Pracownia 13B

W poniedziałek rano w Szkole Podstawowej nr 27 pachniało świeżą farbą, wilgotnymi kurtkami i kredą, choć tablice już dawno były białe i suchościeralne. Na głównych schodach ktoś namalował ogromny układ słoneczny, a nad wejściem do starego skrzydła zawisł nowy zegar, który uparcie stał na 12:07, choć dyrektor przysięgał, że naprawiono go w piątek.
Lena przystanęła pod zegarem, wciskając do plecaka pudełko z kanapkami. Obok niej kręcił się Franek, dłubiąc przy bransoletce swojego zegarka, który świecił na niebiesko, a Nela przesuwała palcem po liście ogłoszeń. Na samej górze przyczepiono nowy plan lekcji, drukowany, z grubymi czarnymi literami.
— To chyba żart — stwierdziła Nela, mrużąc oczy. — Zobaczcie: poniedziałek, trzynaście dziesięć. „Pracownia 13B”. Czegoś takiego nie ma.
Lena nachyliła się bliżej. Rzędy liter zaszeleściły w ciszy porannego gwaru: historia, matematyka, polski… a potem to: „Pracownia 13B — zajęcia specjalne”.
— Sprawdź na telefonie — mruknął Franek, stukając opaskę. — Może ktoś to dopisał przypadkiem.
Plan w dzienniku elektronicznym też miał „Pracownię 13B”. Niezmiennie. Uporczywie.
— A może to nowa sala w nowym skrzydle? — podsunęła Lena i zerknęła w stronę jasnego korytarza z nowymi drzwiami, które jeszcze pachniały lakierem. — Tylko czemu trzynaście? Przecież u nas numeracja kończy się na dwunastce.
Nela wzruszyła ramionami, ale jej oczy zrobiły się uważne jak zawsze, gdy coś nie pasowało do zebranych przez nią faktów.
Na pierwszej lekcji pani Róża, ich wychowawczyni, rozdała im poprawione plany i powiedziała, że wszystko idzie dziś jak w zegarku. Lena podniosła rękę.
— Proszę pani, a gdzie jest Pracownia 13B?
Pani Róża zamrugała.
— Gdzie jest co?
— Na planie. Mamy tam zajęcia o trzynastej dziesięć. — Nela wysunęła kartkę na brzeg ławki.
— To musi być błąd drukarni — uśmiechnęła się nauczycielka. — Nie ma takiej sali. Pewnie chodzi o pracownię fizyczną. Zapytam w sekretariacie.
Zanim zdążyli zapisać temat, w korytarzu odezwał się dzwonek. Nowy, z melodyjką, którą opracowała rada rodziców — motyw z jakiejś piosenki, który miał wszystkim poprawiać humor. Ale zamiast zwyczajowej sekwencji pojawił się pojedynczy, długi ton, metaliczny i chłodny. Potem cisza. Klasa wpatrzyła się w drzwi. Pani Róża zmarszczyła brwi.
— Pewnie próbują coś w starym skrzydle — mruknęła. — Uwaga, pracujemy dalej.
Na przerwie Lena, Franek i Nela ruszyli w stronę biblioteki. W starym skrzydle, gdzie podłoga skrzypiała i gdzie nawet wiszące rośliny wyglądały jakby pamiętały zeszły wiek, wszystko było spokojne. Spokojne aż za bardzo. Dzwonek nad drzwiami biblioteki zakołysał się lekko, chociaż nikt ich nie otwierał.
— Dzień dobry — powiedziała Lena, zaglądając do środka. — Czy… — urwała, bo na biurku pani Ewy leżała rozłożona stara mapa szkoły. Płatek szkła w gablocie odbijał poranne światło.
— Ach, wy myszki — uśmiechnęła się pani Ewa. — Szukacie czegoś konkretnego?
— Sali 13B — wypalił Franek. — Na planie mamy taką pracownię.
Pani Ewa zmieniła wyraz twarzy i sięgnęła po okulary.
