Nocny szyfr nad Błotną Łąką

Za szkołą w Lipinach, tam gdzie asfalt nagle przechodzi w piaszczystą drogę, leży Błotna Łąka. Wieczorami słychać tu rechot żab, trzepot skrzydeł, a powietrze pachnie miętą, mułem i dymem z dalekich ognisk. Przez środek łąki przerzuca się krzywy, drewniany mostek — tak stary, że co lato ktoś smaruje go dziegciem, a i tak każda deska potrafi zawyć, kiedy po niej przejdziesz. Pod mostkiem płynie leniwa struga, czarna jak herbata z miodem, i ginie w trzcinach, gdzie czapla siwa stoi nieruchoma jak patyk wbity w ziemię.
Nela miała jedenaście lat, grzywkę, która nigdy nie słuchała spinek, i zeszyt w kratkę, w którym zapisywała rzeczy, które „wyglądały na zaszyfrowane”. Nie były to słowa, tylko rytmy, układy, powtórzenia. Tego lata widziała już, jak kawki siadają na drutach w dwóch równych rzędach i zostawiają przerwę dokładnie nad latarnią. Zauważyła, że dzięcioł z sosny przy boisku wystukuje zawsze ten sam układ: trzy szybkie, przerwa, jeden, przerwa, znowu trzy — tak, że aż ręka sama liczy: 3–1–3. Mrówki na ścieżce nagle zmieniły ślad i ułożyły się w okrąg wokół najmniejszych jagód. A bóbr, którego czasem widywała o świcie, znosił pod mostek korę z wierzb i obierał ją tak, że plamy bieli układały się w spiralę.
„To nie może być przypadek” — napisała w zeszycie i obok narysowała krzywą linię strugi, mostek i kropki tam, gdzie stają ptaki. Zeszyt pachniał mokrą trawą i gumką do ścierania. Pies Neli, Frytka, uwielbiał ten zapach. Był rudy, kudłaty i miał jedno ucho postawione, a drugie — zupełnie na opak. Kiedy Nela siadała przy oknie, Frytka kłał się tak, by łapami dotykać zeszytu, jakby pilnował, by żaden podmuch go nie zamknął.
W poniedziałek sroka z błyszczącym piórkiem w ogonie przysiadła na poręczy mostka i upuściła coś tuż przed palce Neli. Był to mały, stary guzik, cały w zadrapaniach, za to tak srebrny, jakby ktoś go dopiero co wypolerował trawą. Sroka przechyliła głowę, zapiszczała, a potem odfrunęła, jakby nic się nie stało. Nela wsunęła guzik do kieszeni i poczuła, jak w środku robi jej się gorąco — tak jak wtedy, kiedy twoje przypuszczenia zaczynają mieć kształt.
Po południu, kiedy słońce zawisło nisko nad topolami i wszystkie cienie zrobiły się długie jak języki, Nela wróciła na łąkę. Frytka szedł obok, skubiąc trawę jak koza. W kieszeni guzika dotykała co jakiś czas, żeby upewnić się, że nie był snem. Usiadła za olszą, której korzenie wyglądały jak splecione palce, i cicho nastawiła uszu. Zanim zaczęła cokolwiek słyszeć, zauważyła ruch.
Najpierw zjawiła się czapla. Nie usiadła, nie polowała — stanęła w wodzie o dwa kroki od mostka, patrząc pod deski tak uważnie, że Nela też musiała się nachylić. Z trzcin wysunął się lis, przebiegł cicho, chwytając powietrze nosem, i usiadł pod wierzbą. Z krzaków po prawej wygramolił się borsuk, ciężki jak worek mąki, i usiadł naprzeciw lisa, na wprost czapli. Nad drutami przeleciało stado kawek, ale zamiast porozdzielać się po okolicy, wszystkie usiadły na jednym kablu, zostawiając równą przerwę dokładnie nad… mostkiem. Z trzcin zaszumiało i wyślizgnął się zaskroniec, zielony, z dwiema żółtymi plamami przy głowie, i ułożył się na kamieniu jak wstążka. Gdzieś dalej zadudniły żurawie, a ich głosy obleciały łąkę jak echo.
Nela wstrzymała oddech. Nigdy jeszcze nie widziała zwierząt tak blisko siebie. Nie wyglądały na zdenerwowane. Były skupione. Włosy na karku Frytki zjeżyły się, ale nie szczekał — poruszył tylko pyskiem, jakby i on liczył jakiś rytm.
Z sosny przy boisku dobiegł znany stuk. Tok-tok-tok. Pauza. Tok. Pauza. Tok-tok-tok. Dzięcioł odpowiedział jak zawsze, ale coś było inaczej. Zamiast rozejść się po okolicy, dźwięk potoczył się po wodzie i jakby zatrzymał tuż pod mostkiem. W tej samej chwili bóbr uderzył ogonem o taflę — jeden jedyny raz, bardzo głośno, tak że fala przetoczyła się przez trzcinę, szeleszcząc. Kawki umilkły. Żaby przestały rechotać. Nela poczuła, że wszystko na łące czeka — nawet wiatr.
Ojciec Neli mówił, że pod mostkiem słychać czasem buczenie, „bo tak hula woda, jak w butelce”. Dziadek Staszek zawsze się wtedy śmiał i odpowiadał, że to „mostek gada do tych, co chcą słuchać”. Teraz Nela pomyślała, że może jedno i drugie jest prawdą. Buczenie rzeczywiście niosło się spod desek, ciche, głębokie, ale nie było w nim byle czego. Były przerwy. Były powtórzenia. Gdy się wsłuchać, mogło to brzmieć jak… zaproszenie.
Nela wysunęła się spod olszy i podeszła kilka kroków bliżej. Deski pociemniały od wilgoci. Na jednej z nich, tuż przy zardzewiałym gwoździu, ktoś — albo coś — wyrył rządek krótkich nacięć. Trzy krótkie kreseczki, dłuższa przerwa, jedna kreseczka. Potem znów przerwa i trzy. Nela przełknęła ślinę i wcisnęła w palce guzik od sroki. Pasował do wgłębienia między nacięciami jak klucz do zamka.
— Frytka, patrz — szepnęła, choć pies i tak patrzył, z czułymi zmarszczkami nad nosem.
Mokra deska była chłodna jak poranna trawa. Nela położyła na niej guzik. Chciała tylko sprawdzić, czy nacięcia, które widzi, nie są po prostu pęknięciami w drewnie. Kiedy poruszyła guzikiem, deska drgnęła. Nie tak jak zwykle, gdy skrzypi. Drgnęła pod spodem, jakby coś wypuściło powietrze, a woda cicho westchnęła. Czapla poruszyła palcami jak ktoś, kto stoi na palcach i liczy. Dzięcioł zrobił przerwę dłuższą niż wcześniej.
Z ciemnej wody pod mostkiem wychynęło coś bladego. Najpierw Nela pomyślała, że to tylko lustro wody odbija jakąś gwiazdkę, ale niebo wciąż było jasne. Blask był spod spodu. Zielonkawy, ruchliwy, jak setki świetlików zamkniętych w słoiku. Światło poruszało się w rytm buczenia — trzy drgania, pauza, jedno, pauza, trzy. Frytka stęknął cichutko i przywarł bokiem do nogi Neli.
Po poręczy, nad którą sroka zostawiła rano guzik, biegły drobne, świeże zadrapania. Zupełnie jakby czyjeś zęby — ostre, ale nieduże — spróbowały ją odrobinę nadgryźć. Nela wsunęła palce pod krawędź deski i poczuła, że między nią a kolejną jest wąska szpara. Coś tam tkwiło. Coś miękkiego, gładkiego. Wyglądało jak spleciona trzcina albo sznur z sitowia, tak równy, że trudno było uwierzyć, że nie zrobiły go czyjeś ręce.
— Na trzy — wyszeptała bardziej do siebie niż do psa, przypominając rytm z sosny. — Raz…
Dzięcioł stuknął raz, głośno jak nigdy. Bóbr nie uderzył, ale woda pod mostkiem znów cicho zawyła. Z trzcin dobiegło sapanie borsuka. Lis przymknął oczy, jakby się niecierpliwił.
— Dwa…
Gdy powiedziała „dwa”, kawki na drucie równocześnie uniosły ogony i przesunęły się o jedno skrzydło w lewo, zostawiając przerwę dokładnie nad samym środkiem mostka. Czapla pochyliła głowę tak nisko, że jej dziób prawie musnął powierzchnię. Światło pod deskami zadrżało, a zielonkawy blask rozlał się szerzej, jakby ktoś pod wodą rozwinął zwój.
— Trzy.
Nela nacisnęła. Deska ustąpiła na grubość monety. Szpara poszerzyła się. Sznur z sitowia wysunął się odrobinę i dotknął czubka jej trampka, zostawiając na materiale mokrą kreskę. Frytka wydał z siebie pisk, który brzmiał jak pytanie. Z ciemności, głęboko spod mostka, dobiegło bulgotliwe, miękkie „plum”, i przez sekundę Nela była pewna, że czuje na palcach ruch — delikatny, zdecydowany, jakby ktoś po drugiej stronie ciągnął ten sam sznur.
W tej samej chwili dzięcioł stuknął cztery razy szybko pod rząd — pierwszy raz odkąd Nela go obserwowała — a cały mostek zaskrzypiał nisko, przeciągle, jak stary wóz na kamieniach. Woda pod deskami spuchła od nagłego prądu, trzciną szarpnęło, a lis wstał i napiął się jak struna. Sznur z sitowia szarpnął, wyskoczył z szpary i znów dotknął buta Neli, tym razem oplatając go lekko, jak zapraszająca dłoń.
Nela spojrzała na Frytkę. Pies drżał, ale nie cofał łapy. Z dołu dobiegł jeszcze jeden, głębszy dźwięk, jakby ktoś pod wodą nabrał powietrza i zaraz miał coś powiedzieć. Deska pod palcami Neli ugięła się o włos bardziej, a zielonkawy blask zajaśniał nagle tak mocno, że odbił się w oczach czapli jak małe, jasne punkty.
— Jeśli teraz pociągnę… — wyszeptała Nela, czując, jak śliska lina z trzciny zaciska się odrobinę wokół jej buta, a wszystkie spojrzenia na łące — ptasie, psie, lisie, nawet te błyszczące, żółte zaskrońca — skupiają się dokładnie na jej dłoniach.
Wtedy coś ciężkiego poruszyło się pod deskami, przeciągając pod mostkiem cień tak szeroki, że zapadła cisza, jakiej Nela jeszcze tu nie słyszała. Światło zamigotało, rytm przyspieszył, a sznur z sitowia drgnął po raz trzeci, mocniej, jak prośba, jak sygnał, jak odliczanie tuż przed…
Autor zakończenia: