Trzynasty dźwięk

Deszcz bębnił w szyby zegarmistrzowskiego sklepu Hart’s Clockworks i zamieniał ulicę na zewnątrz w lśniącą wstęgę szkła. W środku ściany były pełne zegarów wszelkich rozmiarów – zegary wahadłowe o cierpliwych ruchach, maleńkie podróżne zegarki na mosiężnych nóżkach i ogromny zegar dziadek z tarczą jak księżyc. Ich tykanie stapiało się w miękki, równy rytm serca pod dachem.
Maya Hart przycisnęła policzek do chłodnej szyby witryny i palcem narysowała uśmiechniętą buźkę w parze. Miała jedenaście lat i lubiła notesy, które zamykały się z satysfakcjonującym kliknięciem, oraz ołówki zatemperowane w idealny szpic. Jej starszy brat, Theo, klęczał na wytartym dywanie przy ladzie ze śrubokrętem w zębach i kieszonkowym zegarkiem w dłoniach. Theo miał dwanaście i pół roku – co, jak mówił, było bardzo ważne – i potrafił rozłożyć prawie wszystko bez zgubienia ani jednej śrubki.
– Tata będzie wieczność – powiedziała Maya, patrząc, jak rozmyta sylwetka ojca i samochodu dostawczego znika w deszczu. Pojechał zawieźć odrestaurowany zegar dziadka do ratusza. – Moglibyśmy skończyć nasz projekt o osi czasu, zanim wróci.
Theo podniósł głowę, ciemne włosy opadły mu na czoło. – Moglibyśmy go skończyć. Albo zrobić go niesamowitym. – Postukał palcem w notes, w którym nabazgrał: Wynalazcy Gullhaven Harbor. – Amelia i Josh robią plakat z brokatem. My potrzebujemy czegoś lepszego niż brokat.
Maya pomyślała o sali gimnastycznej pełnej trójdzielnych plakatów i misek ze słodyczami. Chciała, żeby to ich projekt był tym, który naprawdę ktoś przeczyta, tym, przy którym nauczycielka, pani Grant, otworzy szerzej oczy. – Lepsze niż brokat to wysoko zawieszona poprzeczka – stwierdziła, ale już zerkała w stronę schodów prowadzących na strych. Strych krył pudła z czasów, gdy praprababcia Eliza Hart prowadziła sklep. Jeśli ktoś miał zostawić coś fascynującego, to właśnie ona.
Wspięli się po wąskich schodach, każdy stopień skrzypiał cicho starym drewnem. Na strychu pachniało cedrem, wełną i słodką, zakurzoną wonią suszonych kwiatów. Światło sączyło się przez okrągłe okienko, zostawiając na podłodze pasy deszczu. Skrzynie stały spiętrzone jak śpiące słonie. Rząd pudełek na kapelusze opierał się o zwój liny. Szuflada z napisem „Różne części” miała oporny uchwyt i pełna była splątanych łańcuszków.
– Tu jest jak po wybuchu muzeum – ucieszył się Theo. Zsunął prześcieradło z drewnianej skrzyni i kichnął. – Na zdrowie. Ooo, patrz na to.
W rogu, pod wyblakłą narzutą wyszywaną w gwiazdy, odkryli wąską drewnianą skrzynię z mosiężnymi narożnikami i kotwicą wyrzeźbioną na wieku. Do przodu była przybita mała metalowa tabliczka, a na niej wybite równymi literami słowa: **NA KIEDY BĘDZIESZ WYSTARCZAJĄCO ODWAŻNY**.
Maya spojrzała na Theo. Theo spojrzał na Mayę. – W skali od jeden do odważny, gdzie jesteśmy? – spytała.
– Mocna ósemka – odparł Theo, choć jego brwi tańczyły z ekscytacji. Odsunął zasuwkę. Skrzynia otworzyła się z westchnieniem, jakby wstrzymywała oddech przez lata.
W środku, w fałdzie ciemnoniebieskiego aksamitu, leżała rzecz, która nie była do końca zegarkiem ani do końca kompasem. Jej obudowa była z ciepłego mosiądzu, gładka od używania. Wokół krawędzi biegł pierścień z wyrytymi miesiącami i maleńkimi cyframi, a pod szkłem drżała wskazówka sekundowa, choć nic nie tykało. Cienka igła unosiła się nad różą wiatrów wskazującą Północ, ale nie była stabilna – ciągnęło ją ku małemu grawerunkowi w kształcie klepsydry. Z boków wychodził skórzany pasek, popękany, miodowobrązowy. Z tyłu ktoś delikatnie wydrapał: *Aby przepłynąć morze, które nie jest wodą, wyznacz kurs i trzymaj się go*.
Była tam też złożona kartka, związana wyblakłą wstążką koloru herbaty. Maya rozwiązała ją ostrożnymi palcami i przeczytała na głos.
– „Jeśli to znalazłeś, to zegary już cię poprowadziły, tak jak mnie – zaczęła. – Czas jest morzem. Nie zapominaj, że przypływ biegnie w obie strony. Trzynasty dźwięk wybija drzwi. Nie zmieniaj tego, czego nie rozumiesz. Zostawiaj okruszki – tusz, kredę, piosenkę – byś mógł wrócić tą samą drogą. – Eliza Hart.”
Maya przełknęła ślinę. – Trzynasty dźwięk?
Oczy Theo zabłysły. – Zegary biją tylko do dwunastu.
