Zegar szeptów
Szkoła w Brzezinach wyglądała jesienią jak rozgrzana pieczeń: ceglane mury parowały po deszczu, a na dziedzińcu pachniało mokrymi liśćmi. Tego popołudnia kółko plastyczne przeciągnęło się dłużej, bo Lena postanowiła dokończyć niebieską farbą swój obraz mapy wiatru. Olek, który zawsze nosił w plecaku latarkę i zwój sznurka (nigdy nie wiadomo, czy się nie przyda), czekał na nią cierpliwie, stukając rytmicznie oparciem krzesła.
Kiedy wreszcie ruszyli korytarzem, szkoła była prawie pusta. Za oknem migały ciężkie chmury, a w budynku dudnił tylko odległy przeciąg. Lena odgarnęła włosy spod czapki i zatrzymała się nagle.
— Słyszysz? — wyszeptała.
Olek przystanął. Gdzieś ponad nimi, jakby spod sufitu, dało się słyszeć ciche tik… tik… tik. Nieprędki, miękki dźwięk, jak uderzenia serca zaspanego olbrzyma.
— Z góry — stwierdził Olek, kierując latarkę na koniec korytarza. — Poddasze.
— Poddasze jest zamknięte — przypomniała Lena. Pamiętała tabliczkę: Zakaz wstępu. Pan Antoni, woźny, mawiał, że to dla bezpieczeństwa, bo schody są wąskie i skrzypiące, a na górze same rupiecie po starych przedstawieniach.
— Tabliczka nic nie mówi o wejściu na chwilkę — mruknął Olek. Uśmiechnął się tym swoim półuśmiechem i ruszył pewnym krokiem. Lena przewróciła oczami, ale poszła za nim. Nie dlatego, że chciała łamać zasady. Po prostu dźwięk tik… tik… tik brzmiał jak pytanie, które ktoś zadał bardzo dawno temu i zapomniał na nie odpowiedzieć.
Pod drzwiami na poddasze czekała już Kropka, szkolska kotka o czarnym nosie i ogonie w prążki. Ktoś kiedyś przyniósł ją jako kociaka, a ona postanowiła zostać, bo zawsze mogła liczyć na kroplę mleka z kuchni i ciepłe kolana pierwszaków.
— Ty też to słyszysz? — Lena przykucnęła i pogłaskała Kropkę, która w odpowiedzi zamruczała i usiadła obok drzwi jak strażniczka.
Zamek zatrzeszczał, kiedy Olek spróbował klamki. Drzwi nie były zamknięte na klucz; tylko zacięte od wilgoci. Razem naparli ramionami, aż drewno westchnęło i ustąpiło. Schody przywitały ich zapachem kurzu, kleju i starych desek. Każdy stopień opowiadał coś skrzypnięciem.
Poddasze było większe, niż się wydawało z dołu. Pod skośnym dachem piętrzyły się skrzynie, kapelusze do szkolnych przedstawień, pęki kolorowych wstążek i rozpięty na płótnie atlas, który pamiętał czasy, kiedy niektóre rzeki miały inne nazwy. W powietrzu wiry kurzu tańczyły w snopie światła, który wślizgiwał się przez okienko.
I wtedy Lena go zobaczyła: wysoki, drewniany zegar stojący w kącie, jakby nie chciał nikomu przeszkadzać. Nie miał zwykłych cyfr. Zamiast nich na tarczy wyryto drobne symbole: listki, fale, gwiazdki, maleńkie klucze. Nad cyferblatem widniał półksiężyc wykrojony z ciemniejszego drewna, a wokół korpusu biegł rzeźbiony wieniec z wiatru i chmur.
— Ale czad — szepnął Olek. — Wygląda na naprawdę stary.
Lena podeszła bliżej. Zegar nie tykał. Stał cichy, jakby czekał na kogoś, kto potrafi go obudzić. Kiedy jednak położyła dłoń na jego boku, drewno okazało się ciepłe, jakby przed chwilą stało w słońcu.
— To on — wymówiła bezgłośnie. — Tik, który słyszeliśmy.
Wtem coś kliknęło w środku, ledwie wyczuwalnie. Wskazówka minutowa, wąska i długa jak piórko, drgnęła i przesunęła się o szerokość drobnego liścia. Lena odsunęła rękę. Kropka zjeżyła wąsy i pacnęła tarczę łapą, jakby chciała zatrzymać wskazówkę.
— Może ktoś go nakręcał — mruknął Olek, choć sam brzmiał niepewnie. — Albo reaguje na… dźwięk?
— Na szept — powiedziała Lena, zanim zdążyła się zastanowić, skąd jej to przyszło do głowy. — Spójrz.
Nachyliła się i cichutko, żeby nawet wiatr w szparach nie usłyszał, powiedziała: — Niech… dzwonek szkolny zabrzmi raz jeszcze.
Przez ułamek chwili nic się nie wydarzyło. Potem wskazówka zadrżała drugi raz, głębiej, jak oddech i… w całym budynku odezwał się dzwonek. Nie głośny i stanowczy, jak na przerwie, lecz miękki, jak wspomnienie: ding… ding… ding.
Olek aż podskoczył. — Lena! Ty to słyszysz?
— Słyszę. — Serce zaczęło jej bić szybciej. Nie dlatego, że zrobiła coś złego. Raczej dlatego, że czuła, jakby drzwi w jej głowie, które zawsze były zamknięte, właśnie uchyliły się o milimetr.
Pod palcami wyczuła delikatne wcięcie w obudowie. Pomiędzy rzeźbionymi chmurami ukryty był mały, starannie wykonany schowek. Otworzył się bez zgrzytu. W środku leżała karteczka pokryta pożółkłym atramentem i wąska, metalowa płytka podobna do gwiazdy.
Na karteczce ktoś napisał pochyłym pismem: Zegar słucha szeptów i odpowiada tylko tym, którzy słuchają uważniej niż reszta. Nie używać podczas pełni. Zostaw klucz, jeśli nie wrócisz.
— Klucz? — Olek uniósł brew. Wziął metalową gwiazdę i przyjrzał się jej pod światło. — Ale do czego?
Lena dotknęła palcami swojej szyi. Na cienkim sznurku od dawna nosiła medalion od babci Miry: małą gwiazdkę z zielonym oczkiem pośrodku. Babcia dawała go Leni w dniu, kiedy ta poszła do pierwszej klasy, mówiąc: — Na drogę, która pewnego dnia cię zawoła.
Medalion i klucz z zegara pasowały do siebie jak dwie części tej samej opowieści. W obudowie, tuż pod tarczą, dostrzegli wreszcie wąską szczelinę w kształcie gwiazdy. Nie była od razu widoczna, bo drewno zlicowano idealnie, ale kiedy Lena przesunęła po nim opuszkiem, poczuła delikatne wybrzuszenie.
— Lena… — Olek spojrzał na nią pytająco. — Spróbujesz?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, rozległo się stuknięcie na dole. Od strony korytarza ktoś zamknął metalową kratę. Głos Pana Antoniego poniósł się echem: — Kto tam został? Chodźcie, bo zaraz gaszę światła!
Kropka prychnęła cicho. W snopie latarki pył opadał jak drobny śnieg. A zegar, jakby przestraszony, przemówił głośniej. Tym razem nie było to tik-tak. To było… liczenie. Jedno uderzenie, drugie, trzecie. Nie pasowały do żadnej godziny, bo było dopiero po czwartej. Uderzeń doliczyli do dwunastu, a potem, jakby przekornie, zabrzmiało jeszcze jedno, trzynaste.
Wskazówka zatrzymała się na symbolu fali. Powiało solą i mokrym piaskiem, choć do morza w Brzezinach było daleko. Powietrze na poddaszu zgęstniało, a gdzieś za ścianą przeciąg zaszurał jak szelest kartek.
— Jeśli teraz nie zejdziemy, zamkną nas tu na noc — szepnął Olek, ściskając latarkę tak mocno, że pobielały mu knykcie.
— Gdy zejdziemy, nie dowiemy się, dokąd prowadzi to — odparła Lena równie cicho, czując, jak medalion pod koszulką nagrzewa się jak kamyk z plaży. — I czemu zna moje palce.
Włożyła metalową gwiazdę w szczelinę. Pasowała idealnie. Coś w środku kliknęło, tym razem miękko, jak zatrzaśnięcie szkatułki. Obudowa ustąpiła o włos, odsuwając się z lekkim sykiem, a z wnętrza buchnęło blade światło, które nie było ani słoneczne, ani lampowe. Raczej jak blask, który mają mapy w głowie tuż przed zaśnięciem.
Kropka wskoczyła na brzeg podstawy, postawiła uszy i zamarła, wpatrzona w szczelinę. Z wnętrza zegara dobiegł cichy poszum, jak odległe fale, i jeden wyraźny szept, który sprawił, że skóra na karku Leny zadrżała.
— Leno — powiedział ktoś po drugiej stronie, bardzo łagodnie, jakby znał to imię od dawna.
Drewno drgnęło po raz kolejny, a brzeg schowka zaczął się odsuwać szerzej, powoli, jak powieka, która zaraz się otworzy.
Autor zakończenia:
polski
Co było dalej?