Czy wiesz, że?

Zegarek, który cofał sekundy


Zegarek, który cofał sekundy
Lena i Olek nie planowali zostać dziś strażnikami czegokolwiek. Chcieli tylko pomóc ciotce Róży posprzątać antykwariat „Pod Schodami” po wielkiej dostawie książek, map i pudełek, które pachniały kurzem, wanilią i deszczem. Za witryną sączyło się popołudniowe słońce, a z ulicy dochodził stuk parasoli o bruk, bo nad Toruniem wisiała miękka, srebrna mżawka. Antykwariat ciotki Róży był wszystkim naraz: labiryntem, skarbnicą i trochę statkiem, który płynął przez dawne lata. Z sufitu zwisały stare globusy, między regałami wisiały zwinięte mapy, a w kącie tykało sześć zegarów, każdy w swoim rytmie. Najciszej z nich chodził zegar z rzeźbioną kukułką, najgłośniej ten z wahadłem w kształcie liścia klonu. „Tylko uważajcie na skrzynie z piwnicy,” upomniała Róża, poprawiając chustkę we włosach. „Ktoś je przysłał bez nadawcy, pewnie rozliczę to jutro. Jeśli znajdziecie coś kruchego, zawołajcie mnie.” Skrzynie ktoś opasał słomą i grubym sznurkiem. Olek ciął opakowanie ostrożnie, aż z drewna posypał się zasklepiony pyłek. W środku leżały zbiory: tomiki z wytartymi grzbietami, metalowa puszka na nici, fotografie o poszarpanych brzegach, a na samym dnie – niewielkie, skórzane etui. „Wygląda jak futerał na okulary,” mruknęła Lena, już czując przyspieszone ciekawością tętno. Nie okulary, nie pióro. W środku spoczywał kieszonkowy zegarek z mosiężnym wieczkiem. Był ciężki, chłodny i błyszczał tak, jakby przed chwilą ktoś go wypolerował. Na wierzchu wygrawerowano róże wiatrów i drobny napis: „F. Klonowicz, Zegarmistrz Toruński”. Pod napisem widniały jeszcze dwie rzeczy: współrzędne, które Olek przeczytał na głos, mrużąc oczy – „53°01′N, 18°36′E” – i dziwnie zaaranżowane słowa: „Para rąk, para dat”. „Klonowicz… to nazwisko prapradziadka ciotki,” przypomniała sobie Lena. „Opowiadała, że miał warsztat przy Bramie Mostowej.” „Para rąk, para dat?” powtórzył Olek. „Co to ma być?” Zegarek miał tarczę przejrzystą jak jezioro, na której zamiast zwykłych cyfr srebrzyły się gwiazdy i maleńkie punkty. Minutnik i godzinowa były cienkie jak igły, a sekundnik – czerwona kreska – drżał, choć nikt nie nakręcał mechanizmu. Po otwarciu wieczka Lena zobaczyła jeszcze jedno: pod szkłem czuło się minimalny przeciąg, jakby tarcza oddychała. „Jak on może drżeć, jeśli stoi?” Olek pochylił się bliżej i wtedy oboje jednocześnie dotknęli krawędzi zegarka. Coś niemożliwie miękkiego zaszeleściło w powietrzu i sekundnik… ruszył. Ale nie do przodu. Powoli, nie śpiesząc się, zaczął cofać się po tarczy. „Słyszysz?” szepnęła Lena. Nagle wydało się jej, że wszystkie inne zegary w antykwariacie zamilkły, jakby robiły miejsce temu jednemu, który wziął się za odwracanie sekund. Po chwili jednak usłyszała, że coś się nie zgadza: kukułka wydzwaniała „kuku” od tyłu, jak nagranie puszczone wspak, a wahadło liścia klonu zwalniało, jakby ktoś wymienił mu grawitację na dżem. „Trzymasz to?” Olek ścisnął zegarek mocniej, a Lena poczuła, jak metal zaczyna im się ogrzewać w palcach. Jakby reagował nie tylko na dotyk, ale i na to, że trzymają go razem. Gdy Olek puścił na sekundę, sekundnik zamierał. Gdy znów oboje dotykali, wracał do cofania, przezroczysty jak strumień, który znalazł niecodzienny spadek w przeciwną stronę. „Para rąk,” powtórzyła powoli. „Czyli razem.” „A para dat?” Olek wyciągnął z etui malutką karteczkę, wciśniętą między skórę a podszycie, z literami, które wyglądały jak napisane stalówką: „Nie kręć sam. Nie po północy. Nie tam, gdzie dzwony milkną.” „Kto to pisał?” Lena poczuła dreszcz, ale nie był to dreszcz strachu, raczej ten, który pojawia się tuż przed wielką zagadką. Z tyłu antykwariatu znajdowało się pomieszczenie, które Róża z pobłażliwym uśmiechem nazywała „magazynem”. W rzeczywistości była to komora, do której zbierały się dziwne przedmioty: północne kompasy, lunety, pudełka po cygarach z miast, których już nie było na mapach. Na środku podłogi – co Lena zawsze uważała za dekorację – tkwił w desce metalowy krąg, wypełniony mosiądzem, jak medalion wbity w drewno. Nie miał napisów ani zatrzasków; przynajmniej do tej chwili. Bo kiedy cofnęli sekundnik do pełnej minuty, mosiężny krąg na podłodze zadrżał i wydał z siebie bardzo cichy, bardzo niski dźwięk, jak mruknięcie kota w pudle rezonansowym wiolonczeli. Ich włosy na rękach stanęły dęba. Na mosiądzu pojawiła się cienka linia – niczym rysa – biegnąca dookoła, a potem jeszcze jedna, przecinająca ją pod kątem. Linie rozżarzyły się bursztynowym światłem. „Lena?” Olek rozejrzał się odruchowo. Ciotka Róża akurat rozmawiała przy ladzie z panem w płaszczu w kratę, dyskutowali o starych atlasach. Nikt nie patrzył w głąb magazynu. „Chyba… to reaguje na niego,” wyszeptała Lena. „Na zegarek.” „Albo na nas.” Olek przełknął ślinę. „Na dwie osoby.” „I na jakieś miejsce.” Dziewczynka wetknęła do kieszeni kartkę z napisem o dzwonach. W Toruniu dzwony nie milkły. Dzwoniły o pełnej, hejnał niósł się znad ratusza, a codziennie pod Wieżą Ratuszową ustawiała się gromadka turystów. „A co, jeśli to ma być w wieży? Tam są dzwony i… milkną, gdy nie biją.” „A współrzędne?” Olek wyciągnął telefon i wpisał w mapy cyfry. Kropka rozbłysła zaledwie kilka ulic stąd, w stronę rzeki. „To okolice. Może nawet dokładnie tu.” Jak na potwierdzenie, krąg w podłodze zadrżał jeszcze raz, tym razem bardziej uparcie. Przeszły po nim pulsujące, złote kręgi, jak po kropli wody rzuconej na rozgrzaną patelnię. Powietrze w magazynie zgęstniało, uniosły się pyłki kurzu, zaczęły tańczyć spiralą. Zegarek w dłoniach Leny i Olka wibrował lekko, jakby w środku silniczek próbował odczepić się od osi. „Nie nakręcaj sam. Nie po północy. Nie tam, gdzie dzwony milkną,” powtórzył półgłosem Olek. „Ale jest dopiero szesnasta.” „I jesteśmy we dwoje.” Lena poczuła, że głos jej dziwnie dźwięczy, jakby odbijał się od niewidzialnej kopuły. Zza regału z książkami o astronomii wychyliła się głowa ciotki Róży. „Wszystko w porządku?” zawołała. „Słyszałam, jak coś… brzęczy.” „Tak! To tylko pudełko!” Lena odkrzyknęła, próbując brzmieć lekko. Gdy Róża zniknęła, Lena spojrzała znowu na mosiężny krąg. Gdyby to było tylko pudełko… Światło na obręczy zgęstniało, teraz przypominało cienką, migotliwą wodę. Na jego powierzchni mignęło coś, co wyglądało jak odbicie – nie ich twarzy, ale czyichś spodni do kolan i butów z guziczkami. „Widziałeś?” Olek cofnął się pół kroku, ale nie wypuścił zegarka. Sekundnik dotykał