— Trzynaście… B? — powtórzyła powoli, jakby smakowała litery. Spojrzała na mapę, przesunęła po niej palcem, zatrzymała się na przytartej legendzie. — Hm. W mojej wersji kończy się na dwunastce. Zresztą dolne korytarze są teraz zamknięte, remontują.
— Dolne? — powtórzyła Nela. — Znaczy piwnice?
— Podziemia — poprawiła pani Ewa tonem, jakby chciała, żeby brzmiało to mniej strasznie. — Stare pracownie akustyczne, magazyn instrumentów, kiedyś była tam sala prób chóru. Dawno nikt tam nie był. — Uśmiechnęła się krzepiąco. — Lepiej idźcie na świetlicę przed kolejną lekcją.
Lena już miała kiwnąć głową, gdy kątem oka dostrzegła coś na marginesie mapy. Cienka kreska ołówka, jakby narysowana ręką dziecka, wiodła od biblioteki do… niczego. Do białej plamy pod schodami. Ktoś napisał tam drobnymi literami: „0”. A obok, bladym tuszem, ledwo widoczny dopisek: „13B”.
— Czy możemy… hm… zrobić zdjęcie mapy? — spytała. — Do projektu.
— Do jakiego?
— Do… do geografii — wtrącił szybko Franek, aż przechyliły mu się okulary.
Pani Ewa popatrzyła na ich twarze, potrafiła czytać z nich jak z okładek książek. Westchnęła, ale skinęła głową.
Kiedy wyszli z biblioteki, korytarz wydawał się dłuższy niż zwykle. Na suficie zwisała żarówka w kształcie kropli, która raz na jakiś czas mrugała, jakby czuwała, ale też czasem przysypiała. Zegar nad schodami wciąż uparcie stał na 12:07, choć zanim, zgodnie z planem, miała być pierwsza przerwa.
— Jeśli to żart, to ktoś się nieźle postarał — powiedział Franek. Jego opaska zawibrowała. — Ej, patrzcie. Złapała nową sieć. „SP27-13B”. Hasło ukryte.
— Sieć Wi-Fi z numerem sali, której nie ma? — Nela uniosła brew.
— Albo jest tam, gdzie jej nie szukają — odparła Lena i spojrzała w stronę schodów do piwnicy. Łańcuch na poręczy był przewiązany żółtą taśmą z czarnymi literami „Remont”. Ale między szczebelkami majaczył cień wąskiego korytarza i szarych drzwi.
Wrócili do klasy, ale głowy mieli gdzie indziej. Na historii Lena zamiast dat zapisała sobie w zeszycie trzy rzeczy: „0 = pod schodami, 13B = podziemia, 12:07 = zegar”. Franek próbował włamać się do sieci, ale opaska uparcie wyświetlała: „Dostęp ograniczony. Uwierzytelnienie: dźwięk”. Nela, która miała cudowną pamięć, przypomniała sobie nagle, że w gabinecie dyrektora, na zdjęciu sprzed lat, stał w rogu wielki mosiężny dzwon z wytartym napisem. Nie pamiętała jakim, tylko że litera B wyglądała jak odwrócone trzy.
O trzynastej dziesięć, kiedy dzwonek powinien zagrać wesołą melodię, cała szkoła zamarła. Zamiast niej, gdzieś głęboko, jak spod ziemi, popłynęło pięć cichych, czystych tonów. Jak gdyby ktoś grał na kryształowych kieliszkach. Franek spojrzał na opaskę: „Uwierzytelnienie przyjęte. Dostęp: SP27-13B”.
— Idziemy — syknęła Lena.
— Przecież jest lekcja — przypomniała Nela, ale nie brzmiała przekonująco. Pani Róża też wyglądała na kogoś, komu miękną kolana. W holu zbierała się grupka nauczycieli, dyrektor mówił do krótkofalówki, a woźny, pan Henio, ocierał ręce w fartuch i powtarzał: „To tylko próba, tylko próba”.