– Właśnie – odparła Maya, co wcale jej nie uspokoiło.
Odwróciła urządzenie w dłoniach. Mosiądz był ciepły, jakby dopiero co wyjęto go z kieszeni. Z boku znajdowała się radełkowana koronka jak w starych zegarkach i mały miedziany przycisk w kształcie kropli. Pierścień z miesiącami i cyframi można było obracać, a kiedy Maya spróbowała, poczuła najdelikatniejsze drżenie pod palcami.
– Moglibyśmy ustawić na zeszły tydzień – powiedział Theo. – Tak tylko, żeby zobaczyć, czy… czy coś…
– Czy co? – zapytała Maya. – Wrzuci nas w poniedziałek? W poniedziałek nawet nie skończyłam matmy.
Theo się roześmiał, ale cicho. – Albo moglibyśmy ustawić coś użytecznego. Latarnia morska. Pamiętasz, co mówiła pani Grant? „Pierwszą lampę latarni Gullhaven zapalono 12 sierpnia 1903 roku.” Moglibyśmy to zobaczyć. Zrobić prawdziwe notatki. Być lepsi niż brokat.
Maya wyobraziła sobie czarno-białą fotografię z podręcznika – promień latarni rozciągający się jak pędzel przez zatokę. Pomysł ciągnął ją tak samo, jak igła ciągnęła ku klepsydrze. – Tylko patrzymy – zastrzegła. – Tylko patrzymy.
Pochylili się nad urządzeniem razem, głowy niemal się stykały. Z cichym kliknięciem Maya obróciła pierścień aż do AUG, ustawiając przy 12. Theo wyregulował wewnętrzne cyfry, aż w małym okienku – które chwilę wcześniej było puste – pojawił się rok 1903. Żadne z nich nie oddychało, kiedy pustka nagle się wypełniła.
– Punkt skupienia? – szepnął Theo, przeglądając tarczę. Pojawiła się niemal niewidoczna linia liter tam, gdzie wcześniej nie było nic: **HART’S CLOCKWORKS, STRYCH.** Jakby urządzenie doskonale wiedziało, gdzie się znajduje.
– To wcale nie jest straszne – mruknęła Maya, choć kark ją zaswędział.
Theo sięgnął do koronki. – Okruszki – powiedział. Kredą narysował na deskach spiralę i napisał TERAZ z strzałką wskazującą ich stopy. Maya, czując się jak ktoś wchodzący na lód, otworzyła notes i zanotowała: **12 SIERPNIA 1903. Latarnia morska. Nie dotykać niczego. Wrócić przy trzynastym.**
– Gotowa? – spytał Theo.
– Nie – odpowiedziała zgodnie z prawdą Maya. – Zrób to mimo wszystko.
Theo uśmiechnął się, nabrał powietrza i raz nakręcił koronkę. Prawie niewidoczna wskazówka sekundowa delikatnie podskoczyła – wstecz. Zwykła kołdra tykania na strychu rozplątała się w ciszę, a potem powoli wróciła, gdy wszystkie zegary w sklepie na dole zaczęły chodzić idealnie równo, jak sto bijących razem serc. Pyłki zawisły w powietrzu i – Maya wstrzymała oddech – zaczęły unosić się w górę, zamiast opadać.
Światło deszczowego dnia wpadające przez okrągłe okno zmieniło barwę – zgęstniało, stało się złote jak syrop. Ostry, czysty zapach soli wypchnął cedr. Skądś daleko doleciał pusty krzyk mew, a pod nim – równy szum fal o skały.
– Czujesz to? – szepnął Theo. Jakby podłoga przypomniała sobie dawny kształt i próbowała go nałożyć; nie poruszała się naprawdę, tylko osiadała w starym rowku.
Palce Mayi zacisnęły się na mosiądzu. Miedziany przycisk w kształcie kropli błyszczał. Zdawał się chcieć, by go nacisnąć. Słowa z notatki Elizy powróciły jej w głowie: *Trzynasty dźwięk wybija drzwi.*
– Na trzy – powiedział Theo. – Raz. – Jego oczy spotkały się z jej. – Dwa.
Maya skinęła głową. – Trzy.
Nacisnęła miedziany przycisk.
Wszystkie zegary w Hart’s Clockworks zaczęły wybijać godzinę. Raz, dwa, trzy – uderzenia piętrzące się jak stopnie wewnątrz ścian. Zegar dziadek dudnił, a jego głos odbijał się w deskach podłogi. Okrągłe okno zaparowało, a potem odsłoniło widok, który nie pasował do deszczowego popołudnia: maszty kołyszące się w porcie, gdzie nie powinno ich być, węższą ulicę, niebo z innymi chmurami. Między pudłami i skrzyniami powietrze zaciągnęło się w cienką, jasną szczelinę.
**Dwanaście.**
Szczelina zalśniła jak linia światła przeciągnięta przez wodę. Po drugiej stronie coś się poruszyło – mignięcie ciemnego płaszcza, kształt latarni, błysk jak kołyszący się dzwon okrętowy. Przeciąg przesunął się przez strych – chłodny, pachnący morzem – i niósł ze sobą głos tak cichy, że można było udawać, iż się go nie słyszało.
– Maya. Theo.
Zamarli. Ręka Mayi odnalazła dłoń Theo. Trzynasty dźwięk zebrał się w powietrzu – niski i niemożliwy – a szczelina rozciągnęła się trochę szerzej.
Autor zakończenia: