Nocne Echo

Była dokładnie 3:17 nad ranem, gdy Anna Orlińska po raz pierwszy usłyszała ten dźwięk — niski, przeciągły ton przypominający wołanie zatopione gdzieś pod warstwą mgły i morza. Otworzyła oczy w swoim mieszkaniu na poddaszu starej kamienicy przy ulicy Węglowej w Gdyni. Deszcz stukał o szybę, a światło latarni rozlewało się po suficie złotymi smugami.
Przez ostatnie miesiące jej życie było dziwnie stabilne — jakby po kilku burzliwych latach w końcu znalazła bezpieczną przystań. Pracowała jako tłumaczka dla muzeum morskiego, tłukła godziny nad skanami starych logów i dzienników kapitańskich. Nudna, uporządkowana robota. A jednak od kilku dni czuła coś… niepokojącego. Jakby port sam w sobie czegoś szukał. Albo kogoś.
Dźwięk powtórzył się jeszcze dwa razy. Przypominał klakson, ale był zbyt głęboki, zbyt… żywy. Jakby pochodził nie z tej epoki.
Wstała, ubrała się, zsunęła z wieszaka stary prochowiec należący niegdyś do jej ojca — inspektora policji, który zaginął 25 lat temu w dziwnych okolicznościach.
Na nabrzeżu czekał na nią mężczyzna w ciemnym płaszczu. Nie znała go, a mimo to wiedziała, że pojawił się nieprzypadkowo.
— Anna Orlińska? — zapytał. — Wiem, gdzie jest dziennik twojego ojca. Ale zanim go dostaniesz, musisz mi pomóc odnaleźć coś, co nie powinno istnieć…
Spojrzała na niego podejrzliwie, ale ciekawość zwyciężyła. Ruszyli razem w stronę jednego z pustych doków. Gdy mijali opustoszałe hale i przerdzewiałe kontenery, mężczyzna mówił coraz szybciej. O statku, który nie istniał na żadnych rejestrach, a mimo to wracał do portu co kilka lat. O załodze, której nazwisk nie znajdziesz w żadnym archiwum. I o znaku — starym symbolu, który Anna widziała wcześniej w jednym z dzienników swojego ojca.
— To nie jest zwykły dziennik — powiedział, zatrzymując się przy zamkniętym hangarze. — To klucz.
Wnętrze hangaru zalane było mdłym światłem. Na środku stała skrzynia, a w niej — dziwne urządzenie przypominające kompas. Ale jego igła nie wskazywała północy. Wskazywała w stronę morza. I drgała.
— Twój ojciec go skonstruował. Wierzył, że czas i przestrzeń w tym porcie są… rozszczelnione. Że można przez nie przejść.
Anna spojrzała na igłę, potem na mężczyznę. — A jeśli to prawda?
— Wtedy musimy się spieszyć. Bo „Erebus” nie przypływa sam. On otwiera drzwi. A za nim coś nadchodzi.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, dźwięk — ten sam głęboki, przeciągły — rozbrzmiał ponownie. Tym razem bliżej.
Mężczyzna podał jej dziennik. Był ciężki, jakby nasiąknięty wspomnieniami.
— On zostawił wskazówki. Ale tylko ty możesz je odczytać. Musimy iść na pokład, zanim zniknie.
Anna skinęła głową. Wiedziała już, że tej nocy nie ma odwrotu.
Autor zakończenia: