Mglisty Labirynt Eldranu

Noc była cicha, a mgła gęsta jak mleko. Arya stała na krawędzi Lasu Eldranu, patrząc na rozmazane sylwetki swoich przyjaciół. Za nią cicho przemykał Dorian, jego oczy błyszczały w półmroku. Ros, najmłodszy z nich, nerwowo poprawiał plecak, w którym brzęczały butelki z eliksirami, a za nim szła Malina, zawsze gotowa na nowe przygody, z czerwoną wstążką wplecioną w ciemne włosy.
Las Eldranu od lat owiany był tajemnicą. Ludzie z wioski mówili, że to miejsce nieprzyjazne, pełne dziwnych zjaw i rzeczy nie z tego świata. Ale Arya całe życie czuła, że coś ją tam woła – szczególnie odkąd zaczęła widzieć sny o błękitnych światełkach pląsających pod konarami.
Tego wieczoru, tuż po zachodzie słońca, cała czwórka zebrała się pod starą wierzbą. Zgodzili się – dziś wreszcie wejdą do lasu. Serce Aryi waliło jak młot, gdy unosiła latarnię i zanurzała się w gąszcz. Mgła tłumiła dźwięki, a ich kroki były ciche jak oddechy duchów.
Im głębiej wchodzili, tym dziwniejsze rzeczy zauważali. Drzewa rosły nienaturalnie blisko siebie, ich korzenie układały się w kształty przywodzące na myśl symbole, których nie znali. Czasem nad nimi przebiegał cień, jakby ktoś lub coś obserwowało każdy ich ruch.
Nagle Ros przyklęknął przy jednym z drzew. „Patrzcie!” – szepnął. Na korze ktoś wyrył mapę, zgrabnie ukrytą między naturalnymi słojami. Była to spirala prowadząca do centrum – do miejsca oznaczonego jako "Źródło".
Dorian wziął głębszy wdech: „Może powinniśmy się wycofać…”. Malina tylko się uśmiechnęła.
Posuwali się coraz dalej, podążając zgodnie z mapą. Szybko zauważyli, że las zmienia się z każdym krokiem – światełka, które Arya widziała we śnie, naprawdę pojawiły się w powietrzu, wirując pośród mgły. Czuła, jak włosy na karku stają jej dęba.
Nagle ziemia pod ich stopami zaczęła wibrować. Przed nimi, pod rozłożystym dębem, pojawiło się wejście do labiryntu – połyskujący łuk spleciony z żywych gałęzi. Ze środka dochodził cichy, melodyjny śpiew.
Arya odwróciła się do przyjaciół, widząc w ich oczach jednocześnie lęk i fascynację. Po drugiej stronie łuku majaczyły kształty – czy to były postacie, czy tylko gra świateł? Z lasu dobiegł dziwny szmer, jakby coś wielkiego zbliżało się w ich stronę.
Zrobili pierwszy krok do wnętrza labiryntu, gdy nagle mgła zgęstniała, a śpiew ucichł. Cały świat zawirował wokół nich, a powietrze przeszyło zimno i pulsująca magia. W tej samej chwili zza pleców rozległ się cichy szept: „Nie wszyscy, którzy tu wchodzą, wychodzą tacy sami…”
Autor zakończenia: