Czy wiesz, że?

Szept fiordu


Szept fiordu
O świcie fiord brzmiał jak struna: napięty, czysty, gotowy, by zagrał na nim wiatr. Woda była gładka jak wypolerowany kamień, tylko mewy rysowały po niej białe kreski skrzydeł. Nad osadą unosił się zapach dymu, smoły i suszącej się ryby, a nad dachami długich domów fruwały iskry, nim rozpuścił je chłód. Eira włożyła palce pod rzemień, którym miała związane włosy, i zacisnęła go mocniej. Nie lubiła, gdy pasma wpadały jej w oczy, zwłaszcza kiedy stała na skraju pomostu i patrzyła, jak ojciec z wujami sprawdzają liny przy łodzi. Smoczy dziób „Szarej Foki” błyszczał świeżo natrzeć smołą, a oczy ze szlifowanego bursztynu wyglądały tak, jakby naprawdę widziały przez mgłę. — Leif! — zawołała. — Dłużej będziesz ostrzył kij niż nim płynął! Chłopak spojrzał znad noża i uśmiechnął się krzywo. — To nie kij, tylko włócznia na śledzie. A poza tym — wskazał nosem na niebo — dziś nie wypływamy. Mówią, że w Śpiewającej Zatoce słychać pieśni bez głosów. Eira prychnęła, ale mięśnie jej karku niezauważalnie stężały. W osadzie o takich rzeczach nie mówiło się głośno, chyba że przy ogniu, kiedy wietrzysko tłukło o ściany, a słowa starej Jorunn kotłowały się z dymem. Jak na zawołanie Jorunn pojawiła się między suszącymi się sieciami. Była drobna i pomarszczona, lecz jej głos potrafił zagłuszyć nawet sztorm. Niosła skórzany woreczek, który brzęczał miękko, jakby w środku turlały się małe kości. — A więc słyszycie — mruknęła zamiast powitania. — Fiord coś nam dziś chce powiedzieć. Eira aż serce zabiło szybciej. Kruk Svala, czarny jak nów, sfrunął jej na ramię i trącił dziobem małżowinę ucha, jakby chciał szepnąć: „Słuchaj”. — Co masz w worku, Jorunn? — zapytał Leif, podchodząc bliżej. Stara wyjęła na dłonie polerowaną kość. Była mlecznobiała, a na jej bokach wyryto drobne znaki. Eira rozpoznała kilka: proste kreski, kliny, kropki. Runesy. — Kość z żuchwy wieloryba — powiedziała Jorunn. — Kiedy pyta się ją o drogę, potrafi tańczyć, jeśli słucha jej kto o czystym sercu. Nie pytać o rzeczy, których lepiej nie wiedzieć, i nie pytać fiordu, gdy jest zły. — Skąd wiesz, kiedy jest zły? — Leif uniósł brew. — Dziś wietrzyk wieje ze wschodu, a fale kładą uszy po sobie. Dziś milczy nawet jarl, choć co zwykle lubi mówić. To ci nie wystarcza? — mruknęła, a potem spoważniała i podsunęła kość Eirze. — Masz dobre ucho. Zapytaj o coś, co nie zaszkodzi. Eira rozejrzała się. Ojciec i wujowie rozmawiali półgłosem, jakby każde słowo mogło połamać wodę. Svala przekrzywił łeb, blask bursztynowych oczu „Szarej Foki” zaiskrzył. Dziewczynka poczuła ciepło dłoni Jorunn i chłód kości. — Gdzie znajdę najładniejszy kawałek wyrzuconego drewna na ławkę do łodzi? — spytała w końcu, bo ojciec narzekał, że jedna z ławek jest krzywa jak ogon szczupaka. Jorunn położyła kość na dłoni Eiry i dmuchnęła. Kość zadrżała, obróciła się raz i drugi, po czym zaczęła toczyć się wolno, jakby ciągnął ją cichy prąd. Zatrzymała się, wskazując w stronę przylądka zwanego Pazurem Niedźwiedzia. Tam zaczynała się Śpiewająca Zatoka. — Na odwróconym księżycu — szepnęła stara. — Dziś noc bez twarzy. Jeśli pójdziecie, idźcie za dnia. I wróćcie, zanim fiord założy maskę. Eira i Leif spojrzeli po sobie. W ich spojrzeniach było wszystko: ciekawość, trochę strachu i to coś, co zawsze pchało ich poza ostatni kamień ścieżki. — Weźcie Svalę — dodała Jorunn. — I to. — Wcisnęła Eirze w dłoń cienki sznurek z zębami dorsza. — Dla odwagi. Dla pamięci. Wyszli z osady, gdy słońce wspinało się już nad grzbietami gór, ostrząc je na jasny blask. Ścieżka wiła się wysoko nad wodą, między karłowatymi brzozami, głazami owiniętymi mchem jak starymi płaszczami i jagodami, które barwiły palce na granatowo. Po lewej bielił się lodowiec jak podwinięty rękaw nieba, a po prawej fiord rozpościerał się, spokojny, ale czujny. — Myślisz, że kość się myli? — zapytał Leif, kiedy minęli polanę z wykutym w skale łosiem. — Nie wiem. Ale nawet jeśli, drewno z tamtej strony podobno jest lżejsze — odparła Eira, choć w głębi brzucha miała uczucie, jakby wypiła za dużo zimnej wody. Zejście do Śpiewającej Zatoki było strome. Skały schodziły tu do wody jak palce, między którymi szeptał przypływ. Ktoś dawno temu wyciął w kamieniu zdanie, które sól i wiatr już nadgryzły: „Nie mów głośno, gdy Księżyc bez twarzy.” Eira dotknęła liter opuszkami palców. Skóra w tym miejscu zawsze robiła się bardziej czuła. — Nie mów głośno — powtórzył półgłosem Leif, jakby to było zaklęcie. Svala zakrakał cicho, ale nie jak zwykle, ostrzegawczo, tylko przeciwnie — jakby też słuchał. Zatoka rzeczywiście „śpiewała”, choć nie było słychać słów ani melodii. To był dźwięk, który czuje się w kościach: miękki, jednostajny, jak szum oddechu kogoś śpiącego za ścianą. Na brzegu leżały pnie — wygładzone, wybielone, lekkie. Eira dotknęła jednego stopą, przewróciła drugi, w trzecim znalazła małe krabie królestwo. Zbierali, układali, żartowali półszeptem. Niespodziewanie Leif przystanął, pochylając się nad granitowym głazem, jakby coś go zahaczyło. — Spójrz — powiedział. — Runesy. Na płycie widniały znaki podobne do tych na kości Jorunn. Ktoś wyrył je bardzo dawno. Eira ułożyła palec w ślad rylca: „Kto nie jest przyzwyczajony do ciszy, niech zawróci”. Słowa łaskotały ją w skórę, jakby były żywe. — Też to czujesz? — Leif ściszył głos jeszcze bardziej. Eira skinęła, a potem wsunęła dłoń do sakiewki. Kość, którą dała Jorunn, była ciepła, jakby leżała przy ognisku, choć wiatr od wody chłodził ją w same kostki. Położyła ją na gładkim kamieniu i, nie mówiąc już na głos, pomyślała: „Pokaż nam drogę do najlepszego drewna.” Kość zadrżała. Tym razem tańczyła krócej, jakby i ona zmusiła się do ciszy. Potoczyła się ku wodzie i zatrzymała, wskazując nie na pnie leżące przy brzegu, lecz na ciemniejszą smugę we mgle, która snuła się kilkanaście kroków dalej, tuż nad powierzchnią zatoki. — Tam? — Leif spojrzał na Eirę, a potem na mgłę. — Nic tam nie ma. — Jeszcze nie — szepnęła Eira, choć nie wiedziała, skąd jej to przyszło do głowy. Dudnienie, które czuła wcześniej w kościach, stało się wyraźniejsze. Jakby pod nimi, bardzo głęboko, zagrano na ogromnym bębnie. Woda przed smugą mgły zafalowała wbrew drobnym falkom na reszcie zatoki, jakby ktoś dmuchnął od spodu. Svala podniósł skrzydła, lecz nie odleciał. Patrzył w to samo miejsce co dzieci. — Eira... — Leif dotknął jej łokcia. — Może wróćmy i powiemy Jorunn? Mamy już sporo drewna. Dziewczynka już miała powiedzieć „dobrze”, kiedy wiatr zamilkł tak nagle, że usłyszeli, jak kropla z cypla spada do wody. Dźwięk był tak czysty, że aż nierealny. A potem, gdzieś daleko, ale jakby tuż obok, zadźwięczał róg. Nie jak róg do polowania na foki. Głębszy. Starszy. Odbił się od skał i wrócił do nich echem, które miało w sobie fakturę skóry i drewna. Woda w smugach mgły uniosła się i opadła, jakby zatoka wzięła wdech. Eira ścisnęła sznurek z zębami dorsza tak mocno, że wbiły się w jej dłoń. — Słyszysz? — Leif wychylił się o krok naprzód. — Kto...? Nie dokończył. Przed nimi, w najgęstszej bieli, coś zarysowało się jak cień: linia, która nie była ani chmurą, ani falą. Dziób? Na pewno za duży, by należał do ryby. Za wysoki, by był zwykłą kłodą. I miał kształt, który Eira znała nawet z zamkniętymi oczami: łuk, który wspinał się i kończył w głowie smoka. Śpiew zatoki umilkł. Znów rozległ się niski, ciągnący się dźwięk rogu, tym razem zbliższy. Mgła poruszyła się jak zasłona, którą ktoś odsuwa powoli, z namysłem. Na mokrych kamieniach tuż pod ich stopami pojawiły się równoległe rysy, jak ślady po dawnych linach, i było w nich coś świeżego, jakby zrobiono je przed chwilą. Z głębi wyniósł się podmuch chłodu, pachnący dziegciem, starą wełną i solą. — Eira... — Leif chyba już nie szeptał, ale jego głos był cichszy niż kropla spadająca do wody. Dziewczynka skinęła mu głową, jakby mówiła: „Widzę”. Ręka sama wybiegła w kierunku kości z runami, ale gdy tylko jej dotknęła, ta jakby ożyła, drgnęła i obróciła się na boku, wskazując dokładnie tam, gdzie cień stawał się kształtem. Jakby mówiła: „Patrz”. Niebo nad fiordem zasnuło się cieniem Ptaka Burzy. Gdzieś w oddali zachrobotał fok, przestraszony ciszą. A mgła, miękka i mokra, rozwarła się jeszcze na palec, ukazując coś, co połyskiwało ciemnym drewnem i miało na czole bursztynowe oko. Oko to zamigotało, jakby przetarła je lodowata dłoń, i wtedy, dosłownie na uderzenie serca, Eira zobaczyła, jak cień dziobu pochyla się ku nim, jakby w geście powitania lub... —


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 2
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.