Czy wiesz, że?

Narada pod Srebrnym Dębem


Narada pod Srebrnym Dębem
Rzeka Srebrnica zakręcała za starymi wierzbami tak ostro, że z daleka wyglądała jak zagięta wstążka. Na piaszczystym zakolu Hania przykucnęła i dmuchnęła na mokry piasek, żeby odgonić muszki. Zawsze zaczynała dzień od sprawdzenia śladów. Nosiła w plecaku szkicownik, który nazwała Atlasem Tropów, ołówki i lupę po dziadku. Olek, jej młodszy brat, trzymał plecak z półlitrową butelką wody i pudełkiem rodzynek, które chrupał, kiedy się denerwował. „Zobacz to”, mruknęła Hania, stukając palcem w odcisk. „Pięć palców, szeroko, pazury… borsuk. Tylko czemu idzie tędy, tak blisko wody?” „A tu?” Olek przyłożył dłoń do innej serii. „Trzy długie palce, przerwy jak igły… czapla. I… i to jest dziwne.” Ostatnie słowo urwało mu się w połowie; na piasku widać było jakby równą smugę, jakby ktoś przez chwilę ciągnął sznur trawy. Hania podniosła wzrok. Na wodzie kołysały się zielone języki rzęsy, a wiatr strącał z wierzb cienkie, srebrne liście. Było ciepłe, pachnące lato, takie, w które wszystko brzmi głośniej: plusk bobra, trzepot skrzydeł gągoła, szelest trzciny. I nagle – cisza. Po drugiej stronie rzeki ucichł nawet uparty dzięcioł, który od rana ćwiczył bębnienie. Coś czarnego przefrunęło nad wodą i usiadło na słupku płotu tuż obok. To była wrona Kaja – ptak tak śmiały, że nauczył się otwierać zamki od rowerów dziobem, i tak ciekawy, że odkładał skradzione błyskotki Hani do kieszeni, jakby się targował. „Kra!” oznajmiła Kaja, krzywiąc łepek. Z dzioba wypadła jej srebrna łuska, połyskująca jak maleńkie lustro. Złapała ją jeszcze w powietrzu i położyła Hani pod nos. „Kra. Chodźcie.” „Ona mówi, że mamy iść,” parsknął Olek, ale już zakładał plecak. Hania tylko skinęła głową. Kaja często coś wymyślała, ale nigdy bez powodu. Poszli wzdłuż brzegu, brodząc w miękkiej trawie. Ślady, które widzieli na piasku, pojawiały się co chwilę: borsucze, lisie, skokami jak zygzaki, ptasie, zakończone rozczapierzonymi palcami. Wszystkie biegły w jednym kierunku – pod prąd, ku zakolu, gdzie Srebrnica przytulała się do ściany lasu. „To jak strzałka,” szepnął Olek. „Wszyscy idą tam, popatrz.” „Nie mów ‘wszyscy’, bo jeszcze pomyślisz, że ludzie też,” odparła Hania, ale serce zaczęło jej szybciej bić. Kaja przeskakiwała z palika na palik, potem na wierzbę, i raz po raz oglądała się, czy idą. Gdy minęli ostatnią kładkę, ścieżka zwęziła się i wpadła w gęste zarośla tataraku. Pachniało miętą i mułem, żabie omyki plaskały o wodę, a nad głową krążyły niebieskie ważki, które wyglądały jak miniaturowe strzały. Wreszcie Kaja spadła na ziemię i potuptała parę kroków, jakby nie mogła utrzymać równowagi. Zatrzymała się przy patyku wbitm w brzeg i stuknęła w niego dziobem. Patyk był owinięty suchą trawą. Ktoś przymocował do niego pióro czapli i gładką muszelkę. Z bliska Hania zauważyła, że trawa nie była byle jaka – to była skręcona długa wstążka z sitowia, związana niby węzeł, którego używał dziadek do wiązania rakiet śnieżnych. „Znak,” wyszeptała. „Tylko czyj?” Odpowiedź przyszła natychmiast. Z krzaków, z taką ostrożnością, z jaką wynurza się księżyc zza chmury, wyszedł bóbr. Miał mokre futro, z którego kapały krople, i szeroki ogon, który niespiesznie uderzył o błoto, zostawiając wachlarzowaty ślad. Za nim, jak na niewidzialnej lince, wynurzył się drugi cień – lis, wyciągnięty, rudy, o oczach tak czujnych, że w Hanię wbiło się dziwne wrażenie bycia zmierzoną od nosa po pięty. „O rety,” poderwał się Olek. Niewiele brakowało, by chrupnął kolejny rodzynką ze stresu. „One… one… patrzą na nas.” Kaja przeskoczyła bóbr-bóbr, lis-lis, jakby ich liczyła. „Kra! No już, szybciej!” „Jeśli to głupi żart, Kaja, to przestaję ci dawać guziki,” mruknęła Hania, ale ruszyła dalej. Olek podążył za nią, trzymając się blisko. Ścieżka wyprowadziła ich na polanę, której nie znali, choć znali każdy kamień w okolicy. Była jak miska – otoczona z trzech stron ścianą lasu, a od czwartej otwarta na rzekę. Na środku wyrastał dąb tak stary, że kora na nim miała srebrzysty połysk, jakby ktoś polerował ją co noc. Jego rozłożyste konary rzucały cień chłodniejszy niż cień wszystkich wierzby razem. I tam były zwierzęta. Nie jedno, nie dwa, ale wiele – jeże jak najeżone piłki, para saren z ciemnymi oczami jak dojrzałe śliwki, dwa króliki, które wystawiając uszy, wyglądały jak uskoki trawy, borsuk z pasemkami na pysku, wydra stojąca na łapkach, jakby pytała, co dalej, i jeszcze ktoś, kogo Hania nie umiała nazwać, bo widziała go zawsze z daleka – coś żółtobrązowego i miękko kroczącego, co w cieniu wyglądało jak plama światła. „Nie wierzę,” przełknął Olek. „To jak… jak narada.” Hania nagle poczuła, jakby miała dwa głosy w brzuchu: jeden, który mówił, że to chwila, o jakiej marzyła odkąd zaczęła prowadzić Atlas Tropów, i drugi, który szepcze, że powinni natychmiast zawrócić, bo tam, gdzie zwierzęta zbierają się w biały dzień, dzieje się coś niecodziennego. Bóbr wyszedł na przód. Kropelki spadały mu z brody jak małe koraliki. Spojrzał na dzieci, potem na Kaję. Wrona pyk, pyk, stuknęła dziobem w ziemię, jakby potwierdzała. „Nazywają mnie Boryk,” powiedział bóbr. Głos miał niski, chrapliwy, jak odgłos plusku pod mostem. Słowa były trochę jak kamyki w ustach, ale zrozumiałe. „Nie mamy czasu. Woda ginie.” Olek aż usiadł z wrażenia. Hania poczuła, jak jedno z tych dwóch głosów w brzuchu krzyczy z zachwytu. Tak, zwierzę właśnie do nich mówiło. „Ginąca woda?” powtórzyła, przestając się zastanawiać, czy wypada zadać pytanie dębowi, sarnie, czy bobrowi. „Jak to?” Boryk uniósł głowę ku rzece. „Pływamy tu od pokoleń. Żeremie przy starorzeczu. Młode… w trzcinach. Ktoś… odcina dopływ. Stary kanał przy młynie. Kamień na kamieniu. Żeleźni. Zakręcone. Woda płynie, ale nie tu. Spada.” Ostatnie słowo wybrzmiało ciężko, jak jeśli spada coś, co nie powinno nigdy upaść. Wszystkie uszy, jakie były na polanie, skierowały się w górę rzeki. Nawet wiatr wstrzymał oddech. Hania wsłuchała się – najpierw nic, tylko szept liści, ale potem rozlał się cichy, głuchy dźwięk, przypominający dudnienie pociągu, który nie może się zdecydować, czy jechać czy stanąć. Czy to była woda, cofająca się gdzieś za zakrętem? Czy może metal, który coś ściska? „Mój tata mówi, że stary młyn czasem ktoś odwiedza,” wydusił Olek. „Żeby robić zdjęcia. Ale kto by… po co by…” „Ryby zostają w dołkach,” dodał spokojnie lis, który do tej pory milczał. Hania aż zrobiła się gorąca. Głos lisa był jak dym, miękki, a jednak szczypiący w oczy. „Ptaki nie wiedzą, gdzie siąść. Zaczyna się gorzej.” „Widziałam ludzi przy śluzie,” kraknęła Kaja, stukając pazurem o korę dębu. „W kaskach. Z różowymi kamizelkami. Trąbili jak żurawie z pudełka.” Hania już miała zapytać, co to znaczy, gdy usłyszała plusk, jakby ktoś rzucił wiadro do wody. Potem następny. Rzeka poruszyła się – nie tak, jak zwykle faluje, ale jakby ktoś zdjął z niej płaszcz. Poziom zaczął opadać o włos, ledwie wyczuwalnie, lecz wystarczająco, by odsłonić kamyczek więcej tam, gdzie przed chwilą było tylko lustro. „To się dzieje teraz,” wyszeptała, a jej serce tłukło się jak przerażony wróbel. „Zaraz tu będzie płytko.” „Żaby. Jaja. Gniazda trzciniaków,” wymieniał Boryk krótko, jakby na jednej łapie liczył to, co jest do uratowania. Uderzył ogonem o ziemię raz, drugi – nie w gniewie, raczej w rytm, który miał ich wszystkich zebraną słabość zamienić w działanie. „Potrzeba.” Sarna cofnęła się i skierowała pysk ku lasowi, jakby już widziała ścieżkę, którą należało pobiec. Jeże zaczęły poruszać nosami tak intensywnie, jakby miały wywęszyć rozwiązanie. Olek spojrzał na Hanię, a w jego oczach zaświeciło coś, co Hania znała dobrze – to była ta iskra, która zapalała się, gdy znajdowali nowy trop. „Ja… my…” zaczęła Hania, ale nie dokończyła. Z drugiej strony rzeki, tam gdzie w szuwarach schowana była wąska kładka, zamigotało światło. Najpierw jedno, potem drugie, jak dwa ślepia. To nie były gwiazdy – dzień jeszcze nie skończył swojego biegu. To coś innego połyskiwało i przesuwało się, rozcinając trzciny. Wronie skrzydła nagle rozpostarły się szeroko. Kaja skoczyła w bok, jak węgorz z wody. „Kra! Idą!” Dudnienie uderzyło teraz wyraźniej, metalicznie, z krótkimi przerwami, jakby ktoś zwijał łańcuch i rozciągał go z powrotem. Z krzaków, od strony młyna, dobiegł ich także zgrzyt i głos – nie słowa, raczej krótkie okrzyki, które słyszy się przy ciężkiej pracy. Gdzieś stuknął młotek o metal. Pomiędzy trzcinami widać było pomarańczowe pasy na kurtkach i końcówkę czegoś połyskującego – pręt? łom? „Haniu…” Olek chwycił ją za rękaw. „Oni… oni to robią teraz. Tu. Zaraz.” Boryk nie odwracał wzroku od rzeki. Jego wąsy drżały, jakby wyczuwały prąd, którego nikt jeszcze nie widział. „Nie zwlekajcie,” mruknął, lecz to słowo było skierowane nie wiadomo do kogo – do dzieci, do lisów, do dębu, do samej rzeki. W tym samym momencie ziemia pod stopami zadrżała, cichutko, jakby ktoś położył dłonie na bębnie. Z górnego zakola dosięgł ich jeszcze inny dźwięk – przeciągły świst, nagły i zimny, od którego nawet sroka zamilkła na skrajnej gałęzi. Hania odruchowo cofnęła się o krok i nadepnęła na coś miękkiego. Spojrzała w dół – to była skrawek zielonego sznura z sitowia, zawiązany w supeł, identyczny jak przy znaku nad brzegiem. Zanim zdążyła podnieść głowę, ktoś od strony ścieżki kaszlnął, bardzo ludzko, bardzo blisko. Cień padł na piasek u jej stóp. Latarka przecięła półmrok pod dębem, zatrzymała się na Boryku, przesunęła na Kaję, błysnęła po oczach lisa i zawisła na twarzy Hani. „Co wy tu robicie?” rozległ się twardy szept, a w tej samej chwili za plecami przemknął cień z żółtymi oczami, którego Hania wcale się nie spodziewała – i coś ciężkiego zaszurało w trzcinach dokładnie po drugiej stronie rzeki.


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 19
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.