Czy wiesz, że?

Skrzynia w Rozgadanym Sklepiku


Skrzynia w Rozgadanym Sklepiku
Deszcz skubał szyld „Sklep z Rzeczami Drugiej Szansy”, a neon nad witryną mrugał na pomarańczowo jak przymrużone oko. Łukowate okno było zaparowane od środka tak, że przechodnie widzieli tylko różowe plamy abażurów i zamglone kontury starych parasoli. W środku pachniało cynamonem, herbatą i kurzem, który lubił siadać na wszystkim jak kot na kolanach. Lena, jedenastoletnia posiadaczka plecaka w zamszowe gwiazdki, przeglądała kosz z „różnościami nieoczywistymi”. Jej ciotka Apolonia, właścicielka sklepu, miała zwyczaj grupować rzeczy nie według tego, czym były, lecz według tego, jak się zachowywały. Był więc kąt „rzeczy, które szeleszczą”, półka „rzeczy, co udają, że nic nie wiedzą”, oraz stolik „rzeczy, które potrafią słuchać”. Dzwonek nad drzwiami zadźwięczał czule – ostatni klient wyszedł, a ciotka odsunęła zasuwkę. „Piętnaście minut przerwy na kakao i grzanki,” oznajmiła, zaplatając chustkę w kolorowe kropki. „Potem przyjedzie kurier. Obiecał, że to już na pewno dzisiaj. Lena, skolonizuj czajnik, a ja znajdę czystą ściereczkę, która nie obraża się o gorące kubki.” Lena kiwała głową, ale jej uwaga zsunęła się na półkę „rzeczy, które potrafią słuchać”. Był tam mosiężny kompas, krągły jak naleśnik, z drobnymi zadrapaniami na wieczku. Nazywał się Igła i miał cichą manierę obracania się, kiedy nikt nie patrzył. Obok kompasu leżało pióro wieczne – Panna Atramenta – lubiła stukać skuwką, kiedy się niecierpliwiła, a na skraju półki przysiadał porcelanowy budzik Pan Tik, którego wskazówki potrafiły zawstydzić nawet najbardziej punktualne kury. Gdy zasłonki w drzwiach się poruszyły, a deszcz uderzył w szybę mocniej, Lena usłyszała coś, co znała już dobrze – poszum rozmów. Kiedy sklepik był zamknięty, rzeczy nabierały odwagi. Nie gadały wprost do klientów (to się nie godzi, mówiła ciotka Apolonia, bo ludziom robią się wtedy oczy jak pięciozłotówki), ale do Leny – owszem. Może dlatego, że słuchała. „Słoneczko po lewej!” syknął Pan Tik, machając minutową wskazówką jak palcem. „Zamknij okno, bo mi piszczy sprężynka.” „O czym to ja mówiłam? Ach tak, literki. Litery lubią cień,” zaszeptała Panna Atramenta tak, że na jej korpusie perlił się błękit. „Nie stawiaj mnie pod lampą, bo się rumienię i potem robię kleksy.” Z parasoli w rogu dał się słyszeć teatralny szept: „Poprosimy o trochę przestrzeni. Gdy człowiek moknie, to przynajmniej się rozkłada, a my? W kąciku się nie rozkładamy ani trochę.” To mówił Pan Groch, parasol w zielone kropki, stanowczy i nieco melodramatyczny. Lena uśmiechnęła się od ucha do ucha. „Pan Groch, proszę bardzo,” przesunęła parasol tak, by miał widok na witrynę. „Panno Atramento, zmienię ci miejsce na bardziej półcieniste. Panie Tik, okno już zamykam.” Ciotka Apolonia wróciła z kuchni z dwoma kubkami. „Jeden dla ciebie, drugi dla tego kompasu, bo wygląda na wysuszonego,” mrugnęła. Potem rozległo się pukanie od zaplecza – trzy szybkie stuki i przeciągły trzask. „Oho, kurier. Lena, pomożesz mi?” Na progu stanął mężczyzna w pelerynie, ociekającej jak strumyk z rynny. Na wózku miał