Srebrny klucz z mgły

Łopianowo pachniało mokrym drewnem, rozgrzanym kurzem i jeziorem. W wąskich uliczkach wiatr przeganiał piórka topoli i drobne papierki, a nad rynkiem stała wieża z zegarem, tak stara, że krawędzie jej cegieł wygładziły się od samych spojrzeń ludzi. Lena przyjechała tu na całe lato do dziadka Feliksa, zegarmistrza, który mieszkał tuż przy wodzie, za sklepem z nicią i zapięciami.
Warsztat dziadka był pełen drobiazgów, które nie miały prawa się mieścić w jednym pokoju. Półki uginające się od szkatułek, otwarte szuflady z przegródkami tak małymi jak komórki plastra miodu, szkła powiększające i pędzelki do odkurzania kółek zębatych. Na ścianie wisiały zegary: kukułki, wachlarze, wahadła. Jedne tykały głośno, drugie prawie wcale. A wszystkie razem tworzyły tło, które brzmiało jak deszcz w liściach.
"Zobaczysz, co to znaczy słyszeć czas" – powiedział dziadek Feliks, kiedy Lena przekroczyła próg. Miał srebrną brodę, okulary jak dwie krople wody i dłonie, które potrafiły utrzymać naraz pięć śrubek tak małych, że wyglądały jak pyłek.
Lena postawiła plecak pod stołem, a jej wzrok zatrzymał się na zegarku kieszonkowym leżącym w otwartej puszce po herbatnikach. Jego pokrywka była gładka, bez wygrawerowanych inicjałów. Kiedy Lena musnęła ją palcem, pokrywka otworzyła się sama. W środku, zamiast gładkiej tarczy, ktoś wkleił cienki kawałek papieru. Drobne litery połyskiwały jakby były narysowane igłą w srebrze.
"Gdy w południe cień się zgubi,
A jezioro mgłę podniesie,
Trzynasty dźwięk w przestwór ubiegnie,
Tam, gdzie nikt nie patrzy jeszcze.
Klucza szukaj nie w szkatułce,
Lecz gdzie oddech ślad zostawia.
Nie odwracaj, gdy otworzysz.
Nie przegap, gdy czas się stawia."
Dziadek zajrzał jej przez ramię i uniósł brew.
"Oho. Ktoś tu wtrącił kawałek wiersza w moje koła zębate. Pewnie któryś z dawnych klientów" – mruknął, ale Lena zauważyła, że jego palce na moment się zatrzymały, jakby wsłuchiwał się nie tylko w tykanie, ale w coś jeszcze.
Wieczorem mgła podniosła się z jeziora i zaczęła wpełzać schodami pod okna, tak jak kot potrafi wślizgnąć się przez uchylone drzwi. Lena przyłożyła czoło do chłodnej szyby. Z zewnątrz słychać było plusk ryb i ciche krakanie wron z głównej wieży. Zdmuchnęła parę na szybę i naszkicowała palcem falę. Kiedy miała już dorysować żaglówkę, zobaczyła coś osobliwego: ślady jej palca na szkle ocalały, ale tuż obok, jakby własnym życiem, zaczął rysować się kształt. Najpierw cienka linia, potem ząbki, łuk, dziurka. Na szybie wykwitł rysunek klucza, tak precyzyjny, że aż dziwnie. Lena nie oddychała moment. A później coś stuknęło delikatnie w parapet. Spojrzała w dół. Leżał tam mały, chłodny przedmiot. Wzięła go w dłoń i aż westchnęła. To był klucz – srebrzysty, lekki i wilgotny, jakby wyjęty prosto z porannej rosy.
"Dziadku!" – zawołała, ale w tej samej chwili zewnętrzny zegar na wieży zakołysał powietrze wieczornym biciem. Jeden, dwa, trzy, cztery... Lena zaczęła liczyć nieświadomie. Dziesięć, jedenaście, dwanaście. A potem – cichutki, krótki dźwięk po dwunastym, jak szept. Trzynasty. Jakby ktoś próbował dmuchnąć w kielich od środka.
Następnego dnia Lena poznała Oskara. Mieszkał dwie ulice dalej i przyprowadził z sobą hulajnogę, plaster na kolanie i plecak, z którego pachniało szynką i bazylią.
"Jestem Oskar. Ty musisz być Lena, wnuczka zegarmistrza, co umie zatrzymać deszcz" – oznajmił z pełną powagą.
"Deszczu nie zatrzymuje, tylko zegary naprawia" – odpowiedziała Lena, ale uśmiechnęła się. Oskar miał oczy w kolorze jeziora i język, który lubił opowiadać więcej, niż wiedział.
Przez dwa dni kręcili się po rynku, karmili kaczki i liczyli gdzieniegdzie porozklejane ogłoszenia o występie grajków. Lena nosiła w kieszeni klucz z mgły, który dziwnie grzał się w jej dłoni, gdy przechodzili obok wieży. Oskar twierdził, że to z emocji.
"Zegary czują, kiedy na nie patrzysz" – stwierdził pewnym tonem, a potem dodał szeptem: "To wczoraj... słyszałaś? Ten dodatkowy dźwięk? Ja też. Tylko wszyscy inni chyba udawali, że nie."
"Nie wiem, czy udawali" – powiedziała Lena. – "Może nie dociera do nich."
Podczas gdy słońce wspinało się po niebie, jakby wlewało się po niewidzialnej drabinie, Lena i Oskar stanęli pod wieżą. Kamienne schody wiodły ku ciężkim dębowym drzwiom, które zwykle były zamknięte. Tego dnia jednak ktoś zostawił je uchylone.
"Może to dziadek?" – zastanowiła się Lena. Oskar tylko kiwnął głową i pchnął drzwi biodrem. Wnętrze pachniało olejem do metalu, starym drewnem i czymś chłodnym, jak powietrze nad wodą tuż przed wschodem słońca.
Wspinając się po spiralnych schodach, słyszeli coraz wyraźniej szum kół zębatych i miękkie łomotanie wielkich wahadeł. Pomiędzy szczeblami drabinki widać było rury i belki, na których siadły dwa gołębie. Jednemu brakowało piórka w ogonie, ale siedział z miną ptaka, który widział niejedno.
Na górze mechanizm zajmował całe pomieszczenie. Złotawe koła o ząbkach tak równych, jakby narysował je sam skryba wiatru, poruszały się w rytmie, który można było poczuć w palcach. Promienie słońca przeciskały się przez tarczę zegara jak przez koronkę, rysując na podłodze plamy światła.
Wtedy Lena zauważyła ciemniejszą linię w ścianie, tuż za największym kołem. Jakby ktoś nakreślił palcem prostokąt w kurzu. Dotknęła go. Pod palcami chropowata powierzchnia drgnęła i odsunęła się na centymetr, potem na dwa. Za mechanizmem ukryte były wąskie drzwi – tak wąskie, że sąsiadowały z belką niemal bez szczeliny. Na wysokości oczu lśnił stary napis: "Nie odwracaj się". Pod spodem tkwiła dziurka od klucza w kształcie kropli.
"Nie odwracaj się? Przed czym?" – Oskar przesunął palcem po literach i szybciutko otarł rękę o koszulkę, jakby bał się, że napis go poparzy.
Lena poczuła, jak klucz w kieszeni robi się cięższy. Wyjęła go. W świetle przeciekającym przez tarczę klucz wyglądał, jakby ktoś wydmuchał go z porannej mgły i posrebrzył. Kiedy zbliżyła go do zamka, metal zapiał cicho, wysokim dźwiękiem, jak kiedy igła trafia na płytę. W tej samej chwili na rynku, daleko pod nimi, zaczęły bić dzwony południa.
Jeden. Dwa. Trzy. W mechanizmie wieży drgnęły sprężyny. Cztery. Pięć. W ścianach przeleciał lekki chłód. Sześć. Siedem. Ktoś po drugiej stronie drzwi zagrał króciutką nutę na flecie – cieniutką jak promyk. Osiem. Dziewięć. Drzwi były nadal zamknięte, ale Lena czuła, że coś po drugiej stronie czeka. Dziesięć. Jedenaście. Oskar przełknął głośno ślinę. Dwanaście.
Lena prawie nie oddychała. Wokół nich kurz zawirował, jakby mech zrywał się z belek. Z firanki światła na podłodze podniosło się kilkanaście złotych plamek, które przez moment przypominały świetliki. Mechanizm, który wcześniej poruszał się pewnie, zatrzymał się na mgnienie oka i ruszył w przeciwną stronę, jak gdyby nagle zmienił zdanie. Lena zrozumiała, że czeka na coś dokładnie pomiędzy dwunastym a tym, co nie powinno nastąpić.
Z ulicy, od jeziora, przyszedł niespodziewany podmuch – chłodny, pachnący trzciną. W tej samej chwili rozległ się trzynasty dźwięk. Nie głośny, ale taki, który czuło się w kościach.
Dziurka od klucza rozjarzyła się cienką obwódką. Lena uniosła klucz, a jego ząbki dopasowały się do kropli jak nuta do nuty w znanej melodii. Kiedy miała wsunąć go w zamek, coś po drugiej stronie drzwi zapukało raz, lekko, jak knykciem w powierzchnię stolika. Potem znowu, nieco śmielej. Zza desek dotarło do nich szeptane imię, wypowiedziane tak wyraźnie, jakby ktoś stał tuż obok:
"Leno..."
Oskar złapał ją za łokieć. "Słyszałaś?" – syknął.
Słyszała. I poza tym lekkim szeptem cienki, wciągający dźwięk fletu, który narastał i wił się, jakby wzywał. Klucz zaczął pulsować ciepłem, a litery "Nie odwracaj się" zadrżały, jakby napis był wykonany z pajączków lodu. Na rynku ktoś wybuchnął śmiechem, a gdzieś na jeziorze plusnęła ryba.
Lena zacisnęła palce na kluczu. Wzięła głęboki oddech, bezwiednie spojrzała przez ramię na tarczę zegara, gdzie pływały pyłki światła – i w tej sekundzie poczuła, jak Oskar mocno ściska jej rękaw.
"Nie patrz za siebie" – szepnął. "Czytasz?"
Kolejny delikatny stukot od wewnątrz. Tym razem towarzyszyło mu drżenie podłogi, jak gdyby coś za drzwiami przestąpiło z nogi na nogę. Lena uniosła klucz wyżej, aż jego ząbki dotknęły krawędzi dziurki. Po drugiej stronie szept urwał się i zapadła cisza tak gęsta, że słychać było tylko ich własne serca.
Wtedy tuż przy jej uchu, od strony drzwi, rozległo się coś jeszcze – krótki, przyspieszony oddech kogoś, kto czekał od dawna.
Lena przysunęła klucz do zamka i...
Autor zakończenia: