Czy wiesz, że?

Pracownia Pór Roku


Pracownia Pór Roku
Burza przeszła tuż po południu, zostawiając rynek w Lipowicach błyszczący jak świeżo wypolerowane lustro. Kamienne płyty parowały, a nad drewnianymi ławkami unosił się zapach mokrych liści i deszczu, który przez chwilę pachniał cynamonem. Jagna zatrzymała się na środku rynku i wzniosła do góry swój notes. Miała jedenaście lat, włosy związane w wysoki, krzywy kucyk i ten zwyczaj, że zapisywała wszystko, co brzmiało ciekawie: od śmiechu szczygłów po skrzypienie starej bramy u piekarza. Tymek, dwunastoletni posiadacz kolekcji śrubek, sznurków i kieszeni pełnych planów, szedł obok, niosąc pod pachą prowizoryczny latawiec z patyków i reklamówki. — Słyszysz? — Jagna przystanęła i zmrużyła oczy. — Zegar będzie bił. Zegar na wieży ratusza uderzył raz. Drugi. Trzeci. Zwykle było ich dwanaście. Tym razem jednak, kiedy wszyscy już przestali liczyć, rozległo się jeszcze jedno, miękkie, trochę spóźnione: trzynaste. — No, tego jeszcze nie grali — mruknął Tymek, ale w jego głosie pobrzmiewała ciekawość. W tym samym momencie Jagna zauważyła coś przy studni. Kałuża, większa od pozostałych, miała kształt… klucza. Nie, nie zwykłego kluczyka do szuflady, ale długiego, misternie wygiętego klucza, jak z bajki. Jej powierzchnia drżała, jakby oddychała. W odbiciu wcale nie było widać chmur ani wieży. Zamiast nich migotały schody, schodzące w dół, w głąb czegoś, co nie miało końca. — Patrz — szepnęła Jagna. — To nie niebo. Tymek kucnął i, zamiast dotknąć palcem, wyjął z kieszeni maleńką śrubkę. Położył ją ostrożnie na powierzchni wody. Śrubka nie utonęła. Potoczyła się — widzieli to wyraźnie w odbiciu — po pierwszym stopniu schodów i zniknęła w głębi, jakby spadła na kamienną posadzkę. — Gdybym tego nie widział, nie uwierzyłbym sobie — powiedział Tymek z powagą konstruktorów i marzycieli. — Idziemy? — Tylko na chwilę — odparła Jagna, bo „tylko na chwilę” było zdaniem, które potrafiło otworzyć każde drzwi. Wzięli się za ręce. Woda pod stopami nie była ani zimna, ani mokra. Przeszli jak przez przeźroczystą kurtynę z powietrza, które pachniało lawendą i kurzem. Zrobiło się ciemniej, ale nie całkiem ciemno. Z góry, jak przez szklany sufit, widać było rynek jak w zaczarowanej kuli: odwrócony, błękitny, odległy. Schody prowadziły w dół, do wielkiej sali. Przypominała warsztat i oranżerię w jednym. Na długich stołach stały słoje z etykietami: „Wiosenne Blaski”, „Letnie Podmuchy”, „Jesienne Szmery”, „Zimowe Skrzypienia”. W niektórych słoikach wirowały miniaturowe chmurki, w innych błyszczały drobinki, które wyglądały jak śmiech dzieci albo oddech sosnowego lasu. Na półkach pyszniły się szkła powiększające, mosiężne rurki i szkatułki, od których wiało chłodem jak od lodowiska. Z sufitu zwisały metalowe pierścienie połączone z trybami, a na środku sali stało coś, co Tymek od razu nazwał maszyną, choć była bardziej jak rzeźba z kołami, wskazówkami i porami roku. Na cokołach przy maszynie widniały napisy: „WIOSNA”, „LATO”, „JESIEŃ”, „ZIMA”. Każda pora miała swój kolor i dźwięk. Wiosna cichutko brzęczała jak pszczoła, lato pachniało sianem i piegami, jesień szurała liśćmi po kamieniu, a zima była przezroczysta i lodowata, aż drżały zęby. — Gdzie my jesteśmy? — spytała Jagna, choć czuła, że odpowiedź siedzi jej już na końcu języka, jak nowe słowo w notesie, którego jeszcze nie zdążyła zapisać. — W sercu czegoś bardzo ważnego — stwierdził Tymek i zrobił krok w stronę maszyny. Tuż obok leżał rulon papieru z pieczęcią. Pieczęć była pęknięta. Jagna odwinęła ostrożnie pergamin. Na górze schowane między plamami atramentu widać było pośpieszne pismo: „Nie dotykaj, jeśli nie umiesz. — Strażnik Kalendarza”. — On to kontrolował… — zaczęła Jagna. — A teraz chyba go nie ma — dokończył Tymek. Na stole obok leżał kubek z zaschniętą herbatą, a przy krześle porzucono płaszcz z naszywką w kształcie liścia klonu. Jakby ktoś wstał w połowie łyka i wyszedł w nagłej sprawie. W ciszy sali coś tykało. Najpierw wolno, potem szybciej, jak serce, które właśnie wzięło się do biegania. Jagna podeszła bliżej do szkła z napisem „Zimowe Skrzypienia”. Kropelka bieli spłynęła po ściance i zamarzła w locie, zatrzymując się w powietrzu. Zamarzła… i zaczęła pękać, rysując się cienką pajęczyną szronu. — Ej, to chyba nie tak powinno — Tymek zmarszczył brwi. — Coś się snuje po sufitach. Z sufitu zwisała osobliwa żarówka w kształcie owocu jarzębiny. Mrugnęła i zgasła, a potem zapaliła się z powrotem. Przez chwileczkę cała sala zafalowała jak pole traw przed burzą. Jagna zacisnęła dłoń na notesie. W głowie miała setki słów, ale żadne nie chciało wyjść. Tymek podszedł do maszyny i dotknął ostrożnie dźwigni przy „Jesieni”. Dźwignia była ciepła. Tuż za nią tkwiła szczelina, jakby ktoś próbował ją przesunąć i nie dokończył pracy. Pod stopami zadrżała podłoga. Wskaźniki na maszynie drgnęły. Na tarczy z czterema kolorami — zielonym, złotym, rdzawym i srebrnym — srebrna strzałka zaczęła przesuwać się o włos. Z sufitu popłynął cichy śpiew, składający się z dźwięków, zapachów i czegoś, czego nie dało się łatwo nazwać. — Jeśli on tego pilnował, a teraz go nie ma, to… — Jagna nie dokończyła. Obok ich stóp zamigotało światło. Krople wody pochodzące z ich butów nie spadały. Unosiły się leniwie, jakby grawitacja zapomniała, co ma robić. — Widzisz to? — Tymek wyciągnął palec. Jedna kropla dotknęła jego skóry i natychmiast zmieniła się w maleńki sopel. — Okej. Zdecydowanie coś tu się rozregulowało. Jagna rozejrzała się, szukając czegokolwiek, co wyglądało jak instrukcja. Znalazła tablicę z haczykami, a na nich metalowe talizmany: żołądź, muszla, pióro, płatek śniegu z porcelany. Pod każdym symbolem widniało drobne pismo. Żołądź: „Obudzić powoli”. Muszla: „Słuchać uważnie”. Pióro: „Nie śpieszyć wiatru”. Płatek śniegu: „Nie budzić bez potrzeby”. — „Nie budzić bez potrzeby” — przeczytała Jagna na głos. — Kto by chciał budzić zimę niechcący? — Ktoś, kto się spieszył i nacisnął nie to, co trzeba — odparł Tymek, zerkając na pergamin Strażnika. Nagle zza szafki z szufladami dobiegł ich delikatny szept. Nie brzmiał jak ludzki głos. Bardziej jak wiatr, który próbuje wypowiedzieć słowo. Obok nich przesunął się cień, choć nie było tu nikogo prócz nich dwojga i setek zaklętych przedmiotów. Słoje na stole zadrżały, jakby ktoś zeskanował pomieszczenie oddechem. — Kto tu jest? — zapytała Jagna, nie ośmielając się podnieść głosu. Echo pochłonęło jej pytanie i wypluło je cichszą wersją. Tykanie przyspieszyło. Strzałka na barwnej tarczy zawahała się między „Jesienią” a „Zimą”. Gdzieś pod podłogą, bardzo nisko, rozległ się odgłos przesuwanych kamieni. Pomiędzy półkami przemknął błysk — przez ułamek sekundy Jagna była pewna, że widzi pióro, długie i srebrne, pozostawiające w powietrzu ślad jak od szronu. — Słyszałeś to? — syknęła, łapiąc Tymka za rękaw. — Słyszałem. I widziałem. — Tymek przełknął ślinę i wskazał na jedną z szyb przy maszynie. Na jej brzegu pojawiła się cienka rysa. Rysa zaiskrzyła niebiesko i poprowadziła się dalej, jak kreska w notesie, która nagle zaczyna żyć własnym życiem. Z góry, przez szklany sufit, dobiegł kolejny dźwięk zegara. Nie trzynasty, nie czternasty — coś pomiędzy. Słowa, których nie było w żadnym słowniku, zaczęły tkać się w ich głowach. Powietrze spochmurniało. Z metalowych pierścieni na suficie spływały ciche dzwonienia, jak krople spóźnionego deszczu. — Zatrzymamy to — powiedziała Jagna, nie będąc pewna, czy mówi do Tymka, czy do siebie. — Musimy dowiedzieć się, jak. Tymek już sięgał do dźwigni, gdy zasłona powietrza przy wejściu drgnęła. Ktoś — albo coś — postawiło stopę na najwyższym stopniu schodów. Najpierw zobaczyli cień, potem fragment buta, który nie zostawiał mokrego śladu. Zapachniało śniegiem i dymem z komina. A potem, prosto ze środka pękającej szyby „Zimowych Skrzypień”, dobiegło ich szeptane, wyraźne jak dzwonek imię: — Jagna... Maszyna zawyła cicho, jakby ktoś obudził w niej głęboko uśpiony mechanizm. Strzałka strzeliła w srebro. Na moment zgasły wszystkie światła. Tuż przed nimi, w chłodnym, szarym półmroku, coś uniosło się znad stołu i poruszyło skrzydłem z lodu.


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 4
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.