pakunek owinięty w grube płótno, większy od szuflady, mniejszy od pianina, ale za to ciężki, jakby w środku siedziały dwa hipopotamy i grały w karty. Na płótnie widniała przywieszka: „Dla Sklepu z Rzeczami Drugiej Szansy. Nie obracać. Nie kłaść do góry nogami. Nie drażnić.” „Nie drażnić?” powtórzyła ciotka Apolonia, unosząc brwi tak wysoko, że prawie dotknęły chustki. „Ciekawe.” Kurier podpisał papiery, skinął głową i zniknął w plusku deszczu. Ciotka z Leną wspólnie odkryły pakunek. Pod płótnem ukrywała się drewniana skrzynia z mosiężnymi okuciami, z rdzawą kłódką w kształcie gwiazdy. Po bokach ktoś wyrył drobne znaki – wyglądały jak ślady łapek na świeżym śniegu. „Nie widzę adresu zwrotnego,” mruknęła ciotka, głaszcząc kłódkę tak, jakby to był kot w kropki. „Tylko ten dopisek.” Odnalazła małą karteczkę wbita w szczelinę pod uchwytem. Na kartce, kaligrafią tak równą, że Panna Atramenta aż zachichotała z zazdrości, stało: „Otwórz, gdy wskazówka przestanie się bać.” „Wskazówka?” Lena spojrzała na Pana Tika, który aż nastroszył cyfry z oburzenia. „Ja się nie boję!” oburknął budzik. „Co najwyżej jestem nadmiernie ostrożny. To się nazywa rozsądek.” „A Igła?” szepnęła Panna Atramenta, zerkając na kompas. Igła rzeczywiście drgnęła, jakby ktoś lekko na nią dmuchnął. Raz wskazała północ, po chwili zachwiała się i… stanęła. W miejscu. Jakby nagle zabrakło jej odwagi i prądu jednocześnie. Ciotka Apolonia spojrzała na zegar ścienny. „Muszę skoczyć do pani Felicji z lampką na wymianę. Będę kwadrans. Nie dotykaj kłódki. Nie testuj stojących wskazówek. I nie daj się wmanewrować w nic, co zaczyna się od ‘tylko na sekundę’.” „Ja? Nigdy,” uśmiechnęła się Lena tak niewinnie, że nawet Pan Groch przestał teatralnie chrząkać. Ciotka zabrała parasol w paski (nie w kropki, bo Pan Groch się zżymał na deszcz) i zniknęła za drzwiami, a dzwonek brzęknął jak pożegnanie. Kiedy zapadł półmrok, szeptów zrobiło się więcej. „To ona…” zaczął ktoś z półki z łyżkami, ale odchrząknęła go srebrna łyżeczka, która nie lubiła plotek. „Uch,” westchnął globus, kręcąc się powoli, „nigdy nie lubiłem mosiężnych ozdóbek. Zawsze coś kombinują.” „Nie bądź zgryźliwy,” powiedziała Lena, kładąc dłonie na krawędzi skrzyni. Drewno było gładkie, chłodne i pachniało jak letnia piwnica. „Hej,” zwróciła się półgłosem do kłódki. „Kim jesteś?” Kłódka nie odpowiedziała. Ale coś w środku skrzyni poruszyło się tak wyraźnie, że Pan Tik zamarł z tykaniem w połowie „ty-”, a wszystkie parasole złożyły się jednocześnie, jakby ktoś powiedział: „Baczność!” „Słyszałaś?” syknęła Panna Atramenta, a kropla atramentu wysunęła się niepewnie spod stalówki. „Jakby… ktoś się przeciągał.” „Psst,” upomniała ich Lena, choć sama miała takie ciarki na karku, jakby ktoś narysował na skórze trasę dla mrówek. Położyła ucho na wieko skrzyni. Z wnętrza dobiegał szum – nie deszczu, inny, jakby wiatr krążył po bardzo małym pokoju i nie wiedział, którędy wyjść. „To nie jest zwykłe pudło,” mruknął Globus, przewodząc wszystkie kontynenty ku krawędzi, jakby robił zebranie. „Ma oddech.” Igła w kompasie zamigotała i znów drgnęła. Zamiast północy zaczęła wskazywać… Lena zmrużyła oczy. Igła poruszała się jak wskazujący palec – nie na mapę, nie na drzwi, tylko prosto na nią. Potem na kłódkę. Potem na nią. I z powrotem na kłódkę. „Czy to… instrukcja?” spytała szeptem Lena. „To… przestroga,” prychnął Pan Tik, odzyskując głos. „Ja to znam. Zaczyna się od ‘sprawdź tylko na chwilę’ i kończy… kończy się… no, różnie się kończy.” Deszcz przybrał na sile i zaczął bębnić o parapet jak palce niecierpliwego pianisty. Po drugiej stronie ulicy błysnęła reklama, rozlewając po półkach zielonkawe światło, w którym kłódka wyglądała na jeszcze bardziej zardzewiałą, a jednak… Mrugnęła. Lena odskoczyła. „Czy ja…?” „Widziałam,” potwierdziła Panna Atramenta, która nie miała powiek, ale miała wyobraźnię. „To było mrugnięcie.” „Oczywiście, że mrugnięcie,” dodał Pan Groch z przesadnym spokojem. „Kłódki to bardzo wyraziste stworzenia.” „Ciii,” syknęła Lena. „Jeszcze chwila. Posłuchajmy.” Położyła ucho raz jeszcze. Tym razem, oprócz szumu, usłyszała trzy stuki. Delikatne. Jak paznokciem o drewno. Raz, dwa, trzy. Potem pauza. I jeszcze raz. Raz, dwa, trzy. Pan Tik zaczął tykać tak cicho, że prawie go nie było słychać. Igła w kompasie drżała. Globus stężał i zatrzymał Afrykę w pół obrotu. W sklepie zapanowało coś, co nie było ciszą – raczej oczekiwaniem. „Jeśli to ktoś, to może potrzebuje powietrza,” wyszeptała Lena. Jej palce dotknęły kłódki. Metal był chłodny jak poranek. Z tyłu, na zapleczu, zegar kukiełkowy z kukułką nie ku-ku-ku-kał. Jakby też wstrzymał oddech. „Leno,” odezwał się cichutko kompas, pierwszy raz tego wieczoru naprawdę głosem. Nie miało to barwy ani brzmienia – bardziej jak myśl, która sama siebie słyszy. „Uważaj.” Kłódka zawibrowała pod jej palcami. Coś w środku skrzyni poruszyło się wyraźnie, jakby przesunęło ciężar. Z zewnątrz, od strony ulicy, błysnęło światło i zgasło, a dziecinny wózek zostawiony przez kogoś pod daszkiem wydał cichutkie pisknięcie kółek. „Dobrze,” powiedziała Lena bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. „Pozwól, że… tylko zerknę.” Pociągnęła delikatnie kłódkę. Ta drgnęła i odsunęła się o milimetr, jakby odpowiadała skinieniem. Potem sama, bez pomocy, przekręciła się w prawo. Raz. Dwa. Trzy. Mechanizm w środku skrzyni kliknął, drewniana listwa westchnęła, a wzdłuż krawędzi pokazała się wąska, bladoniebieska linia światła, cienka jak nitka. „O nie,” zapiszczała Panna Atramenta, rozlewając maleńki kleks z przejęcia. „O nie, o nie, o nie.” „Na trzy wszyscy bierzemy oddech,” zawołał Pan Tik. „Raz…” Nitka światła rozjaśniła się, jakby ktoś od wewnątrz zbliżył do szczeliny latarkę. Igła ustawiła się sztywno i przestała drżeć. Globus domknął usta oceanów. Lena poczuła, jak serce tłucze jej się w piersi jak młotek w drewnianej skrzynce z narzędziami. „Dwa…” ciągnął Pan Tik, a jego głos zabrzmiał jak szept w samym środku zegarka. Z wnętrza skrzyni dobiegł dźwięk – nie stukanie, nie szelest. Głos. Jedno słowo, ciche jak tchnienie, wypowiedziane całkiem wyraźnie, tuż pod okiem kłódki: „Lena.”


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 15
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.