Zegar Babci Marianny

Na strychu domu Babci Marianny zawsze pachniało kurzem, jabłkami i starą skórą z zapomnianych walizek. Łucja i Bartek uwielbiali tu zaglądać, zwłaszcza w deszczowe weekendy, gdy nie można było biegać po ogrodzie. Pewnego sobotniego popołudnia, gdy krople rytmicznie bębniły o dach, rodzeństwo przeszukiwało skrzynię pełną dziwnych, kolorowych kapeluszy. Wtedy Łucja zauważyła coś, co zawsze ginęło w cieniu wielkich szaf:
Był to stary, drewniany zegar z wahadłem, wysoki na metr, z tarczą popękaną jak pajęczyna. Wskazówki zatrzymały się dokładnie na 17:44, tuż pod słowem „Tajemnica”, które ktoś kiedyś wyrył nożem na froncie obudowy.
– Patrz, Bartek! – zawołała Łucja. – Zegar ze słowem „Tajemnica”! Myślisz, że działa?
Bartek podszedł bliżej i dotknął wahadła. – Pewnie nie. Ale może da się go nakręcić?
Zaczęli uważnie oglądać zegar. Obok tarczy dostrzegli małą klapkę. Po jej otwarciu zobaczyli coś dziwnego: małą, srebrną kluczową dziurkę i przycisk z napisem „Start”.
– Nigdy tu nie byłam... – szepnęła Łucja, choć przecież byli na strychu setki razy.
Bartek wyciągnął z kieszeni stary klucz, który znalazł kiedyś w ogrodzie. – Może pasuje?
Klucz obrócił się lekko, a wskazówki zegara nagle zaczęły wirować coraz szybciej. Wahadło poruszało się w rytmie, którego nie znała żadna muzyka. Wokół rodzeństwa zaczęły migotać błyszczące plamki światła, jakby w powietrzu rozwiesiły się świąteczne lampki.
Nagle poczuli szarpnięcie, jakby świat zakręcił się wokół nich. Podłoga zniknęła im spod nóg, a cisza została przerwana głuchym dźwiękiem dzwonu. Otworzyli oczy i... już nie byli na strychu babci.
Przed nimi rozciągała się szeroka, brukowana ulica. Ludzie chodzili w strojach jak z dawnych filmów, a przez cały plac przejeżdżała para konnych powozów.
Łucja ścisnęła Bartka za rękę. – Czy my... czy my właśnie naprawdę...
Ale zanim skończyła, usłyszeli za sobą dziwny głos:
– Wy nie jesteście stąd, prawda?
Odwrócili się powoli...
Autor zakończenia: