Czy wiesz, że?

Szept z wieży


Szept z wieży
W Brzezinach październik kładł na ulicach dywan z liści, a wieczorem miasteczko rozbłyskiwało lampionami z dyni. Sklepy miały w oknach papierowe nietoperze, a z piekarni pachniało cynamonem i pieczonymi jabłkami. Nad rynkiem wisiała lekka mgła, która zawijała się wokół latarni jak szal. Dzieci przemykały w kostiumach, wołając na zmianę: – Cukierek albo psikus! W starym ratuszu, gdzie na parterze mieściła się biblioteka, trwały gorączkowe przygotowania do „Nocy Lampionów”. Pani Hanka, bibliotekarka o włosach w kolorze dyni i okularach na łańcuszku, gestem dyrygenta kierowała wolontariuszami. – Zosia, Kamil, Lena – zawołała. – Miska z cukierkami idzie do stolika gier. Nietoperze pod sufit. I pamiętajcie, duchowe zagadki zostawiamy bez straszenia! Zosia, jedenaście lat, dumnie poprawiła lisie uszy na opasce. Była najszybsza w całej klasie, a jednocześnie potrafiła stać bez ruchu tak długo, że nawet kot Fryta uznawał ją za posąg. Kamil, dwunastolatek w pelerynie wampira, nosił w kieszeni śrubokręt i sznurek „na wszelki wypadek” i zawsze czytał instrukcje do końca. Lena, rysująca gwiazdy na wszystkim, co miało płaską powierzchnię, miała na głowie czarowniczy kapelusz przekrzywiony tak, by wyglądał figlarnie, a na plecach plecak w kształcie kota. – Spójrzcie – szepnął Kamil, zaglądając do kartonu z darami dla biblioteki. – Ktoś oddał atlas. Stary, taki jak mapa skarbów. Okładka była sczerniała, a złote litery wytarte. Kamil dmuchnął; z kartek uniosła się chmura kurzu, która w świetle lampionu zamigotała jak brokat. Zosia wsunęła palce pod twardą wyklejkę i wyczuła coś nierównego. Coś zaszeleściło. – Oho – powiedziała Lena, nachylając się. – Kartka. I liść. Liść miał kształt niemal idealnego nietoperza, drobne żyłki układały się w skrzydła. Pomiędzy stronami leżał też poskładany papier. Kamil rozprostował go ostrożnie. To była mapa. Rysowana tuszem, ze znaczkiem w kształcie księżyca przy starym ratuszu i cienką linią prowadzącą przez dziedziniec za biblioteką, aż do okrągłej plamy opisanej: „Wieża”. Pod rysunkiem widniały krzywe litery: „Gdy cukrowa ulica znów zaśpiewa, a księżyc rozleje mleko po dachach, Poszukaj światła, co żyje w ciemnościach. Klucz wraca do dłoni, które pragną zapalić latarnię.” – Jak to brzmi – Lena aż się uśmiechnęła – jak początek gry! „Cukrowa ulica” to rynek w Halloween, na sto procent. Zosia obróciła atlas. Coś stuknęło o stół. Na drewnie połyskiwał mały, żelazny klucz. Miał uchwyt w kształcie półksiężyca przewiązanego chmurką; był chłodny jak lód i cięższy, niż wyglądał. – Pani Hanko! – Kamil już podnosił rękę, ale bibliotekarka w tym momencie znikała za kartonem ozdób. – Dzieciaki, ja tu mam dyniowy kryzys! – krzyknęła z zaplecza. – Zróbcie z tym porządek, a to, co niezwykłe, połóżcie do działu regionalnego! Zosia spojrzała na przyjaciół. Dział regionalny był półką w rogu, na której stały kroniki, stare fotografie i opowieści o Brzezinach sprzed stu lat. Jedna z nich mówiła o „Latarniku z mgły” – człowieku, który podobno w jesienne noce zapalał latarnię w wieży za ratuszem, żeby spóźnione dzieci znajdowały drogę do domu. Wieża stała do dziś, ale od wielu lat była zamknięta. Zegar dawno przestał tykać, a dzwon zdjęto, gdy pękł podczas burzy. – Jeśli klucz „wraca do dłoni, które pragną zapalić latarnię”, to… – Kamil uśmiechnął się krzywo. – Chyba mówi o nas. – A mapa prowadzi na dziedziniec – dodała Lena. – To tuż za tymi drzwiami. – Najpierw lampiony, potem zagadki świata – zdecydowała Zosia, choć w środku czuła, jak ciekawość łaskocze ją w brzuchu. – Ale klucz chowam – wsunęła go do kieszeni lisiej bluzy. Kiedy na ratuszowej wieży wybiła siódma (choć zegar ponoć nie działał…), „Noc Lampionów” ruszyła na całego. Dzieci w kapeluszach i pelerynach śmiały się, przeskakując przez pajęczyny z nici, rodzice popijali herbatę z imbirem, a opowiadacz historii otworzył księgę z grubą kłódką. W bibliotece zrobiło się gwarno jak w ulu. Zosia, Kamil i Lena rozdawali łakocie i prowadzili „szlak odważnych” między regałami. Co jakiś czas spoglądali jednak na drzwi na dziedziniec, za którymi majaczył mur wieży. Mgła na zewnątrz gęstniała tak, że światło latarni robiło się miękkie jak wełna. Z daleka dochodził śpiew wesołej grupy: – Cukierek albo psikus! Cukierek albo psikus! – Powiedz tylko słowo – wyszeptała Lena. – Przecież to nasz teren. Biblioteka jest pod naszą opieką, wieża też… trochę obok. – Trzy minuty – zdecydował Kamil, pokazując na zegarek. – Weźmiemy latarkę i wrócimy, zanim pani Hanka zauważy. Zosia skinęła. Wzięli starą, mosiężną latarenkę z rekwizytów – miała szybki w kształcie rombów i uchwyt jak liść winorośli. Kamil schował do kieszeni latarkę, Lena – kredę i notes. Przeszli przez boczne drzwi na dziedziniec. Powietrze było chłodne i pachniało mokrą cegłą. Wieża stała tuż obok, niewysoka, okrągła, z kamienia, którego kolor w świetle lampionów przechodził od popielatego do srebrnego. U podstawy znajdowały się niskie drzwi. Na ich desce ktoś dawno temu wyciął znak latarni w chmurze; rysunek był starte, jakby mgła co noc próbowała go zetrzeć. – Okej, półksiężyc do półksiężyca – mruknął Kamil. – Klucz pasuje. Zosia wsunęła klucz w rdzawą dziurkę. Coś kliknęło. Drzwi drgnęły, a potem powoli, z westchnieniem, odchyliły się o szerokość dłoni. Ze środka powiało chłodem, ale nie tym nieprzyjemnym – raczej takim, jak z piwnicy pełnej jabłek, gdzie wszystko pachnie starym drewnem i jesienią. – Trzy minuty – powtórzyła Zosia. – Wchodzimy, rzucamy okiem i wracamy. Schody biegły spiralą w górę. Kamienne, starte, wąskie jak tajne ścieżki na mapach Leny. Na ścianie ktoś kiedyś narysował kredą strzałkę; była prawie starta, ale Lena przeciągnęła po niej świeżą kreskę. Gdzieś wyżej coś lekko zaszumiało – jakby poruszył się gruby sznur. – Brr – mruknął Kamil, zapalając latarkę. – Dziwnie tu, ale zobaczcie – z boku mechanizm zegara. Koła zębate. Piękne! Minęli niewielkie okienko. Przez szybę widać było rynek we mgle, lampiony na dyniach wyglądały jak żarzące się oczy. W bibliotece między regałami migały cienie, a zza drzwi dochodził jeszcze echo „Cukierek albo psikus!”. Na pierwszym półpiętrze stała drewniana skrzynka. Ktoś przybił do niej mosiężną tabliczkę: „Nie otwieraj, jeśli ci spieszno”. Zosia uśmiechnęła się krzywo. – Nam się nie spieszy – szepnęła Lena. – Właśnie, że się spieszy – Kamil przewrócił oczami. – Pani Hanka nas zje. Dalej. Wyżej kamienie były chropowate, a w powietrzu unosił się pyłek, który mienił się w snopie latarki jak miniaturowe gwiazdy. Zosia uniosła mosiężną latarenkę, żeby obejrzeć pajęczynę, która wyglądała jak koronkowa mapa. Gdy tylko dotknęła uchwytu, szkło latarni zamigotało, jakby w środku zatańczył maleńki płomyk, choć nikt nie wkładał świecy. – Widzieliście? – syknęła. – Sama…? – Może reaguje na ciepło dłoni – Kamil próbował brzmieć jak zawsze rzeczowo, ale jego głos odbił się na schodach dziwnym pogłosem. Na następnym półpiętrze stał pulpit, a na nim otwarty zeszyt z grubym papierem. Tytuł na pierwszej stronie brzmiał: „Księga Latarnika”. Litery były staranne, jakby pisane przy linijce. Zosia przejechała wzrokiem po ostatnim wpisie sprzed ponad stu lat: „31 października. Ulica śpiewa. Mgła gęstnieje. Latarnia gotowa. Jeśli ktoś kiedyś to czyta – nie bój się światła, ono zna drogę.” Lena przełknęła ślinę i mruknęła: – Brzmi jak zaproszenie. – Albo ostrzeżenie – dodał Kamil. Schody kończyły się przy ciężkich drzwiach z żelaznymi okuciami. Ktoś wyrył na nich maleńkie, powtarzające się znaki półksiężyca. Zosia przyłożyła do nich ucho. Cisza. A jednak, gdzieś nad nimi, w ogromie wieży, coś jakby lekko zadzwoniło. Pojedynczy, długi ton, jak echo dzwonu, którego przecież tu już nie było. – Słyszeliście? – wyszeptała. – To niemożliwe – Kamil uniósł latarkę. – Dzwon został zdjęty. Wisi w muzeum w sąsiednim mieście. Byliśmy tam na wycieczce. – To co brzęczy? – Lena złapała mocniej swoją kredę. – Może wiatr? Zosia ujęła klamkę. Była zimna. Drzwi skrzypnęły i ustąpiły z trudem, jakby ktoś od środka próbował je jeszcze przytrzymać, ale w końcu zrezygnował. Weszli do okrągłego pomieszczenia. Wysoko nad nimi czerniała pustka, gdzie kiedyś wisiał dzwon. Na środku stała metalowa latarnia na stojaku. Nie była zwykła: miała osiem szyb, a na każdej z nich wyrysowano inny znak – liść, chmurę, gwiazdę, kroplę deszczu, płatek śniegu, płomyk, ślimak i… mały półksiężyc. Kiedy Zosia postawiła na stole mosiężną latarenkę, ta na stojaku jakby odetchnęła i rozświetliła się od środka ciepłym blaskiem, który zalał ściany złotem. Cienie zatańczyły. Po kamieniu przemknęły smugi jak ślady dłoni. A potem, na zapylonej posadzce, tuż obok ich butów, zaczęły się rysować świeże odciski – delikatne, jakby ktoś właśnie przeszedł boso, stawiając kroki od latarni prosto ku drzwiom, a potem zatrzymując się przy Kamila pelerynie. – Hej… – wydusił Kamil, cofając się o pół kroku. Z sufitu opadła pojedyncza biała nitka pajęczyny i zniknęła w świetle. Zegar gdzieś w mechanizmie chrupnął, jakby dawno zastygłe koło próbowało znów się poruszyć. W tej samej chwili latarnia na stojaku rozbłysła jaśniej, a rysunek półksiężyca na jej szybie drgnął i przeskoczył – nie na szkło obok, ale na kamienną ścianę, jak cień, który nie należy do żadnej rzeczy. – Zosia… – szepnęła Lena. – Spójrz na te znaki. One nie odbijają się jak zwykłe światło. Zosia zacisnęła palce na uchwycie mosiężnej latarenki. Czuła, jak serce bije jej szybciej. Kamil uniósł latarkę, ale jej promień nagle przygasł, jakby coś go połknęło. W ciszy dało się słyszeć tylko ciche, bliskie jak szept przesuwanie się czegoś po kamieniu. A potem, w samym środku złocistej poświaty, tuż obok latarni, obrys dłoni pojawił się na suficie i wolno zaczął opadać w dół ściany – jakby ktoś, kogo nie widać, zjeżdżał po świetle wprost ku nim.


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 25
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...

Materiały do pobrania

Pobierz kolorowanki i inne materiały do tej historii.


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.