właśnie cyfry XII – czerwony, pewny, gotów do skoku w tył na kolejną minutę. Kiedy się poruszał, w antykwariacie zmieniały się dźwięki: uliczny stuk parasoli zwalniał, szept rozmów przy ladzie był jak niespodziewany wiatr w liściach papieru. „Ktoś tam jest,” powiedziała Lena tak cicho, że sama ledwie się usłyszała. „Albo był. Albo będzie.” „Nie wierzę, że to mówisz,” mruknął Olek, ale jego oczy błyszczały. Chciał zrozumieć, jak zawsze. Chciał złożyć w całość to, co wydawało się nie do złożenia. Na metalowej obręczy pojawił się nagle niewielki, okrągły napis, którego przed chwilą nie było: trzy cyfry, rozświetlone od spodu, jak na starym liczniku: 1–9–0. Światło zamigotało i cyfry zaczęły się wolno zmieniać: 1–9–1, 1–9–2… aż zatrzymały się na 1–9–0–1 i rozjarzyły jaśniej, jakby to była odpowiedź na pytanie, którego jeszcze nie zdążyli zadać. „Rok,” zrozumiał Olek. „To pokazuje rok.” „Para dat,” Lena spojrzała na tarczę zegarka. Na zewnętrznym brzegu, którego wcześniej nie zauważyła, cienkim grawerem biegł drugi wieniec liczb – miesiące i dni, mikroskopijne, ale teraz ostre, podświetlone ciepłą poświatą. Igły nie tylko cofały czas w sekundach. Coś w tym mechanizmie liczyło dalej. Ciężar chwil. Powietrze w sklepie zmarszczyło się, jak tafla jeziora, gdy ktoś wrzuca kamyk. Zaczęły przeskakiwać drobne rzeczy: kartka z notatką uniosła się i przykleiła do lampy, pióro samo wsunęło się pod książkę, a z półki zsunęła się mapa Prus i rozwinęła z szelestem. „Lena, jeśli to… jeśli to się otworzy,” Olek połknął resztę zdania. „Trzymasz? Na trzy?” „Na trzy,” powtórzyła. Ich palce zacisnęły się mocniej na chłodnym metalu. Serce Leny tłukło się szybko i głośno, jak gdyby próbowało dogonić sekundnik. Trzy. Dwa. Krąg rozjarzył się tak jaskrawo, że zgasł na moment cały sklep, jakby ktoś mrugnął gałkami ocznymi samego antykwariatu. Zegarek zapiszczał cichutko jak wróbel pod okapem. Jeden. Z wnętrza światła dobiegł ich dźwięk, który nie miał prawa tu pasować: stuk kopyt o kamień i odległy gwizd lokomotywy, ale taki, jakich już nie słychać – wysoki, przeciągły, obcy i znajomy zarazem. Potem pojawił się cień – smukła sylwetka chłopca, którego kontur był jak z dawnej fotografii. Podniósł rękę. W jego geście było tyle samo uważności co… prośby. „Halo?” rozległo się z chropowatej głębi, niepewnie, ale wyraźnie. „Czy… ktoś mnie słyszy?” Sekundnik drgnął po raz ostatni, zawisł o włos przed XII. Krąg w podłodze aż zadudnił w deskach. Lena i Olek wymienili spojrzenia, w których nie mieściły się wszystkie pytania świata – i wtedy rozległ się pierwszy, krótki, ostry dzwon z ratuszowej wieży, przebijając się przez deszcz, przez szkło, przez drżące światło w ich dłoniach.


Autor zakończenia:

Kategoria wiekowa: 8-12 lat
Data publikacji:
Przeczytano: 14
Zakończenia: Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?
Kategoria:
Dostępne w językach:

Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Tylko zalogowani bohaterowie mogą dopisać własne zakończenie tej historii...


Podziel się historią

Brak zakończenia? Pozwolisz, żeby tak zostało?


Write your own ending and share it with the world.  Co było dalej?

Każde zakończenie to nowy początek. Dopisz własne i podziel się nim ze światem.