo czekała, by ktoś ją podniósł. Pod spodem biegły kamienne schody. W dół. Tam, gdzie nie dochodziło światło latarni. — Schody w teatrze na podwórzu? — zdziwił się Tymek. — Może teatr ma kulisy większe, niż myślimy — odpowiedziała Zosia i włączyła latarkę. Schodzili powoli. Ściany były chłodne, wilgotne, zielonkawe od porostów, które połyskiwały lekko, jakby pamiętały, jak to jest być liśćmi w słońcu. Stopnie okazały się głębsze, niż wyglądały z góry. Na co trzecim wykuto znak: ryba zwrócona w prawo, trzy półksiężyce, gwóźdź, gwiazda. — Dziwne, że ktoś to zrobił pod teatrem — powiedział Tymek półszeptem. — Może teatr stoi na czyimś dawnym planie — mruknęła Zosia. — W końcu najpierw jest mapa, potem buduje się świat. Nitka zatrzymała się przy ścianie, której nie obejmował promień latarki. Kiedy Zosia poruszyła światłem, zobaczyli pas mozaiki w kolorze błękitu. Układał się w linie jak na planie miasta. Pośrodku, w miejscu, gdzie przecięły się dwie nitki, była mała, pięcioramienna gwiazda, z cienkim otworem pośrodku. — To wygląda jak dziurka od klucza — powiedział Tymek. — Tyle że w kształcie gwiazdy. Zosia przewertowała kartki atlasu. Między stronami, przy tasiemce-zakładce, trzymał się mały, metalowy przedmiot — jak spinka, jak śliski płatek lodu. Miał kształt gwiazdy, idealnie pasujący do otworu w mozaice. — Myślisz…? — zaczął Tymek. — Że to klucz? — dokończyła Zosia. — Wygląda jak zaproszenie. Zbliżyła gwiazdę do mozaiki. Tuż obok otworu zauważyli napis tak drobny, że czytało się go bardziej palcami niż oczami: „Nie odwracaj igły, jeśli nie chcesz zmienić kierunku pytań”. — To znaczy, że… — Tymek spojrzał na kompas. Igła wirowała teraz wolno, jak liść na wodzie, po czym zatrzymała się, nie wskazując już północy, tylko punkt niedaleko ich stóp. — Jeśli to naprawdę drzwi — powiedziała Zosia cicho — to dokąd prowadzą drzwi schowane pod teatrem? Nitka miauknęła krótko i dotknęła łapką gwiazdy w dłoni Zosi. Zegar z ratusza, daleki i stłumiony, zabił raz, jakby chciał dopowiedzieć brakujące słowo. — Może do miejsca, którego nie było na naszych mapach — odpowiedział Tymek. Przyłożyli gwiazdę do otworu. Metal i mozaika musnęły się, wydając dźwięk przypominający pierwszy ton skrzypiec. Coś w ścianie drgnęło. Linia niebieskiej mozaiki rozjarzyła się lekko, jak świecąca po deszczu ślimacza ścieżka. — Czujesz ten zapach? — Zosia zamknęła na chwilę oczy. — Jakby las po burzy… Ale przecież jesteśmy pod ziemią. — I jeszcze… — Tymek wciągnął powietrze. — Jakby daleko stąd, bardzo daleko. Coś zatrzeszczało. Kawałek mozaiki odsunął się o milimetr. Z drugiej strony, z ciemności, powiał chłód. Nie zimno piwnicy, tylko przyjemny, czysty chłód nocy, która dopiero się zaczyna. W tym samym momencie igła kompasu podskoczyła i utkwiła w jednym kierunku, jak zahipnotyzowana. — Słyszeliście? — syknęła Zosia. Zza drzwi dobiegł dźwięk, którego żadne z nich nie potrafiło nazwać. Nie przypominał szumu wody ani trzepotu ptasich skrzydeł. Był jak połączenie obu tych odgłosów i czegoś jeszcze — cichego, odległego, jak echo kroków na kamiennych płytach, choć nikt poza nimi nie stał na schodach. Mozaika poruszyła się kolejny raz, tym razem wyraźniej. Nitka odskoczyła pół kroku, po czym usiadła, wpatrzona w szczelinę, z uszami wyciągniętymi do przodu. Zosia ścisnęła klucz-gwiazdę mocniej, czując pod palcami puls własnego serca. Tymek uniósł latarkę i notatnik, jakby równocześnie chciał coś zapisać i coś rozjaśnić. Światło zatańczyło na niebieskich płytkach. Gdzieś bardzo nisko, jakby pod podłogą świata, coś odpowiedziało dźwiękiem, który przypominał oddech wielkiej, śpiącej istoty — albo wiatr zaglądający do miejsca, w które dawno nikt nie zaglądał. Zegar na rynku znów uderzył pojedynczy raz. Mozaika drgnęła trzeci raz i w szczelinie błysnęło coś, co mogło być gwiazdą odbitą w kropli — albo czymś, co dopiero miało pokazać swoje prawdziwe światło. — Gotowi? — wyszeptała Zosia, a drzwi, jakby ją usłyszały, odpowiedziały nagłym, miękkim ruchem, jakby ktoś od drugiej strony wsunął w zamek pasujący klucz.


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 13
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.