Czy wiesz, że?

Trzynasty zegar


Trzynasty zegar
W Wrzosowicach mgła nie tylko siadała na polach, lecz także szeptała po dachach, jakby miała coś do opowiedzenia każdemu, kto wstanie odpowiednio wcześnie. Tego ranka Lena wstała o świcie i odsunęła ciężką zasłonę w pokoju na poddaszu. Przez okno widać było rzekę, która zakręcała tuż za ogrodem, kładła się spokojnie między trzcinami i znikała za topolami. Dom po babci Róży stał na lekkim wzniesieniu, krzywy i zadziorny, z gankiem, który trzeszczał jak stare skrzypce. – W tym domu wszystko gada – stwierdził Kacper, pojawiając się nagle z termosikiem kakao i kotem Bazylem pod pachą. – Schody mówią „ostrożnie”, podłoga mówi „nie skacz”, a drzwi do spiżarni mówią „ser tylko po obiedzie”. Lena parsknęła śmiechem. Kocur zwinnie zeskoczył na parapet i nastawił uszy w stronę ogrodu. Był niemal cały czarny, tylko końcówkę ogona miał białą, jakby ktoś umoczył pędzel w mleku. Przeprowadzili się tydzień temu. Mama malowała kuchnię na kolor maślany, tata ustawiał regały w pokoju dziennym. Lena miała jedenaście lat i nieskończoną liczbę pytań, których nie zdążyła zadać babci. Po babci został dom, sad ze starymi jabłoniami i strych, o którym mówiono we wsi, że jest większy w środku niż na zewnątrz. To nie mogła być prawda, ale z Wrzosowicami nigdy nic nie wiadomo. Tego popołudnia Lena i Kacper znaleźli wejście na strych za zupełnie zwyczajną szafą. Drabinę z liną, którą trzeba było pociągnąć dwa razy, bo za pierwszym razem tylko prychała i trzepotała pajęczynami. Strych pachniał kurzem, lipowym miodem i kroplami deszczu, które tu docierały w pamięci, choć dach był szczelny. Pod belkami migotały srebrne nici; później okazało się, że to nie pajęczyny, tylko cienkie rynnienki światła spływające z okienka jak wstążki. – O rany… – Kacper rozłożył ręce. – To wystawa zegarów. Były tam zegary małe jak pudełko zapałek i wielkie jak kredens. Wahadła, które milczały; wskazówki w kształcie piór; tarcze malowane na granat i złoto. Jeden z nich chodził do tyłu i odliczał „przed chwilą”, zamiast „zaraz”. Drugi miał na tarczy zamiast cyfr maleńkie księżyce: nowie, sierpy, pełnie. Na środku ściany wisiał zegar najdziwniejszy. Prawie nie mieścił się w ramie. Jego tarcza była granatowa i usiana drobnymi gwiazdkami, które naprawdę mrugały. Pod nimi, wśród namalowanych chmur, dało się zauważyć maleńkie, wcale nie malowane fale. – Ten patrzy na ciebie – powiedział Kacper cicho, choć to nie miało sensu. Na skrzynce pod zegarem leżała koperta zalakowana woskiem z odciskiem paproci. Lena pogłaskała lak palcem. Wosk był ciepły, jakby dopiero co spłynął. – Przeczytaj! – pośpieszył ją Kacper, ale Lena najpierw obejrzała kopertę z każdej strony. Na niej widniał napis: „Dla Leny Nowickiej, lat 11, Strażniczki Godzin (tymczasowej)”. – Strażniczki… czego? – powtórzyła, śmiejąc się niepewnie. Pod palcami serce zaczęło tłuc się za szybko. Odsunęła lak i wysunęła z koperty kartkę zapisaną piórem. Pismo było równe, z oddechami między słowami, jakby każde słowo miało czas, na jaki zasłużyło. „Leno, jeśli to czytasz, znaczy, że dom uznał, iż nadszedł właściwy moment. Nie wszystkie zegary odliczają to samo. Jedne liczą minuty, inne liczą odwagi, a ten, na który patrzysz, liczy przejścia. Nakręć go w nowiu o północy – trzy pełne obroty srebrnym kluczem – a zobaczysz, gdzie skrzydła domu rosną naprawdę. Pamiętaj o ciszy między gongami. Jeśli usłyszysz trzynasty, nie uciekaj. Miej przy sobie światło. Róża” – Babcia była… – Kacper urwał, szukając odpowiedniego słowa. – No… niesamowita. – Zawsze zakładała szalik, zanim cokolwiek zaczarowała – rzuciła Lena odruchowo, a potem spłonęła rumieńcem. – Żartowałam. To tylko list… Jednak w skrzynce, oprócz listu, spoczywał srebrny klucz przewiązany czerwoną wstążką. Obok stał słoik z etykietą „Świt, lipiec 1989” – w środku drżało blade światło, jakby ktoś uwięził kawałek poranka – i mała puszka z napisem „Echa (niepotrzebne, ale ładne)”. Kacper bez zastanowienia otworzył puszkę i odskoczył, gdy z miłym brzdękiem wysypało się kilka dźwięków: „halo!”, „pssst!”, „tu jestem!”, które potoczyły się jak szklane kulki i zniknęły pod szafą. – Możesz być trochę poważniejszy? – syknęła Lena, ale nie potrafiła ukryć uśmiechu. – Nów jest dziś w nocy. To jedno zdanie sprawiło, że powietrze na strychu zgęstniało. Słoik ze „Świtem” drgnął, jakby odpowiedział. Zegar z księżycami na tarczy poruszył wskazówką o pół wysokości wosku świecy. – O północy wszyscy śpią – zauważył Kacper. – Twoi rodzice też. Mamy termos z kakaem, latarki… i Bazyl jest odważny. Kot, jakby zrozumiał, ułożył się na skrzynce z kluczem i zaplątał biały koniec ogona w czerwoną wstążkę. Do północy było długo. Lena pomagała w kuchni, obierała jabłka i słuchała, jak mama nuci „Stokrotka rosła polna”, a tata próbuje wymyślić, gdzie powiesić zegar kuchenny, skoro w domu po babci zegarów jest już sto. Po kolacji spakowała do plecaka latarkę, notes, ołówek, kakao i koc. Zajrzała jeszcze do szafy babci; płaszcze pachniały bergamotką i świeżym śniegiem, choć śnieg w czerwcu nie powinien pachnieć. Dokładnie o jedenastej czterdzieści pięć Lena i Kacper, na palcach, minęli pokój rodziców i pociągnęli za sznurek od drabiny. Strych przyjął ich półmrokiem. Światło latarki tańczyło po belkach. Bazyl wspiął się pierwszy i usiadł przed granatowym zegarem, jak strażnik w czarnym płaszczu. Lena położyła dłoń na skrzynce. Metal klucza był chłodny i gładki. Zegar milczał, ale można było dostać dreszczy od samego patrzenia, jak gwiazdki na tarczy powoli przesuwają się wzdłuż niewidzialnych orbit. – Jesteś pewna? – zapytał Kacper. – Nie – szczerze odpowiedziała Lena. – Ale jestem ciekawa. Ujęła klucz. Szperając latarką po obudowie, znalazła niewielkie sercowate gniazdo na prawo od czterech gwiazdek. Wsunęła klucz i od razu poczuła delikatny opór, jakby zegar zastanawiał się, czy to na pewno jej ręka. Potem opór zniknął. Lena przekręciła raz. Cichy pomruk przeszedł przez belki strychu, jak mruczenie kota, tylko ogromnego. Drugi obrót. Powietrze wstrzymało oddech. Trzeci obrót. Coś kliknęło. Wskazówki zatrzymały się na niewidzialnej godzinie między dwunastą a niczym. Basowe „bum” rozlało się po pomieszczeniu – pierwszy gong. Lena i Kacper wymienili spojrzenia. Między gongami była cisza, gęsta i miękka jak koc. W tej ciszy Lena usłyszała rzeczy, których wcześniej nie zauważała: jak w drewnie krążą soki, jak rzeka za oknem przenosi drobinki światła, jak Bazyl przestawia łapę, żeby nie nadepnąć na rozlaną echem literę „pssst”. Drugi gong. Obok zegara, na ścianie, rozbłysła linia, jakby ktoś pociągnął kredą zrobioną z księżyca. Linia urosła, tworząc prostokąt wysokości drzwi. Trzeci gong. Powiało solą i cytryną, choć byli daleko od morza. Czwarty gong. Gwiazdki na tarczy zegara spadły o milimetr i zawisły nad podłogą, jak rój iskier, które nie mogą się zdecydować, czy są światłem, czy owadami. – Masz to światło? – wyszeptał Kacper. Lena skinęła. Wyjęła z plecaka słoik z etykietą „Świt, lipiec 1989”. Dłoń jej drżała. Zdjęła wieczko. Z wnętrza słoika wypłynęło mleczne, delikatne brzaskowe światło i rozlało się po strychu, równiutko, tak jak kiedyś rozlewało się nad łąkami, kiedy babcia wstawała wcześnie, żeby piec drożdżówki. Piąty gong. Kropelki światła skleiły się z kredową linią drzwi na ścianie. Szósty gong. Klamka, której wcześniej nie było, zaczęła się rysować z niczego, jakby ktoś przypominał sobie, jak wyglądają klamki. Siódmy gong. Drzwi nabrały faktury – zobaczyli słoje drewna, malutkie zadarcia, maleńką rysę w kształcie przecinka. – Zobacz! – Kacper wskazał podłogę. Po desce pod stopami Leny przebiegły cienie łódek, lecz nie było ich czuć, tylko widać, jakby płynęły na drugiej stronie światła. – Przejścia… – urwał, gryzł skraj rękawa. Ósmy gong. Ktoś po drugiej stronie drzwi westchnął. Dziewiąty. Bazyl nastroszył futro, ale nie uciekł; zamiast tego usiadł przy krawędzi światła i patrzył uważnie, jakby czytał drobnym drukiem coś, co nie było napisane. Dziesiąty. W kącie, zaraz obok skrzynki, wskazówki najmniejszego zegarka nagle odwróciły się i poszły do przodu, jakby brały się w garść. Jedenasty. Drzwi w ścianie poruszyły się, nie nożycowo jak normalne, tylko jak żagiel, który łapie wiatr. – Lena – powiedział Kacper bardzo cicho, i w tym jednym słowie mieściło się wszystko: obawa, ekscytacja, pytanie. Dwunasty gong. Klamka zamigotała i opadła, jakby ktoś po drugiej stronie właśnie położył na niej dłoń. Powietrze zrobiło się chłodniejsze. Wszystko wstrzymało się na uderzenie serca. Trzynasty gong. Nie był głośniejszy od pozostałych, ale miał w sobie coś, przez co włosy na karku Leny stanęły dęba – dźwięk, który brzmiał jak echo kroków w miejscu, do którego jeszcze nie weszła. Drzwi rozwarły się na szerokość dłoni. Z wnętrza wysunął się wąski promień światła, nie świtowy, tylko głęboki i błękitny, jak kolor ciemnego jeziora tuż przed burzą. Lena poczuła na twarzy wilgoć, a na języku smak czegoś nowego, czego nie umiała nazwać. – Proszę okazać światło – powiedział głos z wnętrza, spokojny, nieco zachrypnięty, ale uśmiechnięty. – I bilety, jeśli macie. Kacper spojrzał na Lenę. Słoik ze „Świtem” jarzył się w jej dłoniach. Bazyl drgnął, jakby gotów był skoczyć. Drzwi poruszyły się po raz kolejny, otwierając się o jeszcze jeden oddech. Tuż za progiem coś zamigotało, jak metal w ruchu, i w błękicie mignęła sylwetka…


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 12
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.