Czy wiesz, że?

Trzynasta wskazówka


Trzynasta wskazówka
Na rynku małego miasteczka ratusz stał jak wielki zegarek od pradziadka: z wypolerowanym hełmem wieży, kogutem na wietrze i tarczą, która mrugała złotymi cyframi. Był koniec lata, niebo miało kolor rozcieńczonej farby, a drobny deszcz przykrywał bruk cienką mgiełką. Lena, lat jedenaście, niosła pod pachą stary notatnik z zieloną gumką. Zbierała w nim słowa, które jej się podobały, oraz szkice miejsc, do których chciała kiedyś zajrzeć. Iwo, o rok starszy, w kieszeni bluzy dźwięczał garścią śrubek i maleńkim wkrętakiem. Interesował się wszystkim, co miało zębatki. – Pan Teofil mówił, że dzisiaj będzie naprawiał mechanizm – szepnęła Lena, podskakując nad kałużą. – Może pozwoli nam popatrzeć. – Albo da potrzymać coś ważnego – dodał Iwo i uśmiechnął się takim uśmiechem, który niechcący zapraszał kłopoty. Drzwi do wieży były uchylone. Z wnętrza płynął zapach oliwy, starego drewna i czegoś metalicznego, co przypominało świeżo przecięty drut. Głęboko, gdzieś nad ich głowami, coś rytmicznie tykało – jak serce budynku. – Wejść możecie, ale ostrożnie – odezwał się Pan Teofil, wynurzając się zza stosu drewnianych skrzynek. Miał ręce wytarte szmatką i okulary, którym dawno trzeba było wyczyścić szkła. – Zegary lubią spokój i cierpliwość. Macie spokój? Macie cierpliwość? – Mamy – odpowiedzieli równocześnie. Spiralne schody wiodły w górę, w górę, aż do miejsca, gdzie ściany pachniały chłodem i kurzem. Stopnie skrzypiały jak stare pióro na papierze. Lena co chwila zerkała przez wąskie okna na rynek: parasole jak grzyby, ludzie jak kropki. Na jednym z wyższych zakrętów Iwo potknął się o wystający fragment deski. Zanim Lena zdążyła ostrzec, butem zahaczył o coś metalowego. Zaskrzypiało, jakby ktoś otwierał taj — jakby ktoś uchylał coś, co dawno temu nie było dotykane. Z boku, tuż przy ścianie, odsunął się wąski panel. Za nim błysnęło niewielkie gniazdko w kształcie ośmioramiennej gwiazdy. – Widzisz to? – Iwo kucnął i dmuchnął. Pył zatańczył w wąskiej smudze światła. – To nie jest zwykłe. Lena wsunęła dłoń pod wystający próg. Palce natrafiły na coś chłodnego, gładkiego. Wyciągnęła mały mosiężny klucz. Na jego główce wybito taką samą gwiazdę jak w gnieździe. – Skąd on tu… – zaczęła, ale w tej samej chwili z dołu dobiegł ich głos Pana Teofila. – Idę po nową sprężynę! Nie ruszajcie wskazówek! – zawołał i stukot jego kroków oddalił się w stronę warsztatu. Lena i Iwo spojrzeli na siebie. W ich oczach zapaliło się to samo pytanie, którego nikt nie wypowiedział. Ciężkie drzwi prowadzące do komnaty z zegarem skrzypnęły, gdy je pchnęli. W środku panował półmrok. Przez wielką szklaną tarczę wpadało mleczne światło, zabarwiając wnętrze na kolor porannej mgły. Zębate koła – jedne większe niż koła rowerowe, inne maleńkie jak guziki – poruszały się leniwie, z cichym, uporządkowanym szumem. Co jakiś czas metal uderzał o metal tak delikatnie, jakby składał komuś grzecznościowy ukłon. – Popatrz – Lena podeszła do okrągłej ramy tarczy. Na jej wewnętrznej krawędzi, tam gdzie zwykle nie zagląda się z zewnątrz, wygrawerowano drobne symbole: półksiężyce, kropki, trójkąty, wichrowate kreski. – To wygląda jak przepis – mruknął Iwo, śledząc paznokciem rząd znaków. – Jakby trzeba było coś ustawić w konkretnej kolejności. Na bocznej ścianie znaleźli płytkę z tej samej, starej miedzi co klucz. Płytka miała pusty środek, dokładnie w kształcie gwiazdy. Lena uniosła klucz. Był zimny i trochę cięższy, niż się spodziewała. – Jeśli to pasuje… – powiedziała cicho. – Sprawdzimy – dokończył Iwo. Klucz wszedł gładko. Zaskoczył z miękkim kliknięciem, a w tym samym momencie mechanizm zegara jakby wziął głębszy oddech. Gdzieś w dole zaszumiało. Coś się przesunęło, coś się naciągnęło, coś zaterkotało w innym tempie. – Ojej – Lena wsunęła włosy za ucho. – Czujesz to? Powietrze w komnacie zgęstniało, jakby nagle zrobiło się o odrobinę cieplejsze. Tarcza zegara drgnęła. Nie tak, jak drży szyba przy przeciągu, ale jak powierzchnia wody, gdy ktoś wrzuci kamyk. Cyfry na szkle zdawały się spływać, mięknąć. Minutowa wskazówka stanęła na dwunastce. Godzinowa – na trzynastce, której niby nie było, a jednak, tu, od środka, znajdowała się między dwunastką a jedynką, zaznaczona maleńką, skromną kreską. – Przecież zegar nie ma trzynastki – powiedział Iwo, ale głos miał taki, jakby nie był tego do końca pewien. Lena przycisnęła dłoń do szkła. Zamiast twardej powierzchni poczuła coś chłodnego, sprężystego, co ustępowało pod naciskiem jak woda, a potem wracało na miejsce. Ze środka płynął delikatny, słodki zapach, w którym mieszała się morska sól i cynamon. – Coś jest po drugiej stronie – wyszeptała. – Nie widać rynku – zauważył Iwo. – Gdzie są parasole i gołębie? Tarcza nie pokazywała już rynku. Zamiast brukowanej ulicy widzieli przestrzeń w kolorze ciemnego turkusu. Na niej, daleko, unosiły się wyspy z czarnego kamienia, porośnięte trawą tak miękką, że wyglądała jak chmura. Pomiędzy wyspami wisiały mosty z nici światła. W głębi, niczym druga wieża, wznosił się wysoki, cienki słup, na którego czubku świecił jasno różowy punkt, jak gwiazda, która zgubiła drogę i postanowiła odpocząć. – To nie może być prawda – Iwo potarł oczy. – A jednak… Wzdłuż krawędzi tarczy, tej z symbolami, jedna z kresek rozbłysła, potem druga, trzecia. Rozświetlały się kolejno, rysując świetlisty wzór. Gdy rozbłysła ósma, gdzieś nad nimi zadźwięczał dzwon, ale nie tak, jak zwykle – dźwięk był głęboki i miękki, jak zanurzony w welonie. Pierwsze bicie przeszło przez drewniane deski podłogi, przez ich buty, aż do kolan. – To południe? – zapytała Lena, choć wiedziała, że nie. – Było już bicie na dwunastą. – A jednak bije – odparł Iwo z szeroko otwartymi oczami. Drugie uderzenie było bliższe, trzecie jakby śmiało się gdzieś w belkach. Przy siódmym szkło tarczy falowało już wyraźnie. W falach pojawiały się cienie – drobne, szybkie, jak przelot małych ptaków. Czasem jeden cień zatrzymywał się, a wtedy widać było coś na kształt dłoni, która dotyka powierzchni od tamtej strony. Kiedy dotykała, na szkle rozkwitał krąg jasności, jak gdyby ktoś na chwilę przyłożył latarkę do dna jeziora. – Widziałeś? – Lena cofnęła palce i znów je wysunęła. – Ktoś jest tam po prostu… – …i wygląda, jakby na nas czekał – dokończył Iwo szeptem. Dziesiąte uderzenie rozlało po komnacie srebrzysty dźwięk. Gdzieś w głębi mechanizmu przesunęła się dźwignia i na moment wszystko ucichło, jakby nawet kurz zatrzymał się w locie. Potem rozległo się jedenaste, nieco wyższe, i dwunaste, w którym była nuta, której żadne z nich nie umiało nazwać. Przy dwunastym czubki ich palców znów dotknęły miękkiej tafli. Lena poczuła lekkie łaskotanie, jakby po drugiej stronie ktoś dotykał jej dłoni końcem piórka. Z mroku turkusowej przestrzeni odróżniła się postać. Szczupla, ubrana w coś, co przypominało długi płaszcz, niosła w ręku lampę. Płomień w lampie miał barwę miodu i światło, które nie rzucało cieni. – Halo? – odezwała się Lena odruchowo. Echo połknęło jej głos i oddało go z powrotem, ale cichszy, rozciągnięty. Postać zatrzymała się na skraju jednej z wiszących wysp. Uniosła lampę wyżej. Płomień zamrugał jak oko. Coś jak uśmiech zadrgało w powietrzu, coś na kształt zaproszenia. Lena poczuła, że serce bije jej szybciej. Iwo zacisnął palce na skraju miedzianej ramy tak mocno, że pobielały mu kostki. – Myślisz, że… – zaczął. – …że to jest przejście – dokończyła bezgłośnie. Słowo zawisło między nimi niby most. I wtedy, wbrew wszelkim zasadom, wbrew nawykom wszystkich zegarów na świecie, dzwon wieży uderzył po raz trzynasty. Szkło, jeśli to było jeszcze szkło, wypukliło się jak bańka mydlana, prawie dotykając ich nosów. Powietrze zaszumiało i poczuło słodko-gorzkim wiatrem, który pachniał jak książka otwarta po raz pierwszy. Na ramie tarczy rozbłysły naraz wszystkie symbole, a w ich blasku coś po tamtej stronie zrobiło krok naprzód. Lena odruchowo wyciągnęła dłoń. Chłodne światło polizało jej skórę, jakby sprawdzało, czy jest prawdziwa. Płomień w lampie drgnął, a cień postaci zbliżył się jeszcze o pół kroku. Gdzieś w głębi mechanizmu cichutko coś kliknęło – jak zatrzaśnięta klamka. – Lena… – szepnął Iwo, ale nie zdążył dodać nic więcej, bo tuż przed nimi powierzchnia tarczy zapadła się cicho jak powierzchnia stawu, gdy przelatuje nad nim ważka.


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 13
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.