Kiedy wszyscy patrzyli w stronę sekretariatu, troje piątoklasistów przemknęło obok gabloty ze starymi medalami i zeszło pół piętra w dół, aż do miejsca, gdzie taśma „Remont” zwisała smętnie między balustradami. Lena najpierw wsunęła pod nią głowę, potem rękę, aż w końcu przecisnęła cały plecak. Franek podał jej swój skórzany notatnik z naklejką w kształcie pioruna, Nela ścisnęła pod pachą plan biblioteki.
Na dole było chłodniej. Światło z góry zamieniało się w smugi kurzu, korytarz pachniał wilgocią i starym mydłem. Ściany miały kolor kremowego lodu, a podłoga z matowych płytek odbijała ich sylwetki jak w rozbitym lustrze.
— Czujecie? — szepnął Franek. — Słyszycie ten… dźwięk?
Gdzieś przed nimi coś delikatnie brzęczało, jakby od oddechu zaczynała się kołysać cienka struna. Lena wyciągnęła dłoń i dotknęła ściany. Była chłodna. Po lewej stronie ciągnęły się drzwi z numerami: 01, 02, 03… 10… 12. Przy ostatnich numer zniknął. Ktoś zamalował go farbą. Ale z bliska, pod farbą, widać było, że kiedyś były tam dwie cyfry i litera. Jakby ktoś pospiesznie chciał coś schować.
— Spróbuj latarki — poprosiła Nela.
Franek kliknął opaską. Promień światła przeciął kurz i zatrzymał się na zarysach liter. Lena odetchnęła.
— Trzynaście… B — przeczytała szeptem.
Drzwi bez klamki, ciężkie, metalowe, miały małe okienko zasłonięte od środka czymś w rodzaju matowej szyby, jak innej epoki. Pod nimi przykręcono tabliczkę, dawno zakurzoną. Otarli ją rękawem. Napis był prosty, wyryty jak w kamieniu: „PRACOWNIA AKUSTYCZNA 13B”. Ktoś na rogu dokleił starą kartkę: „Wejść może tylko klasa 5c”.
— Przecież my jesteśmy 5c — wyszeptała Nela.
Zanim zdążyli to przetrawić, w opasce Franka mignął komunikat: „Lekcja rozpoczyna się teraz”. I wtedy za drzwiami coś stuknęło cicho, jak metal o metal. Z zamka popłynęło krótkie brzęczenie, zbyt precyzyjne, by było przypadkowe. Jakby ktoś z drugiej strony wpisywał kod.
— Może to dyrektor? Albo pan Henio? — spytał Franek, ale jego głos zabrzmiał w pustym korytarzu zbyt głośno.
Lena poczuła, jak w brzuchu robi się jej pusto i jednocześnie lekko, jak tuż przed startem na zawodach. Pochyliła się do okienka i przyłożyła oko do matowego szkła. Nie zobaczyła nic, tylko rozlaną plamę światła i… coś, co się poruszyło, jak cień koła. Nela położyła ucho na drzwiach. Przez chwilę nie dochodziło do nich nic. A potem — jedno uderzenie, drugie, trzecie, czwarty ton rozciągnięty jak gumka, piąty krótki jak pstryk.
Franek wziął głębszy oddech.
— Jeśli to zajęcia specjalne, to pewnie trzeba… — Spojrzał na panel obok zamka, do którego doprowadzał cienki przewód. Panel miał jedną szczelinę i symbol nuty.
— Zagrać — dokończyła Lena. — Tak jak przed chwilą.
— Pięć tonów, prawda? — upewniła się Nela i wystukała rytm palcami o kolano. — Tylko nie pamiętam, który był najdłuższy.
Za ich plecami coś zaskrzypiało na schodach. Ktoś schodził, ale bardzo powoli, jakby liczył stopnie. Lena poczuła, jak włoski na karku stają jej dęba. Franek uniósł opaskę, panel zamigotał. W ciszy rozległ się cichy trzask, jakby w zamku odblokował się pierwszy ząbek.
— Lena — wyszeptała Nela. — Decyduj.
Drzwi drgnęły, jakby od wewnątrz ktoś położył na nich dłoń. Z matowego szkła sączył się blady blask, który w jednej chwili pojaśniał, a potem…
Autor zakończenia: