Czy wiesz, że?

Peron Zero


Peron Zero
Deszcz bębnił o blaszany dach starego dworca w Łubinowie, jakby ktoś ćwiczył gamy na setce niewidzialnych bębenków. W środku pachniało mokrymi płaszczami, kurzem i herbatą z imbirem, którą Pani Ewelina parzyła w maleńkim zapleczu biblioteki. Biblioteka mieściła się w dawnej poczekalni. Regały z książkami stały tam, gdzie kiedyś ustawiano walizki, na ścianie wciąż wisiała wyblakła mapa kolejowych połączeń, a nad wszystkim górował wielki, mleczny zegar — okrągła tarcza z czarnymi cyframi, pęknięta tak, jakby czas kiedyś zachichotał i uderzył w nią palcem. Nadia, jedenaście lat, miała w plecaku szkicownik i gumkę w kształcie chmury. Jej młodszy brat Oskar, dziewięcioletni posiadacz latarki przypiętej do piórnika sznurkiem, trzymał kocie smakołyki w kieszeni bluzy. Biblioteczny kot, pręgowany Kalafior, chodził za nimi krok w krok, jak przewodnik po miejscu, którego nikt jeszcze nie opisał w żadnym przewodniku. — Tylko ostrożnie z zegarem — mruknął Pan Bryg, dozorca dworca, który akurat wieszał nowy plakat o warsztatach szachowych. — Mechanizm jest stary, a szkło kruche. Nie dotykać, nie wspinać się, nie... nawet o nim nie myśleć. — Jasne — powiedziała Nadia, choć akurat zegar był rzeczą, o której trudno było nie myśleć. Brzęczał w ciszy jak wielka, ciepła pszczoła. Przy ladzie Nadia przyjmowała zwroty książek. Kiedy otworzyła stary Atlas Świata z zieloną okładką, coś cienkiego i metalowego wysunęło się spomiędzy stron i stuknęło o blat. Była to wąska szkatułka z wypolerowanej blachy, wielkości piórnika, na wieczku wyryto mały rysunek — igłę kompasu i wskazówkę zegara, które krzyżowały się jak skrzyżowane miecze. — Patrz! — Oskar pochylił się tak, że latarka wydała cichy klik. Szkatułka nie miała zamka, tylko drobny zaczep. Gdy Nadia podważyła go paznokciem, wieczko odskoczyło. W środku, na miękkim filcu, leżał smukły, chłodny klucz. Był dziwny — nie zębaty jak zwykły klucz, tylko kształtem przypominał minutową wskazówkę, z prześwitem w środku przypominającym kroplę. Pod kluczem tkwił fioletowy bilecik, wydrukowany jak na starym paragonie: „Nie spóźnijcie się”. Nic więcej. Żadnego nazwiska, żadnego nadawcy. — To jakaś sztuczka biblioteczna? — zapytał Oskar szeptem. — Albo zagadkowy prezent — odszepnęła Nadia, czując, jak w brzuchu zakręciło się jej z podniecenia. — Ale czemu był schowany w atlasie? W tej samej chwili Kalafior nastawił uszy, zrobił figlarne „mrrau” i zeskoczył z lady. Zamachał ogonem jak chorągiewką prowadzącego wycieczkę i pobiegł w stronę „Poczekalni II klasy”, gdzie stały niższe regały z książkami dla dzieci. — Kalafior! — zawołał Oskar i ruszył za kotem. Nadia wsunęła klucz i bilecik do kieszonki w plecaku — odruchowo, jakby ich miejsce było właśnie tam — i poszła za bratem. W „Poczekalni II klasy” światło było cieplejsze, a na ścianie wisiał rozkład jazdy sprzed wielu lat. Z niektórych nazw stacji starł się atrament: Kaczmarkowo, Płoskowice, Długonurek... Kalafior zatrzymał się pod zegarem, spojrzał na dzieci i wsunął się pod niski, drewniany parapet. Nadia klęknęła. Za kaloryferem, tuż przy ścianie, widniała wąska szczelina między lamperią a deską, jakby ktoś kiedyś źle przybił listwę. — Tu wszedł — szepnął Oskar. — Za wąskie dla nas. Nadia przejechała dłonią po desce. Poczuła pod palcami duże, stare śruby, spłaszczone jak guziki. Spróbowała. Drgnęły. Oskar ze śmiertelną powagą wyciągnął z kieszeni scyzoryk (ten bez ostrza, z wysuwanym śrubokrętem do modelików), wsunął końcówkę w szczelinę i podważył. Deska dała się przesunąć o centymetr, potem o dwa. Z trzaskiem uniosła się cały pas lamperii, odsłaniając krótkie, stalowe schodki opadające w głąb muru. — Wow — powiedział tylko Oskar. Kalafior zniknął już w ciemności, słychać było jego miękkie kroki i jedno zdecydowane „miau!” gdzieś wyżej, jakby zawołał: „No chodźcie!” — Pani Ewelino? — Nadia wychyliła głowę. Z zaplecza dobiegł ich gwar czajnika i głos bibliotekarki, która rozmawiała przez telefon. — Zaraz wracamy! — krzyknęła, ale chyba nikt nie usłyszał przez deszcz i stuk naczyń. Schodki pachniały olejem do maszyn i kurzem, który pamiętał jeszcze skórzane walizki i haftowane czapki z daszkiem. Były wąskie, ale mieściły dwoje dzieci i latarkę Oskara, która teraz oświetlała wąski tunelik. Na końcu znajdowały się metalowe drzwi bez klamki, tylko z okrągłym otworem wielkości dłoni. — To wygląda jak... — Oskar uniósł latarkę. — Jak dostęp do mechanizmu zegara — dokończyła Nadia, bo tata kiedyś pokazywał jej w książce rysunek takiego mechanizmu. — Może dlatego Pan Bryg zabraniał. Wsunęła dłoń w otwór i wyczuła chłodny pierścień, który dało się przekręcić. Metal zaskrzypiał. Drzwi się uchyliły. Za nimi była wąska, okrągła izba. Po ścianach biegły mosiężne pręty, cienkie łańcuszki i koła zębate wielkości talerzy. Nad głową, jak ogromne, mleczne oko, unosiła się od spodniej strony tarcza zegara. Czas stanął tutaj w jednym miejscu, w kropce, w której wszystko stykało się ze wszystkim. Gdzieś po lewej, przy żelaznym wsporniku, błyszczało gniazdo o kształcie kropli. Nadia poczuła, że tętno przyspiesza jej o pół obrotu. Wyjęła z plecaka smukły klucz. Pasował do gniazda tak dobrze, jakby obie rzeczy powstały w tym samym zdaniu. — Jeśli to alarm, będziemy udawać, że nic nie dotykaliśmy — powiedziała, choć palce jej nie drżały, tylko oczy. — Jak? — Oskar zmarszczył brwi. — Stoimy w środku zegara. — Właśnie — Nadia wzięła oddech i wsunęła klucz. Najpierw nic się nie stało. Potem klucz nagle zadrżał jak struna. Po mechanizmie przebiegł cichy trzask, koła zębate poruszyły się o ząbek, a wskazówka sekundowa na tarczy ponad nimi... zatrzymała się. Deszcz za ścianą ucichł, jakby ktoś ściszył świat. Oskar i Nadia spojrzeli na siebie. W tej ciszy każde westchnienie brzmiało jak odwaga. — Chyba zepsuliśmy czas — wyszeptał Oskar. — Albo go ustawiamy — odpowiedziała Nadia, bo nagle wsłyszała coś nowego: miękki szum, jak odwrócona fala. Wskazówka sekundowa ruszyła, ale nie do przodu. Obróciła się powoli wstecz. Z mlecznego szkła sączyło się perłowe światło. I zapach. Nie biblioteczny, nie dworcowy. Pachniało igliwiem i dymem ogniska, które ktoś rozpalił bardzo, bardzo daleko. Z trzewi mechanizmu wysunął się wąski pasek papieru — cichutko, jak paragon w sklepie. Nadia chwyciła go zanim opadł na podłogę. Na papierze migotały fioletowe litery: „Peron Zero — Kraina Międzysekund. 2 pasażerów: Nadia, Oskar. Odjazd: teraz.” — On zna nasze imiona — powiedział Oskar z zachwytem i odrobiną zmartwienia naraz. — To jest bilet — stwierdziła Nadia. Serce zaczęło jej bić nie „bum-bum”, tylko „tik-tak”, tak wyraźnie, że poczuła, jakby nosiła w klatce piersiowej malutki zegar. Pod ich stopami coś błysnęło. Popękana mozaika na posadzce — krąg z ciemnych i jasnych kafelków — rozjaśniła się, jakby ktoś zapalił w niej ukryte światło. Linie mozaiki zaczęły się poruszać, układać w spiralę. Powietrze nad kręgiem zgęstniało, falując jak powietrze nad rozgrzanym asfaltem, tylko że zamiast ciepła czuło się lekki, wciągający chłód. — To wygląda jak... — Oskar pochylił się i trącił falującą powierzchnię gumką w kształcie chmury. Gumka zniknęła bez plusku i po chwili wyskoczyła z powrotem, pachnąc lasem. — Jak lustro, które odpowiada — mruknęła Nadia. — I nie odbija, tylko zaprasza. Kalafior zeskoczył z belki, na której dotąd siedział, i zanim któreś z dzieci zdążyło krzyknąć „nie!”, zrobił to, co robią koty, gdy widzą coś, co według nich powinno należeć do nich. Z gracją wskoczył w sam środek falującego kręgu. Światło otuliło go jak koc. Mignęły pręgowane łapy, mrugające oczy i... zniknął. — Kalafior! — Oskar rzucił się do przodu, ale Nadia złapała go za kaptur. Z góry, z okrągłej tarczy zegara, zadźwięczało coś, co mogło być dzwonkiem. W przestrzeni rozległ się miękki, a jednak wyraźny głos, jak z megafonu na peronie, tylko że bardziej przyjazny: — Uwaga, podróżni na Peronie Zero. Pociąg do Krainy Międzysekund odjedzie za... jedną chwilę. Zakręciło im się w głowie od słowa „chwila”, bo dzięki niemu wszystko wokół stało się dziwnie ostre: widać było każdą rysę na mosiężnych kołach, pyłek wirujący w powietrzu, połysk fioletowego biletu. Ten bilet poruszył się nagle sam, jakby chwyciła go niewidzialna ręka. Zrobił w powietrzu pętelkę i trzepotem motyla wsunął się Oskarowi do dłoni. — Ekhm. — Głos pojawił się już nie nad nimi, tylko przed. Falujące powietrze w kręgu rozszczepiło się niczym kurtyna. Za światłem były tory — cienkie, srebrne, biegnące nie po ziemi, tylko zawieszone w przestrzeni nad czarnym jeziorem. Na torach, nie dotykając niczego, stał wagon oświetlony miękkimi lampami, a przy jego drzwiach majaczyła sylwetka w granatowym płaszczu i czapce z rondem. — Proszę przygotować bilety. Nadia ściśnięła mocniej dłoń Oskara. Słyszała już głosy rzeczy, których nikt inny nie słyszał, ale ten głos przebijał się przez same kości. Czuła też to samo co przed ważną decyzją na lekcji plastyki: puste miejsce pod żebrami, w które za moment trafi pierwsza kreska. — To tylko parę kroków — powiedziała cicho, choć nawet ona nie wiedziała, czy mówi o odległości, czy o tym, co mogło się wydarzyć, kiedy te kroki zrobią. Z kręgu powiało cieplejszym powietrzem, które pachniało pieczonymi jabłkami i smołą, jak na prawdziwym peronie. W głębi wagonu zamigotały rzędy miękkich siedzisk, ktoś przeszedł korytarzem i zniknął za załomem, a gdzieś daleko przeciągnął gwizdek — ten sam, którego echo czasem błąkało się po miasteczku, mimo że od lat nie jeżdżą tu pociągi. — Nadia... — Oskar uniósł papier. Na bilecie błysnęły ich imiona, jakby ktoś właśnie teraz je wypowiadał. — Chyba... czekają właśnie na nas. Zegar nad nimi uderzył jeden raz — cichutko, ale tak, że poczuli to w kolanach. Światło w kręgu zgęstniało. Przez ułamek sekundy Nadia zobaczyła coś jeszcze: daleko za wagonem, w białym blasku, poruszył się cień Kalafiora. Przeskoczył na stopień i zniknął jak ktoś, kto właśnie wsiadł do swojego właściwego pociągu. — Wsiadamy? — zapytał Oskar, a jego głos był jak sznur, który łączy ich dwoje z czymś nieznanym. Postawili stopy na krawędzi kręgu. Powietrze poruszyło im włosy. Z głębi rozległ się znów głos w czapce: — Ostatnie wezwanie dla Nadii i Oskara. Peron Zero zamyka przejście za... Coś stuknęło w taflę światła od środka, jakby ktoś zapukał do szyby. Drzwi wagonu rozsunęły się bezszelestnie, a na stopniu pojawiła się ręka w białej rękawiczce, wyciągnięta w ich stronę.


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 9
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.